sobota, 8 października 2016

Od Castiela - CD opowiadania Jockera

   Westchnąłem cicho. Co się z nim działo przez ten cały czas i dlaczego aż tak bardzo przypomina zwykłego przybłędę?
    - TAK! To ja - powiedział entuzjastycznie posyłając mi uśmiech, a nieświeże powietrze z jego paszczy uderzyło mnie po nosie.
    - Co się stało? Gdzie byłeś tyle czasu? - spytałem lekko podnosząc ton głosu, jednak nadal panowałem nad emocjami, na tyle, aby być w stanie w sekundę z powrotem przyjąć obojętny wyraz twarzy.
    - O to samo mógłbym spytać ciebie - mruknął, przekręcając łeb w prawo, by wbić wzrok w odległy obiekt z takim uporem, żeby aż skłonić mnie do zrobienia tego samego.
    Nie potrafiłem zinterpretować jego słów we właściwy sposób. Mówiąc to miał na myśli, albo to, że się nim nie zainteresowałem, albo ktoś doniósł mu o mojej aktywności w życiu publicznym sfory zmniejszonej do dosłownie kilku interakcji w ostatnim miesiącu. On wyparował na pół roku, ja na kilka tygodni i już jest afera? Nie, na pewno chodziło mu o to pierwsze.
    - Nie chciałem zawracać ci głowy - powiedziałem, zmuszając go do spojrzenia na mnie. - Słuchaj, przewyższasz mnie rangą i skoro zniknąłeś, miałeś ku temu powody, a ja nie chciałem ci przeszkadzać. Przepraszam, rzeczywiście powinienem bardziej zwracać uwagę na to, co się z tobą dzieje. Jednak sądziłem, że masz jakichś przyjaciół, którzy...
    - Przyjaciół mówisz... - przerwał mi i nagle posmutniał. - No tak... Sądziłem, że ty... Że my... Nieważne, to ja przepraszam. Pójdę już.
    Odwrócił się, zrobił krok naprzód lecz jego łapy zatrzęsły się pod ciężarem ciała i poleciał do przodu zanim zdążyłem do niego dobiec. Podniosłem go i przytrzymałem dopóki odzyskał równowagę.
    - Kiedy ostatnio jadłeś? - spytałem, patrząc z niepokojem na mocno wyodrębnione żebra.
    - Nie mam pojęcia ile czasu minęło...
    - Chodź, mam resztki z obiadu... Dojdziesz sam?
    Kiwnął łbem.

*** 

    Po skończonym posiłku i krótkim odpoczynku połączonym z rozmową udaliśmy się nad rzekę. Ktoś musiał doprowadzić jego wygląd do stanu sprzed kilku miesięcy i ta funkcja przypadła mnie. Starałem się zbytnio nie wypytywać o powód jego zachowania, ale miałem przeczucie, że ma poważne problemy ze sobą. Nie te widziane z zewnątrz, to te wewnątrz stanowiły największy problem. Nie naciskałem. Wszystko było dla niego nowe, biorąc pod uwagę długi okres czasu, który spędził samotnie w ciemnym końcu jaskini. Być może będzie musiał na nowo uczyć się pewnych rzeczy, które dla każdego psa wydają się banalne, być może, że chociażby zapomniał jak się poluje.
    Jocker niezgrabnie usiadł w rzece, tak że poziom wody sięgał mu mniej więcej do pępka, a linia wody rytmicznie obijała mu się o brzuch, natomiast ja zacząłem delikatnie zmywać z niego brud. Było to coś nowego również dla mnie, ponieważ do tej pory nie miałem żadnego kontaktu fizycznego z innymi psami, pomijając przytulenie się do Lokiego i Suzzie pierwszego dnia w sforze. Loki sam z siebie mnie nie przytulał, nawet nie klepał po łbie, jak to bywa w normalnych rodzinach, gdzie dorośli troszczą się o swoje młode. Nie, że się o mnie nie troszczył. Troszczył się. Na odległość. Zatem dotykanie kogoś innego niż siebie i potencjalnego obiadu było czymś innym oraz dziwnym.
    - Jeszcze raz przepraszam za kłopot - przerwał moje rozmyślania Jocker. - Naprawdę nie musisz tego robić.
    Nie odpowiedziałem. Nie bardzo wiedziałem jak, jako że wszystko co powiedział, było prawdą.
    - A co z twoją rodziną? - zmieniłem temat. - Przez ten czas nawet do ciebie nie zajrzeli?
    - Suzzie tak, ale dni mijały... przynajmniej tak sądzę, bo nie patrzyłem na to co się dzieje na zewnątrz, a ona zniknęła. Miała mnie dosyć i trudno jej się dziwić. Sam siebie miałem dosyć.
    Więc problem był poważny. Nie mogłem go tak zostawić samego, bo jeszcze tego by brakowało, żeby sobie coś zrobił, ale z drugiej strony (o zgrozo!) nie chciałem go zostawić, bo (O ZGROZO!) zaczynałem go lubić, chociaż wiedziałem, że to nieodpowiednie. Nie powinienem lubić nikogo, bo tylko w taki sposób uchronię się od cierpienia i uzależnienia od kogoś.
    - Zamieszkaj ze mną - zaproponowałem tak swobodnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Mam sporo miejsca, pomieścimy się.
    - ... - spojrzał na mnie zdziwiony. - Wiem, że się martwisz i chcesz mieć mnie na oku, ale... Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Zwłaszcza po tym jak stwierdziłeś, że nie jesteśmy przyjaciółmi... Zresztą wieść by się szybko rozniosła, psy zaczęłyby gadać nie wiadomo co...
    - Te same psy, które zostawiły cię samego? Daj spokój. I nie będziesz ciężarem, bo jesteś alfą i w razie potrzeby będziesz mógł mi się odwdzięczyć. To nie jest bezinteresowna pomoc, to inwestycja. Ktoś musi się tobą zająć dopóki nie staniesz na łapy.

Jocker?