Nie chciałem już patrzeć jak biegnie do swojego partnera. Opuściłem łeb, jak wcześniej, jednak tym razem czując coś zupełnie innego. Zazdrość. Cholerną zazdrość. Zacisnąłem mocno zęby i napiąłem wszyscy mięśnie. Podniosłem się z ziemi. Muszę koniecznie trochę ochłonąć. Ruszyłem truchtem przed siebie. Mimo, że był to dopiero początek zimy, była obecna już wszędzie na terenach sfory. Śnieg obsypał wszystko dookoła, woda w zbiornikach zaczynała zamarzać, z dnia na dzień robiło się coraz chłodniej. Miałem tyle szczęścia, że posiadałem długą sierść, dzięki której jeszcze tego tak nie odczuwałem. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co podczas najgorszych mrozów czują psy krótkowłose. To musi być koszmar. I jeszcze jedzenie, o które naprawdę trudno. Takie pies nie zniesie przecież długich wypraw, w poszukiwaniu czegoś zjadliwego. Tu moje myśli ponownie zatrzymały się na Suzzie. Rayan będzie musiał się namęczyć. Wykarmienie całej rodziny, wraz z sobą samym, to nie lada wyzwanie. Su nie mogłaby go teraz stracić. Przecież nie może zostawić młodych samych w jaskini na tyle czasu. Ale ze stratą bliskich, na przykład partnera, wiążą się też uczucia. Załamałaby się! Wtedy jej jedynym oparciem byłaby rodzina i przyjaciele, choć to nie to samo co ukochana osoba... Ile byłoby płaczu i żalu... Z resztą, gdyby mnie spotkała taka tragedia nie zachowałbym się inaczej. Póki co Rayan jednak żyje i pozostaje mi nadzieja, że będą szczęśliwą rodziną. Chociaż... Ja... Kocham Su, jak siostrę, każde słowo wypowiedziane przez nią na temat Roy'a denerwuje mnie, tak, że mam ochotę krzyczeć. Tu, w tym momencie, zatrzymałem się gwałtownie. Nie zauważyłem nawet, jak bardzo przyśpieszyłem podczas drogi. Teraz tylko burza śniegu wyleciała przede mnie, przez gwałtowne zatrzymanie się. Ale miałem swoje powody. Wyczułem coś. Zapach nie był intensywny, to też duże prawdopodobieństwo, że szybko zgubię trop. Ruszyłem dalej, po określonej drodze. Z każdym krokiem lepiej słyszałem różne odgłosy, i mogłem wyczuć wilka. Konkretniej kilka wilków. Rozległ się głośny, złowieszczy śmiech, a za raz po nim skomlenie. Ruszyłem dalej, jednak właściwą drogę zablokowały mi pnie powalonych drzew. Nieznajomi byli wprost za nimi... Poczułem jak moje serce bije szybciej. Naprężyłem mięśnie, przygotowując się do skoku i... Szybko i zgrabnie wylądowałem po drugiej stronie. To co tam zobaczyłem, było wręcz tragiczne. Grupka wilków stała nad Su. Jeden z nich trzymał nóż, wprost przy jej szyi. Sierść w okolicach rany cała była już we krwi. Wstrzymałem dech. O... ona jest w ciąży! Rzuciłem się bez wahania na pierwszego lepszego i przygwoździłem go do ziemi. On równie prędko, a także niespodziewanie, zacisnął kły na mojej łapie. Odskoczyłem do tyłu, gdy tylko puścił. Krople czerwonej cieczy skapywał już jedna za drugą na śnieżnobiałe podłoże. Sytuację tą chciał wykorzystać kolejny - kompletnie zielony, w sprawie walki. Wyglądał też na dużo młodszego ode mnie. Ruszył na mnie, ale szybko odepchnąłem go na bok - wprost na drzewo. Nie oglądałem się i zająłem poważniejszym przeciwnikiem. On także już na mnie biegł. W odpowiedniej chwili, z trudem, odskoczyłem na bok. Złapałem wilka za skórę i przewróciłem. Triumfalnie postawiłem mu łapę na pysku, mocno przyciskając. Wbiłem zarówno kły, jak i pazury w jego ciało. Następnie przeciągnąłem je zostawiając długie ślady. Wilk cofnął się pod drzewo jak poprzedni. Zostało tylko trzech. Tylko, lub aż. Jeden - największy wrzucił sobie Su na grzbiet, jak zwyczajny worek żyta, po czym zaczął uciekać. Ruszyłem za nim, nie zważając na łapę, choć bolała jak diabli. Z czasem dogonił mnie któryś z tamtych. Wskoczył na grzbiet i powalił na ziemię. Próbowałem się wyrywać, jednak nic to nie dało. Przeciwnik zaczął robić wszystko, byleby mnie unieszkodliwić. Byłem już mocno poturbowany - pomijając łapę, moje ciało pokryte było już masą ran. Nieznajomy odskoczył ode mnie kilka metrów, ze złośliwym uśmieszkiem na pysku. Patrzył jak próbuję wstać i ledwo mogę utrzymać się na ziemi. Minęła krótka chwila, i ja już zdecydowałem się znów atakować. Chwyciłem go za ucho, które... Po dłuższej chwili stracił. Wyplułem je z obrzydzeniem, po czym znów na niego wskoczyłem. Przewrócił się na grzbiet, co nie było dobrym wyjściem, jednak przynajmniej teraz miał się jak bronić. Szybko i trafnie zacisnąłem kły na jego szyi, a pazury wbiłem w brzuch. Ryknął z bólu. Odsunąłem się na bok. Minęło kilka minut, podczas których wił się po ziemi próbując wstać, chciał jeszcze żyć. Ale szybko skonał. Pozostała po nim kałuża krwi. Spojrzałem w dal, dostrzegając tam ruch. Ha... Jeden z wilków uciekł. Co za tchórz. Teraz tylko jeden... Ale najsilniejszy. Ruszyłem za jego śladami. Byłem już ledwo przytomny, ale w takiej chwili nie mogłem się poddać. Jeśli skrzywdzi Su i jej dzieci... Nie wybaczę sobie tego. Te myśli podniosły mnie nieco na duchu. Przyśpieszyłem.
Minęły wiele czasu. Z pewnością zbyt wiele. Jednak teraz zdołałem dojrzeć się w śniegu śladów krwi. Zadrżałem cały. Po lesie rozległ się śmiech. Spojrzałem przed siebie. Kilkanaście metrów dalej stał wielki, napakowany basior. Obok leżała Suzzie, nieprzytomna z wyraźną raną na szyi. Przełknąłem głośno ślinę, a wzrok ponownie przeniosłem na wilka. Wydawał się być bardzo pewny siebie. Śnieg zaczął prószyć, prawdopodobnie rozpęta się śnieżyca. Nie myśląc dłużej pobiegłem do basiora po łuku. W odpowiedniej chwili kłapnąłem zębami przy jego podbrzuszu zostawiając tam ślad. On jednak odepchnął mnie na bok zaraz po tym. Nie przewróciłem się, a zanim się obejrzał znów zaatakowałem. Wskoczyłem na jego bok, a ten pod moim ciężarek przewrócił się na ziemię. Wbiłem mocno kły. Wilk drapał mnie po pysku, jednak nadal trzymałem. Następne minuty spędziliśmy na siłowaniu się i zadawaniu sobie nawzajem coraz większych ran. Wreszcie ponownie zdołałem go przewrócić.
- Ona i tak zginie - wycedził przez zęby. Te słowa mocno uderzyły w moje serce. Wpadłem w szał. Zacząłem rozdrapywać pazurami ranę, którą wcześniej zostawiłem na jego klatce piersiowej, a kłami złapałem za szyję. Czułem jak mocno bije mu serce, jak ledwo łapie dech. Zostawiłem wilka, a rzuciłem się w stronę Su. Słone łzy spływały po moich policzkach jeszcze bardziej brudząc jej sierść, w którą wtuliłem łeb. Nie może mnie teraz zostawić, nie może.
Suzzie? Mały brak weny pod koniec...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz