poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Od Navedy CD Rocky'ego

Po chwili wyplułam kawałek sarny...spojrzałam na psa i na pierścionek i głośno powiedziałam "Tak" Przytuliłam psa mocno i pocałowałam go pyszczek.Pierścionek był na pewno bardzo drogi.Na pewno Rocky wydał za niego dość sporo pieniędzy.Muszę mu się jakoś odwdzięczyć.Tylko jak...? Może po porodzie coś wymyślę.

                                                       ~Następnego dnia~
Gdy się obudziłam zobaczyłam tacę z jedzeniem.Znajdowały się na niej różne rodzaje mięsa.Mniam,miałam już ochotę to zjeść ale zaczekałam na Rockiego.
-To ty to przyrządziłeś? - uśmiechnęłam się.
 

Rocky? ;3

Od Honey CD opowiadania Roney'a

Pokiwałam głową twierdząco. Nagle zebrało mnie na takie mdłości, że nie odważyłam się otworzyć pyska.
Wybiegłam przed jaskinię i zwymiotowałam. Zakręciło mi się w głowie. Doczołgałam się do legowiska i padłam na nie jak nieżywa.
- Eee... Hon? - zapytał Roney. Spojrzałam na niego. - Wszystko w porządku? - zaniepokoił się.
- Tak... - wychrypiałam i natychmiast zacisnęłam usta, bo mdłości znów mnie napadły.
- Może chodźmy do lekarza?
Pokręciłam głową.
- Czemu?
- Bo po prostu nie chce - szepnęłam. Ból brzucha i głowy nasilił się.
- A może ty jesteś w ciąży? - spoważniał Ron.
- Może... - wyszeptałam i... zemdlałam.


Roney? Brak weny :C

Od Rocky'ego CD opowiadania Navedy

Naveda jest w ciąży dopiero kilka dni, a ja latam wokół niej i co chwila pytam się czy czegoś nie potrzebuje. Suczka najwyraźniej ma mnie dosyć.
- Rocky, daj mi trochę spokoju... - mruknęła gdy po raz setny spytałem się jej czy dobrze się czuje.
- A jak ci się coś stanie? - zapytałem retorycznie.
- To ci o tym powiem - burknęła i weszła do jaskini. Może pójdę upolować jakaś pyszną sarnę dla Nav?
- Kochanie, idę na polowanie! - krzyknąłem. Odpowiedzią była cisza. Westchnąłem i pobiegłem przed siebie. Po dziesięciu minutach biegu złapałem trop sarny. Poszedłem tym tropem i napotkałem samotne zwierzę. Szybko je upolowałem i zaniosłem Navedzie. Razem zjedliśmy tę sarnę. Potem klęknąłem. Wyciągnąłem ten pierścionek:
http://www.chaton.pl/product/image/736/pierscionek_zloty.jpg
- Naveda, wyjdziesz za mnie?


Naveda? C;

Odchodzą!

 SYJA (moje pieski xd)!

 
Imię : Vawes [Czyt. Łejws]
Ksywka : Vaw lub West
Głos : MandoPony
Rasa : Owczarek niemiecki | Samoyed
Wiek : 2 lata
Płeć : Pies
Urodziny : 3 Dzień Jesieni
Stanowisko : Pisarz
Rodzina :
Matka – Coco
Ojciec –Damon †
Bracia - Jammy† , Skillet †, Tyler, Rubens, Kai
Siostry - Meredith, Josie, Tähti†, Jasmine†
Ciotki – Quiet †, Qetsiyah Suzzie, Another, Rachel
Wujkowie – Snowy, Ferraro, Jocker
Kuzyni/Kuzynki – Niklaus, Haley, Scarlett, Levar, Snowflake,Valentino, Cortney
Babcia – Ace
Dziadek – Mashine
Partner : Podoba mu się Aurora i nie odpuści.
Charakter : Vawes to bardzo spokojny i miły pies. Zawsze się uśmiecha i pomoże, nawet gdy ktoś tego nie chce. Nie lubi być w centrum uwagi, bo bardzo go to stresuje. Lubi się śmiać i zawsze powie jakiś dowcip. Ma wiele marzeń, którymi lubi dzielić się z innymi. Chętnie rozmawia, ale jest też z niego dobry słuchacz. Zawsze da jakąś rade.
Historia : Urodził się tu.
Upomnienia : 0/4
Kontakt : Kordła ♥ / AKA mcbibek100@gmail.com



 
Imię : Sunnyhttp://th02.deviantart.net/fs70/PRE/i/2013/287/a/c/woof_by_zolfyer-d6qjdcs.jpg
Ksywka : Możesz mówić jak chcesz i tak nie zwraca na to uwagi.
Głos : AronChupa
Rasa : Belgian Shepherd
Wiek : 4 Lata
Płeć : Suczka
Urodziny : 13 Dzień Lata
Stanowisko : Szamanka
Rodzina : Dawno zginęła, więc nie warto o nich wspominać. Jedną z nich jest przybrana siostra Amazukii. Choć Sunny myśli, że jest jej prawdziwą siostrą.
Partner : Kiedyś Diamond. Niech spoczywa w pokoju. [*]
Charakter :  Sun jest jednym słowem denerwująca. Zraża większość ludzi swoim charakterem. Zazwyczaj wyluzowana, lecz gdy zżera ją stres musi się wyśmiać. Zawsze niezdecydowana, buja w obłokach. Nie boi się mówić co myśli. Zawsze wtrąci swoje zdanie. Jest twarda, więc nie łatwo ją obrazić lub zgnębić. Odważna, lecz bez nadmiaru. Wszystko bierze nie na poważnie. Nigdy nie będzie cię słuchać, tylko w ważnych sprawach. Ma swoje zasady których się trzyma i za nic ich nie złamie. Naśmiewa się z życia, choć wiele ją ono nauczyło. Zawsze poda pomocną dłoń, tylko zależy komu. Jeżeli myślisz, że utniesz sobie z nią wesołą pogawędkę, to nie dziw się jak powie Ci parę suchych słów których możesz nie zrozumieć, lecz dla niej będą miały dużą wartość. Możesz jej nie zrozumieć ale to nic złego, ona też czasami siebie nie rozumie. Jeżeli ma jakiś cel, to dąży do niego z całych swoich sił.
Historia : Urodziła się w niewielkim miasteczku w meksyku. Mieszkała w nim nie więcej niż trzy miesiące. Pierwszym celem małego szczeniaka, było przeżyć. W końcu wzięła się w garść i nie pozwalała pomiatać sobą, przez inne uliczne psy. W końcu znalazła jakiś dom. Znalazła sforę, która mieszkała na przedmieściach jakiegoś większego miasta w USA. Mimo iż była to sfora, każdy musiał pilnować siebie i nie wtrącać się w sprawy innych. W końcu to życie się znudziło i Sunny odeszła. Jakoś nie płakali za nią, co by było nie lada zjawiskiem. Po kilku dniach znalazła tą sforę i na razie nigdzie się nie wybiera.
Upomnienia : 0/4
Kontakt : Kordła ♥

***Powód***
Bo tak :v 

niedziela, 30 sierpnia 2015

Od Meredith CD opowiadania Thomson'a

W odpowiedzi kiwnęłam głową i spojrzałam z determinacją na górę. Postawiłam przednie łapy na jej "podnóżu", jeśli można to tak nazwać. Zaczęłam się wdrapywać na górę, Thom robił to samo. Szło nam nadspodziewanie dobrze. Góra nie była bardzo wysoka, ale nasza wędrówka i tak trwała dobre pół godziny, jak nie więcej. Po tym czasie jednak wdrapaliśmy się na sam szczyt. Spojrzałam w dół.
- Piękny widok - szepnęłam.
- Wiem - mruknął rozbawiony Thomson. - Byłem tu już kiedyś.
Nie słuchałam go, tylko zaczęłam spacerować przy krawędzi "Syberii". Naszła mnie ochota na zaśpiewanie czegoś, więc zaczęłam sobie coś nucić. Thom w tym czasie gdzieś zniknął. Po chwili usłyszałam jego zduszony okrzyk:
- Mere, chodź tu!
Pobiegłam w stronę jego głosu. Pies stał przed małym cmentarzykiem. Spojrzałam na Thom'a i jak na komendę, razem podeszliśmy do jednego z nagrobków. Pisało tam:

  "Ruben Stewart
13.07.1959 - 08.04.1981

  Jessy Stewart
23.09.1961 - 08.04.1981

Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach..."

- Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach? Czyli jakich? - szepnęłam. Thomson zaczął oglądać inne nagrobki. Na wszystkich pisało "Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach..."  Thom chciał coś powiedzieć, ale nagle wrzasnął. Podniosłam wzrok. W miejscu cmentarza, wyrósł nagle olbrzymi dwór, którego na pewno wcześniej tu nie było. Zadrżałam.
- Wchodzimy? - zapytał cicho Thomson. Byłam przestraszona, ale kiwnęłam głową. Podeszliśmy do drzwi. Thom miał skoczyć do klamki, ale... Drzwi z cichym skrzypieniem otworzyły się same. Mój towarzysz wszedł do domu, ja za nim. Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Tak się przeraziłam, że zaczęłam biec po schodach na piętro. Tam zobaczyłam długi korytarz. Wszędzie były jakieś drzwi. Ktoś dotknął mojego ramienia. Wrzasnęłam i podskoczyłam. Na szczęście okazało się, że tym kimś był Thomson. Odetchnęłam z ulgą, ale nie na długo. Na końcu korytarza widać była jasne światełko, które zbliżało się do nas. To był... O Matko! To był duch! Ta dziwna siła zbliżyła się do nas.
- Znajdźcie potwora! - coś zahuczało tak, że aż dom się zatrząsł. Wszystko rozbłysło na zielono i duch rozpłynął się w powietrzu. Mimo wszystko ja i Thomson zaczęliśmy wrzeszczeć i uciekać. Zbiegliśmy na parter i popędziliśmy korytarzem. Nagle pod nami otworzyła się zapadnia. Wpadliśmy do... piwnicy? Było tu strasznie ciemno.
- Boję się - przytuliłam się do Thom'a.
- Spokojnie... - jego głos też zadrżał.
- Czemu tu tak dziwnie pachnie? - zaczęłam węszyć.
- Nie wiem - szepnął pies. Poszliśmy do przodu. Nasze oczy przyzwyczaiły się do mroku. Zobaczyliśmy
 jakieś ciemne kształty. I w tym samym momencie zrozumieliśmy, co to jest. To były olbrzymie trumny. Setki trumien ciągnących się aż po koniec horyzontu i dalej. Te pomieszczenie było tak wielkie, że nie miało prawa zmieścić się w tym domu. Kolejna paranormalna rzecz. Mnie jednak bardziej interesowały trumny.
- Katakumby... - przełknęłam ślinę.
- Od razu przyszły mi na myśl zombie... - szepnął przerażony Thomson. Podeszłam do najbliższej trumny. Był na niej jakiś dziwny napis, którego nie mogłam rozszyfrować. Nagle, jak w transie, złapałam wieko trumny i je podniosłam. Gdy zobaczyłam szkaradną zawartość trumny, zaczęłam wrzeszczeć wniebogłosy, przerażona dogłębnie. "Zawartość trumny", ku mojemu jeszcze większemu przerażeniu, poruszyła się i wyciągnęła w mą stronę swoją trupią rękę. W tym samym czasie wszystkie trumny (których było kilka setek) otworzyły się. Obrzydliwe stworzenia zaczęły z nich wypełzać...


Thomson? Wena zaczerpnięta z FNiN'a...

sobota, 29 sierpnia 2015

Od Roney'a - CD opowiadania Honey

- No pewnie - uśmiechnąłem się do niej.
Zaczęliśmy się przytulać i spędziliśmy razem noc.

* Następnego dnia *

Obudziłem się wyspany. Honey leżała obok. Zagadnąłem do niej.
- Wyobrażasz sobie biegające szczeniaczki? - spytałem.
Pokiwała głową z uśmiechem. Coś mnie natchnęło. Wyszedłem z jaskini i pobiegłem na pola nazbierać dla niej kwiatków. Kiedy wróciłem już krzątała się po lokum.
- To dla Ciebie - podarowałem jej bukiet.



Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Chciałbym mieć parkę a Ty?

Honey?

Naveda jest w ciąży!

Matka: Naveda
Ojciec: Rocky
Liczba szczeniąt w miocie: 2 (1 suczka i 1 piesek)
Początek ciąży: 29.08.2015
Data porodu: 05.09.2015
Lekarz prowadzący: Winnie

Od Navedy CD opowiadania Rocky'ego

-Można powiedzieć...będziemy mieć szczeniaki. - uśmiechnęłam się.
Samiec był zaskoczony co było widać po jego mordce i za razem cieszył się jak dziecko.Ciesze się razem z nim,że będę miała szczeniaki po wspaniałych rodzicach.Na pewno wyrosną na silne szczeniaki i zarazem mądre i śliczne.

Rocky? Brak weny xd

piątek, 28 sierpnia 2015

Od Rocky'ego CD opowiadania Navedy

Winnie do nas podeszła.
- Muszę jeszcze raz zbadać Navedę - oznajmiła. Zostałem wyproszony. Próbowałem podsłuchać przez drzwi o czym rozmawiają, jednak nie dało się.Usiadłem zrezygnowany na podłodze. Kilka minut później Winnie zawołała mnie.
- Już wszystko wiadomo. Na szczęście nie jest to nic groźnego. Wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się.
Zdziwiły się jej słowa. Spojrzałem na Nav. Miała na pysku szeroki uśmiech i była taka... nienaturalna.
- Nav, kochanie, wszystko w porządku? - zapytałem.


Naveda? Czas wyznać prawdę...

Od Navedy CD opowiadania Rocky'ego

Nie chciałam iść do lekarza.Przecież jedno rzygnięcie nikomu jeszcze nie zaszkodziło...Po chwili upadłam na ziemię.
-Naveda co ci?! - zapytał przerażony.
-Nic...mi nie jest.
Niespodziewanie zemdlałam.Przed ślepiami widziałam jedynie ciemność.Po paru minutach obudziłam się.Zaczęłam się rozglądać i domyśliłam się,że jestem u medyka.Oczywiście czułam obecność Rockiego w dodatku.
-Rocky...
-Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się.

Rocky? ^^

Od Skyres CD opowiadania Stanley'a

Zbaraniałam.
- Eee... Dobry żart - uśmiechnęłam się niepewnie.
- Ale to nie jest żart - odparł poważnie pies.
- Ale... Masz takie ładne futro - wymyśliłam na poczekaniu. - Szkoda byłoby je ścinać...
Stanley wzruszył ramionami i odwrócił się, odchodząc. Westchnęłam i również poszłam w swoją stronę, dysząc od upału. Postanowiłam pójść na plażę. Było tam cicho i spokojnie. Zaczęłam moczyć łapy w wodzie. Usłyszałam kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam Stana. W futrze.
- Nikt nie chce mnie ostrzyc - jęknął.
- Ja mogę to zrobić - posłałam mu zawadiacki uśmiech. - Mam nawet maszynkę...
Pokazałam mu pożądane narzędzie.
- Tnij - zarządził pies. Podeszłam do niego, włączyłam maszynkę i przycisnęłam ją do jego futra....


Stanley? xd

Od Rocky'ego CD opowiadania Navedy

* Po zjedzeniu ciastek *
- Nav, może zamieszkamy razem? - zaproponowałem.
- No jasne! - suczka zamerdała ogonem.
- To może jutro rano się spotkamy i poprzenosimy twoje rzeczy do mojej jaskini?
- Okej - rzekła.
- To do jutra kochanie - pocałowałem ją w policzek i wróciłem do swojej jaskini.
* Następnego dnia *
Właśnie przeniosłem wszystkie rzeczy Navedy do swojej jaskini. Suczka źle się czuła, więc tylko leżała i mnie obserwowała.
- Na pewno nie pójdziesz do lekarza? - spytałem zaniepokojony.
- Nie, nic mi nie jest - zapewniła mnie Nav i... zwymiotowała. Nagle do głowy wpadła mi myśl. A jeśli ona... jest w ciąży?

Naveda? :3

Wielki powrót!

Rocky i Naveda znów są parą! Życzymy dużo miłości, szczęścia i słodkich szczeniaczków ;3 Jeszcze raz gratulacje!


Rocky&Naveda

Od Navedy CD opowiadania Rocky'ego

Jego pytanie "Czy... zostaniesz moją partnerką?" zadziwiło mnie...Myślałam,że samiec mnie już kocha,że już nie liczę się dla niego ,a tu BUM! Jednak teraz wiem,że samiec mnie nadal kocha i chce ze mną spędzić resztę dni.
-Jasne,że zostanę twoją partnerką. - uśmiechnęłam się i wtuliłam się w jego futro.
-Ciesze się. - odwzajemnił gest.
-Wiesz...skoro już jesteśmy razem to zapraszam cię do mnie.Ugotowałam ciastka. - oznajmiłam uśmiechając się.

Rocky? c:

Od Ferraro- CD opowiadania Aury

Równie lekko się zaśmiałem. Potem usiadłem i przez głowę przeleciało mi kilka psów.
- Wolisz bardziej spotkać się z psem czy suczką?- zapytałem.
- Na dobry początek zacznijmy od suczki.- zaśmiała się.
- Okeeey... To moooże... Alana? Sunny? Coco!
- Miłe są?- zaniepokoiła się.
- Chyba właśnie takie wybrałem.- mrugnąłem.- Zaprowadzę cię do Alany.

***u Alany***


- Siema, Al!-przybiłem jej piątkę... Yyy.. To znaczy chciałem ale ona najwidoczniej nie.
- Cześć.- na jej pysku ukazał się lekki uśmiech.
- Przedstawiam ci Aurę.- wskazałem na suczkę.- Zapoznacie się może?

Alana? Aura?

Od White'a CD opowiadania Rose Robin

- Możemy - przyznałem. - Ale to jutro.
- No dobrze...
- A teraz postaraj się zasnąć - pocałowałem Rose w czoło.
- White? - zapytała.
- Hm?
- Kocham cię... - mruknęła.
- Ja ciebie też - odparłem. Potem zasnęliśmy.
* Rano *
Ja i Rose, stanęliśmy na granicach sfory, przygotowani do wędrówki.
- To co, gotowa na wielką przygodę?

Rose? Sorry że krótkie, brak weny...

Od Honey CD opowiadania Roney'a

- Niedługo kończę trzy lata, więc... możemy - pocałowałam psa. Roney odwzajemnił pocałunek. I tak nasze pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Zaczęliśmy turlać się po ziemi. Chyba nie muszę mówić, co działo się dalej...
* Rano*
Obudziłam się przytulona do Rona. Momentalnie przypomniałam sobie wczorajszą "rozrywkę" i błogo się uśmiechnęłam. Może coś z tego wyjdzie?... Na razie postanowiłam pójść na polowanie. Pocałowałam śpiącego jeszcze Roney'a w policzek i wyszłam z jaskini. Poszłam do Zielonego Zagajnika. Z nosem przy ziemi przeszłam kilka metrów i wyczułam zająca. Pobiegłam w stronę nikłej woni i zobaczyłam szaraka. Zaczęłam go gonić. W końcu złapałam go i udusiłam. Zjadłam go w całości i wróciłam do jaskini. Tam zastałam mojego partnera już obudzonego.
- Hej ślicznotko - przywitał się ze mną. - Zastanawiałem się, gdzie jesteś.
- Byłam na polowaniu - odparłam.
- A jak ci się spało? - wymruczał mi w ucho Ron.
- Po wczorajszej nocy wspaniale - uśmiechnęłam się szeroko.
- Chciałabyś, żeby coś z tego wyszło? - zapytał pies.
- Chciałabym - powiedziałam.
- Może odwiedzimy twoich rodziców?
- No dobrze - rzekłam.
* W jaskini moich rodziców *
- Mamo, tato, ja i Ron myślimy o założeniu rodziny - wypaliłam, po czułym przywitaniu z rodzicami.
- Och, kochanie - mama mnie przytuliła. - Pamiętam jak jeszcze nie dawno byłaś taka malutka... A teraz znalazłaś sobie kochającego partnera i chcesz założyć rodzinę...
- Nie rozklejaj się mamo - szeroko się uśmiechnęłam. - Czyli się cieszysz?
- Oczywiście - mama była rozpromieniona.
- A ty, tato? Cieszysz się? - spytałam z obawą.
- A nie za wcześnie te "zakładanie rodziny"?
- Tato, mam prawie trzy lata - przewróciłam oczami. - Jak ty i mama też zakładaliście rodzinę, to byliście w podobnym wieku.
- W sumie... No dobra, cieszę się - przyznał tata. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, a potem ja i Roney poszliśmy do swojej jaskini. Był już wieczór.
- To co, robimy powtórkę z wczorajszej nocy?


Roney? :3

czwartek, 27 sierpnia 2015

Od Suzzie CD opowiadania Rayan'a

- Bagna - rzuciłam. Rozpierała mnie energia, czułam że mogę zrobić wszystko. A więc zrobiłam podwójne salto w powietrzu. Rayan roześmiał się.
- Co ty taka szczęśliwa? - zapytał, obserwując moje wyczyny.
- Dzisiaj rano stwierdziłam, że życie jest piękne - uśmiechnęłam się szeroko.
- Zależy dla kogo - burknął pies. Obserwowałam go kątem oka.
- Chodzi ci o te rany, czy o... - ugryzłam się w język. Chciałam powiedzieć "twoją byłą". - Nie ważne, zapomnij.
 Uśmiechnęłam się przepraszająco. Roy machnął łapą, dając mi do zrozumienia że nic się nie stało.
Co mam teraz powiedzieć? Milczałam. Mój dobry humor zaczął powoli zanikać.
- Rozchmurz się - odezwał się Rayan. Spojrzałam na niego.
- To mnie rozbaw - mruknęłam.
- Ale jak? - zamyślił się pies. - Proszę, rozchmurz się - zrobił słodkie oczka.
- Dla takich oczek zrobię wszystko - roześmiałam się.
- I widzisz?! Już się śmiejesz! - wykrzyknął zwycięsko.
- Musisz mnie nauczyć robienia takich oczek...
- Zaśpiewasz coś? - przerwał mi.
- Nie umiem śpiewać - westchnęłam.
- No weź... - znowu te oczka. Posłusznie zaśpiewałam:

"Pamiętam wcześniejsze życie
Odległe marzenia i zamknięte drzwi
Wtedy przyszedłeś, wtedy przyszedłeś

Strach przed upadkiem, przed byciem wolną
Zawsze był naszym najgorszym wrogiem
Nie to, co ty widzisz

Wzięłam trochę czasu, by uświadomić sobie
Że nie mogę robić tego sama, sama

Nie ma grawitacji, gdy jesteś obok mnie
Ty zawsze powstrzymujesz mnie od upadku,
jak spadochron
Kiedy mnie trzymasz, ja ledwo oddycham
Ty zawsze powstrzymujesz mnie od upadku, od upadku
Jak spadochron
Jesteś moim spadochronem

Z tobą wszystko się zaczyna
Czuję się dobrze we własnej skórze
Tak żywa, jestem tak żywa

Wiem, że życie nie zamierza być perfekcyjne
Wzloty i upadki są go warte
Tak długo jak ja, ja będę z tobą"


- Jednak umiesz śpiewać - stwierdził Rayan.
- Mam kilka piosenek w zanadrzu, ale innym razem je zaśpiewam - odparłam. W końcu doszliśmy na Bagna. Było tu cicho i spokojnie. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Będzie raczej nudno - pokręcił głową Roy.
- Nie będzie, jak ty coś zaśpiewasz - rzekłam z błyskiem w oku.




Rayan? Brak weny...



Virganie i Izaya odchodzą!


 Izaya i Virganie odchodzą! Ale wrócą.

http://vlep.pl/img/0vype1.jpg
Imię: Izaya
Ksywka: Iza,innych nie posiada.
Głos: Miley Cyrus
Rasa: Doberman
Wiek: 1 rok
Płeć : Suczka
Urodziny : 13 Dzień Jesieni
Stanowisko : Wojownik
Rodzina :
Matka - Trema
Ojciec - Dragon
Siostry - Cathie
Bracia - Foxy,Choker
Partner : Szuka "księcia z bajki" Nie no ...kogo ja oszukuję.Jest samo wystarczalna.
Charakter : Z natury jestem 'niepoprawną' suką.Tak to prawda.Na ogół jestem śmiała,zabawna,stanowcza,odważna,wierna.Czasem jestem nieznośna,ale to tylko czasem.Wielbię kochany świat snów,połowę mojego serca oddałam smoku o imieniu "Mir" Nie znoszę suk,które uważają się za "najlepsze" Większość czasu spędza na świeżym powietrzu.
Historia : Izaya urodziła się w niewielkim miasteczku dokładnie na wsi "Texas" Wraz z trójką pozostałych szczyli.Miał być to miot nie planowany...ale tak jakoś wyszło,że na świat przyszła.Jedyna z rodzeństwa miała zamiłowanie do książek i historii o smokach i tym podobne...Zza młodu Iza siadała koło kominka na dywan i wsłuchiwała się w opowieści o smokach,które opowiadał jej właściciel.
~Parę tygodniu pózniej~
Nadszedł dzień sprzedawania szczeniaków do domów w tym Izaye.Sunia ta to wyczuła i postanowiła uciec od domu.Nie chciała być oddana do jakiegoś domu.Zebrała ze sobą jedynie książkę o opowieściach o smokach i innych mitycznych stworzeniach.Przemierzając przez tereny, Izaya napotkała jakiegoś Kelpie.Nie zbyt był wysoki w porównaniu do Izy.Suka jedynie go zmierzyła wzrokiem po czym przestała się nim interesować.Niespodziewanie kelpie podszedł do niej spoglądaj na jej księgę."O czym jest ta księga?" Doszły do mnie słowa od strony psa.
-O smokach. - wymamrotałam.
Jak się okazało po dłuższej rozmowie z psem okazało się,że zwie się Video i nalezy do nie jakiej sfory psiego uśmiechu.Po namowie przez psa Izaya dołączyła do sfory.Po dotarciu do niej Mashine (przywódca) pozwolił jej zostać.
Upomnienia : 0/4
Kontakt: kinia 800


http://photos.smugmug.com/photos/i-rf33Fmz/0/X2/i-rf33Fmz-X2.jpg

Imię: Virganie
Ksywka: Vi,lecz nie lubi zbyt tej ksywki
Głos : Delta Goodrem
Rasa : Borzoj
Wiek : 1 rok
Płeć : Suka
Urodziny : 20 dzień lata
Stanowisko : Zielarz
Rodzina :
~Matka Eliza
~Ojciec Vulcan
Partner : Nie dla niej...woli żyć samotnie.
Charakter : Virganie jest szczerą optymistką potrafiącą odnaleźć się w każdej ale to w każdej sytuacji.Nie wie co to znaczy "Strach" Jest bardzo odważna. Nie udaje kogoś kim nie jest.Zawsze jest sobą.Jest neutralna.Nie przepada za psami woli pobyć sama.Nie zna się zbyt na żartach dla tego jest poważna.Żyje terazniejszością nie przeszłością.Unika jakich kol wiek kłótni.
Historia : Urodziłam się w schronisku, moja matka odeszła ode mnie od razu, jak mnie urodziła. Ojca nie znałam, nie miałam nikogo bliskiego z rodziny, a w ogóle... nie miałam żadnej. Byłam jedyna w miocie, nawet nie wiem, czy moja matka rodziła przede mną czy nie, podejrzewam, że nie, w tym wieku co mnie urodziła i tak była dość młoda. Pewnego dnia zaadoptowała mnie mała rodzina, w której znajdował się mały chłopczyk, z 6 lat nie więcej. Gdy spacerował ze mną po podwórku, uciekłam mu z racji takiej, że niewychowane psy na tej samej dzielnicy zaczęły mnie gonić. Chłopca poturbowali, pół godziny po wydarzeniu zjawiła się policja, zabezpieczyli ślady. Bałam się, że mnie znajdą, chociaż... dlaczego się bałam? Jestem tylko psem, za bardzo wczuwam sie w człowieka! Psów się przecież nie zamyka, ale... mogłam znowu wrócić do bidula. Nie chciałam tego z powrotem, uciekłam jak najdalej mogłam, wtedy, podczas mojej wędrówki znalazłam psa, który zaprowadził mnie do pewnej sfory, w której zostałam i nie postanowiłam odchodzić...
Upomnienia : 0/4
Kontakt : kinia 800

Od Rocky'ego CD opowiadania Navedy

Zaprowadziłem Navedę do Alei Zakochanych. Usiedliśmy na ławeczce.
- Pięknie tu - powiedziała suczka.
- Masz rację - przyznałem.
- Coś się stało? - spytała, widząc moje dziwne zachowanie.
- Muszę ci coś powiedzieć - rzekłem.
- Co?
- Wiesz, mimo wszystko ja nadal cię kocham. Chcę cię przeprosić za to zerwanie, to było pod wpływem impulsu. Czy... zostaniesz moją partnerką?


Naveda? Sorry że krótkie ;--;

Od Navedy CD opowiadania Rocky'ego

-Przyjaciółmi? Jasne...czemu nie. - odparłam siadając na skale.
Otrzepałam się ponieważ byłam cała mokra.Ale jak to mówią "mokry pies to szczęśliwy pies" Chyba nie w moim przypadku.Po chwili doszły do mnie słowa od Rockiego "Masz ochotę na spacerek?" Kiwnęłam głową na znak "tak" I tak nic lepszego nie miałam do roboty.I było by nie miło z mojej strony gdy bym mu odmówiła.Przecież był częścią mojej rodziny przez chwilę...


Rocky?

Od Sunny - CD opowiadania Dave'a

- Widzisz, twoje poszukiwania poszły na marne - przewróciłam oczami, siadając obok niego.
- Dzięki za słowa otuchy - westchnął, patrząc w stronę deszczu.
- Nie ma za co - położyłam się na plecach i zaczęłam się z niego śmiać. Dave popatrzył zdziwiony, jednak mój śmiech był zaraźliwy, bo zauważyłam na jego pysku lekki uśmiech.
- I czego się śmiejesz? - przewrócił oczami, jednak z uśmiechem.
- Bo... Tak - mruknęłam, próbując się podnieść. Zaczęłam bujać się, by wstać - zupełnie jak żółw.
- Pomóc Ci? - zapytał nieprzekonany Dave, wyciągnął łapę w moją stronę.
- Wypchaj się - zaśmiałam się, przewracając się na bok, przez co mogłam spokojnie wstać.
- Jaaaak tu nudno - zaczęłam jęczeć i chodzić po jaskini - Zagrajmy w coś - szturchnęłam Dave'a. Pies nic nie odpowiedział. Pewnie próbował tego nie słyszeć.
- Nie jesteś szczeniakiem, by się w coś bawić - powiedział nagle ni z gruszki, ni z pietruszki. Na początku nie wiedziałam o co mu chodziło, lecz gdy przyswoiłam wszystkie informacje, popatrzyłam na niego wrogo.
- Wypchaj się - powiedziałam, teraz dosyć poważnym tonem - Nie chcesz grać bo nie pozwala Ci na to samopoczucie, czy coś innego staruszku?
- Nie sądzę, żebym był od Ciebie starszy - przewrócił oczami.
- Ale przynajmniej ja jestem pozytywnie nastawiona - mruknęłam spokojnie.
- A ja nie? - zapytał z oburzeniem Dave.
- Wydaje mi się, że nie - zaczęłam się śmiać.

Dave? Dosyć chaotyczne opo.

Nowa para!

Życzymy szczęścia i dużo, dużo miłości! Gratulacje!

Weza & Nesty


Od Nesty CD opowiadania Wezy

Wtuliłam łeb w jego klatkę piersiową, wyczuwając szybkie bicie serca. Musiał bardzo denerwować się w tej chwili. Przypomniało mi się, gdy jako szczeniaki chcieliśmy pójść na koniec świata. Uśmiechnęłam się delikatnie. Wspomnienia... Dopiero po chwili przypomniałam sobie o biednym Wezie. Uniosłam głowę i popatrzyłam mu głęboko w oczy. Zbliżyłam się do niego i na jego wargach złożyłam gorący pocałunek, który trwał kilka minut. Potem odkleiliśmy się do siebie. Oparłam łeb na jego ramieniu i tak w ciszy wytrwaliśmy dobre pięć minut. W końcu wyprostowałam się. Nasze oczy się spotkały.
- Tak - szepnęłam oficjalnie.


Weza? xd

Od Wezy - CD opowiadania Nesty

Siadłem obok Nesty, łapiąc ją za łapę. Nie chciałem nic mówić, ponieważ jeżeli powiem coś, może być to nieodpowiednie dla tej chwili. Po prostu siedziałem i patrzyłem przed siebie.
- Wszystko będzie dobrze - zacząłem cicho, przenosząc wzrok na nią. Suczka nic nie odpowiedziała, a szczęka zaczęła jeszcze bardziej jej drgać. - Masz jeszcze braci i siostrę, mamę, I mnie - dokończyłem również cicho, jak zacząłem. Objąłem suczkę lekko ramieniem. Nes otarła łapą łzy i spojrzała na mnie. Widziałem, że próbowała się uśmiechnąć, lecz nie za dobrze jej to szło.
- Chodź - powiedziałem wstając i biorąc ją za łapę. Chciałem ją zabrać stąd, ponieważ było za dużo napięcia. Nesty niechętnie wstała i poszła ze mną.
- Co? - zapytała, drżącym głosem, wycierając oczy.
- Nic - wzruszyłem ramionami, siadając - Po prostu za dużo wszystkiego
Nes siadła obok mnie. Zerknąłem na nią i położyłem jej łapę na ramieniu.
- Nesty, bo ja... ja chcę Ci coś powiedzieć - zacząłem niepewnie, przekręcając łeb w bok -Kocham Cię
- Wiem - powiedziała, uśmiechając się smutno. Popatrzyłem na nią zdziwiony - Przecież nikt nikogo nie całuje bez powodu - zaśmiała się cicho.
- No w sumie - uśmiechnąłem się głupkowato i podrapałem po karku. Wziąłem głęboki wdech i popatrzyłem Nesty prosto w oczy.
- Nesty, czy zostaniesz moją partnerką? - zapytałem dosyć cicho.

Nesty? ^-^

Od Niklausa CD opowiadania Michelle

- Chodźmy do... Doliny Życia - zaproponowałem. Michelle wzruszyła ramionami. Westchnąłem i zaprowadziłem ją do wybranego przeze mnie miejsca. W Dolinie Życia było pięknie. Zacząłem przyglądać się ptaszkom kołującym na niebie. Mich położyła się na trawie i popatrzyła w niebo. Spojrzałem na nią z uśmiechem. Bardzo ją polubiłem w ostatnich czasach. Mimo swojego okropnego charakteru, przy mnie robiła się jakby ciut milsza. To bardzo ułatwiało mi kontakt z nią. Chciałbym, żeby trochę się otworzyła przed innymi. Ale też nie chce jej zmieniać. Akceptuję ją taką, jaka jest i mam nadzieję że ona to docenia. Rozciągnąłem się na trawie i zacząłem myśleć nad sensem życia. No bo czy życie ma jakiś sens? Po co ono tak właściwie "istnieje"? Najpierw się rodzisz, jesteś nieporadnym szczenięciem, potem przychodzi dorosłość. Znajdujesz partnera, masz szczeniaki, potem wnuki i nawet prawnuki. Nadchodzi starość, umierasz. I tyle. Czy w życiu dzieją się tylko te rzeczy, które wymieniłem? W takim razie nasz żywot nie ma sensu. Podniosłem się i zacząłem krążyć między drzewami. I nagle podskoczyłem. Spadła na mnie myśl. Życiem należy cieszyć się, dopóki się je posiada. Nie chodzi o te ważne rzeczy. Cieszyć się trzeba także drobiazgami. To nadaje życiu sens.
 Podszedłem do Michelle.
- Mich...?
- Hm?
- To dla ciebie - podałem jej ten kwiat:

http://www.tapeta-fioletowa-roza.na-pulpit.com/zdjecia/fioletowa-roza.jpeg


Michelle? Moje rozmyślania nad sensem życia są dziwne xd

Nowa suczka!

http://www.charlottereeves.com.au/wp-content/uploads/2014/09/Jett-Cane-Corso-Brisbane-02.jpgImię : Lave (Lejw)
Ksywka : Wypraszam sobie
Głos : Jess Glynne
Rasa : Cane Corso
Wiek : 3 lata
Płeć : Suczka
Urodziny : 13 Jesień
Stanowisko : Uzdrowiciel
Rodzina : Nie pamięta
Partner : Zauroczony
Charakter : Zła, wreda, nie miła, nie grzeczna. Dla osób o dobrym sposobie życia słodka, miła, dobra, towarzyska i koleżeńska.
Historia : Wcześniej suczka do rozrodu. Nie chciała się rozmnażać więc uciekła . Dołączyła tutaj, aby być nieograniczona.
Upomnienia : 0/4
Kontakt : JASIURKOWSKA12

Uwaga!

Aceland zażywa Remedium Temporis i zostaje odmłodzona o 2 lata.

Od Rocky'ego CD opowiadania Alice

Wziąłem suczkę na plecy i zaniosłem do szpitala. Musiałem poczekać na korytarzu, a w tym czasie Alana badała Alice.
- Możesz wejść! - zawołała w końcu. Wszedłem i zapytałem:
- Jakie są wyniki?
- Niezbyt dobre. Obie kości w łapie złamane. Posiedzi tu przynajmniej tydzień - oznajmiła lekarka. Chwilę później wyszła.
- Boli cię? - spojrzałem na Alce.
- Nie. Dostałam lekarstwo na uśmierzenie bólu - uśmiechnęła się.
- To dobrze. Alice, ja... Będę musiał za chwilę wyjść - mruknąłem zakłopotany.
-  No dobrze... Rocky?
- Tak?
- Będziesz mnie odwiedzał? - spojrzała na mnie pytająco.
- Oczywiście - powiedziałem i wyszedłem.

Alice? Brak weny

środa, 26 sierpnia 2015

Od Skyres

Ostatnio po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl. Ferraro. Słyszałam że jakiś czas temu, Qet urodziła. A ja przez ten czas nawet ich nie odwiedziłam. Muszę zrobić to teraz. Ale najpierw może upoluję mu coś, w prezencie. Udałam się więc na polowanie. Przytknęłam nos do ziemi i wyczułam nikłą woń sarny. Pobiegłam w kierunku zapachu i po chwili upatrzyłam dorodną sarnę. Zakradłam się do niej. Skoczyłam jej na plecy i wgryzłam się w szyję. Przegryzłam tętnicę i martwa sarna padła na ziemię.
- Wykonane w pięknym stylu - powiedział ktoś. Przerażona odskoczyłam do tyłu. Zobaczyłam psa do którego miałam zamiar pójść.
- Ferro, nie strasz mnie! - krzyknęłam.
- Oj, nie gniewaj się - roześmiał się.
- Na ciebie nie mogę - mrugnęłam do niego.
- Urok osobisty - rzucił i ledwo wywinął się od kuksańca.
- A co u ciebie i Qet, tatuśku? - zagaiłam.

Ferro?

Od Aceland - CD opowiadania Mashine

Patrzyłam jak pies odchodzi. Coraz dalej i dalej. Nie, nie mogłam na to pozwolić. Zaczęłam za nim biec. Złapałam go przy jakimś drzewie. Przyjrzałam mu się dokładnie.
- Mashine, zaczekaj.
Mój partner niechętnie odwrócił głowę.
- Wiem. Jestem już stara i brzydka. Znajdź sobie lepszą. Nie zasługuję na Ciebie -
powiedziałam.
- Nie mów tak - spojrzał na mnie wtedy.
- Pamiętasz jak obiecałam Tobie, że zostanę z Tobą aż do śmierci? - spytałam.
Pokiwał głową. Podeszłam do drzewa i nacięłam obie przednie łapy od pachwin aż do poduszeczek. Poczułam przeszywający ból, ale zignorowałam go.
- Co ty robisz?
- Ja nigdy nie łamię obietnic.
Miałam mroczki przed oczami. Osunęłam się i ledwo trzymałam. Nie chciałam być uznawana za słabą, ale to było silniejsze ode mnie. I nagle ciemność.




Mashine? 

Od Rocky'ego CD opowiadania Navedy

Popatrzyłem na Navedę wchodzącą do wody. Mogliśmy być szczęśliwi. Mogliśmy. Ta "ciąża" wszystko popsuła. Piszę w cudzysłowie, bo okazało się że Nav nie jest w ciąży. To była pomyłka. Pokręciłem głową. Ja... jeszcze ją kocham. Mimo wszystko. Ale może po prostu nie byliśmy sobie pisani? Kto wie. Ale chce i muszę się z nią pogodzić. Podniosłem hardo głowę i do niej podszedłem.
- Naveda, musimy porozmawiać - powiedziałem.
- Mów.
- Od czasu zerwania ze sobą nie rozmawiamy, ale chciałbym się z tobą pogodzić. Możemy zostać przyjaciółmi?


Naveda?

Od Beethoven'a

Śpię... Śnię o lepszym życiu. Jakim? Sam nie wiem, po prostu innym niż to nudne, bezsensowne, jakim jest moje. Budzę się i rozglądam dookoła siebie. W okół mnie czarna przestrzeń, słychać piosenki koników polnych. Ziewam i znów kładę łeb na mokrą od rosy trawę. Zasypiając, nadsłuchuję szelestów, coraz głośniejszych. Gwałtownie podnoszę łeb i rozglądam się nerwowo. Cicho warczę, i powoli wstaję, szykując się do skoku. Widzę sylwetkę, która niepewnie zmierza w moją stronę. Przestaję warczeć i podchodzę pewnym siebie, wolnym krokiem. Niezidentyfikowany obiekt biegnie w drugą stronę, ucieka, ile sił w płucach. Wzdycham cicho ze smutkiem i wracam z powrotem pod drzewo. Kładę się i znów zasypiam, zmęczony życiem. Zasypiając, słyszę znów te same szelesty. Zamykam jednak oczy i nie ważę się ich otworzyć. Dźwięki ucichają, a ja spokojnie usypiam i przenoszę się w świat snów. Tym razem... Jestem w świecie koszmarów, ciemności i niepokoju. Wolnym i niepewnym korkiem idę przez ciemny las, nie widząc jego końca ani niczego poza własnymi, białymi jak śnieg, łapami. Wzdycham cicho po raz kolejny, i idę, a za mną i w okół mnie słyszę szepty, ponaglania, żeby iść szybciej. Nie daje się i robię to, na co mam ochotę. W końcu ''Duch'', zdenerwowany, traci cierpliwość. Czarno - szara smuga przelatuje mi przed oczami. Zaczynam się trochę bać, jednak nie tracę pewności siebie i idę dalej. Nagle coś powala mnie na ziemię. Nie zdążyłem zamknąć oczu, a już muszę je otwierać, bo budzę się. Ranek, słońce ogrzewa moje futro. Wzdycham, i przekręcam się na plecy. Leżę tak z łapami uniesionymi w górę, obserwuję korony drzew. Po chwili znów kładę się i ziewam. Rozglądam się i wstaję, mimo niechęci. Mam ochotę coś zjeść, głód nie daje mi spokoju od kilku dni. Lenistwo idzie górą niż głód, ale teraz decyduję się coś upolować. Zaczynam truchtem biec i zagłębiam się w las. Po chwili przyspieszam, i biegnę coraz szybciej, za dosyć wyraźnym zapachem mięsa. Pragnę krwi, nie mogę się powstrzymać. W końcu wybiegam z lasu na ogromną łąkę. Przede mną uciekające stado saren, a pośród nich wystraszony jeleń, który biegnie przed siebie, nie wiedząc co robić. To właśnie ''Króla Lasu'' ustanowiłem sobie za cel. Podbiegam wystarczająco blisko, i skaczę na niego. Wgryzam się w jego kark, i zeskakuję. Zwierze pada nieżywe, a reszta stada ucieka daleko. Już ich nie widzę, ale mało mnie to obchodzi. Patrzę na jelenia i oblizuję się. W myślach już wyobrażam sobie, jak wspaniale będzie go zjeść. Ciągnę zwierzę do cienia, pod stary dąb, i nie mogąc się powstrzymać, łapczywie zaczynam go jeść. Po kilkunastu minutach po jeleniu zostały tylko kości, a ja najedzony, oblizuję się ze smakiem. Za mną słyszę czyjś kobiecy głos. Odwracam się i mierzę suczkę wzrokiem.
~ Kim jesteś? ~ warczy samica patrząc na mnie podejrzliwie.
~ Beethoven. ~ mówię ze spokojem, i unoszę prawą ''brew''. Nie pokazuję zdenerwowania - wręcz przeciwnie. Jestem pewny siebie.

Sunny?

Wielkie Wyrzucanie!

Dum, dum, dum! Tu Wasza kochana znienawidzona xd Skyres! Jak Wam obiecywałam, dzisiaj robię małe wielkie jak Giewont  wyrzucanko! Psy o uroczych imioneczkach: Ziva, Viva La Costa, Deanerys, Keisha, Cleo, Sonia, Misza, Shelby, Louis, Sparrow, FoxTrotte, William, Pirat, Metrum, Shadow, Max, Red, Badoox, Elvis, Ronald i Tri-Color zostają wyrzuceni! Żegnajcie! :D

~~ Skyres *-*

Od Aury Cd opowiadania Ferraro

W pierwszym momencie się przeraziłam, kiedy powiedział o tych szczątkach, ale jeśli to było dawno, przyzwyczaję się do tego. Pomyślałam, czy jest ktoś w moim wieku, z kim mogłabym się zakolegować, dziwnie tak, samotnie trochę.
-A czy jest ktoś z kim mogę spędzać czas?-spytałam-ktoś na równi-powiedziałam. Dobrze by było, żeby dziewczyna, chociaż chłopak.. Hmm-pomyślałam i zaśmiałam się

Ferraro?

Od Ferraro- CD opowiadania Aury

- To dobrze.- uśmiechnąłem się.- Bo teraz tu zostajesz.
- Ale tak sama?- wystraszyła się.
- Jak masz tu mieszkać to chyba musisz być tutaj sama.- przyznałem.- Chyba że chcesz żebym najpierw ciebie trochę oprowadził po sforze.
- Chętnie.


***po obejściu całej sfory***


- Całkiem tu fajnie.- przyznała z lekkim uśmieszkiem.
- Jakbyś zauważyła na drodze jakieś szczątki zwłok ogromnych stworzeń to je omijaj.
- A czyje to szczątki?- widać było jej zaciekawienie.
- To szczątki takich psów-wampirów z którymi kiedyś odstawiliśmy walkę ale nie musisz się bać. Nie ma ich już i nikomu nie zagrażają.

Aura?

Nowy pies- Beethoven!

Imię : Beethoven
Ksywka : Istnieją osoby, które nie przepadają za ksywkami. Beethoven jest właśnie tym typem, ale może cie nie wykastruje, jak powiesz do niego Beeth.   
Głos : Grzegorz Hyzy
Rasa : Husky Syberyjski.
Wiek : Nikt nigdy tego nie liczył, ale coś około 3 lat to on na pewno ma.
Płeć : Samiec.
Urodziny : 13 Dzień Zimy.
Stanowisko : Wojownik Północny.
Rodzina : Brak.
Partner : Eh... Nie ukrywa, że bardzo chciałby mieć partnerkę, ale kto by go zechciał? Tym bardziej jakaś suczka. Nawet, gdyby się w jakiejś zakochał, ukrywałby to. MOŻE po jakimś czasie by powiedział, ale wątpię. Wciąż czeka na tą jedyną...
Charakter : Beethoven jest bardzo trudnym stworzeniem, i na prawdę trudno będzie mi o nim opowiedzieć, jako o normalnym stworzeniu. Ma on bardzo zmienny charakter, który zależny jest też od jego humoru i nastroju. Zazwyczaj, no, przynajmniej się stara, być w miarę miły, bynajmniej dla płci przeciwnej, jednak dla psów przeważnie jest trochę wredny i opryskliwy. Jak mam być szczera, to w większości przypadków jako pierwszy wystawia pomocną dłoń. Zawsze staje w obronie słabszych, jest w stanie poświęcić swoje życie, by uratować kogoś innego, nawet wroga. Mimo wieku na prawdę dużo wie o życiu, i jeśli chcesz, może trochę ci o nim opowiedzieć. Między innymi to, że jest cholernie trudne, i bez sensowne, jak masz je takie jak on. Często opowiada o swoim życiu jako żart, ale jego przeżycia są na prawdę trudne do opowiedzenia o nich tak po prostu. Ma duże poczucie humoru, co wyjaśnia żarty i jego 'humorki'. Czasem odbija mu głupawka i zachowuje się jak dureń, no ale... Co poradzisz? Nic nie poradzisz, taki jest i koniec. Nic nie jest w stanie stanąć mu na drodze, zawsze dąży do celu i staje na wysokości zadania. Gdy już masz coś robić, zrób to na 100%, a nie na odwalenie, byleby tylko było i mieć spokój. Jest bardzo odpowiedzialnym psem, co świadczy też o tym, że chce podejmować się każdego zadania i zazwyczaj robi to najlepiej jak może, no, bynajmniej zawsze się stara. Jest bardzo odważny, niczego się nie boi i staje na wysokości zadania bez zastanowienia. Chciałby dawać innym radość, jednak trudno jest mu w ogóle mówić o cieszeniu się z tak cholernie głupim życiem, jakiej jest jego życie. Jest również typem psiego podróżnika - wszędzie go pełno, zawsze musi zwiedzić każdy zakątek danego terenu - w tym przypadku, obwąchał już wszystkie tereny sfory. Wie gdzie co jest, i jeśli chodzi o oprowadzanie kogoś - nie ma problemu, zapraszam za mną. Pies bardzo opiekuńczy, a przede wszystkim, bo nie wspominałam o tym ani jednego słowa - romantyczny i czuły. Bardzo pragnąłby miłości, jednak, co jak co, nie oszukujmy się, kto pokochałby naszego durnia Beethoven'a? Proszę, podnieście łapy do góry. No właśnie! Nikt, a więc spójrzmy prawdzie w oczy: Zawsze będzie sam. Dla niego z pozoru nic strasznego, ale w głębi duszy to cios w serce, na zawsze być samym. Eh, mówi się trudno. Przeżył już tyle, że będzie w stanie przeżyć patrzenie się na całujących się ludzi na plaże, albo szczęśliwy 'związek' psów. Jeśli nawet zdarzy się taka mała szansa, żeby ktoś go pokochał... Na pewno jej nie zmarnuje. Prócz tego jest bardzo spokojny i opanowany, trudno wyprowadzić go z równowagi. Ma dużo cierpliwości i nie przejmuje się wyzwiskami. Swoje uczucia chowa w sobie, nie spowiada się z nich byle komu. Szczerze, to nikomu...
Historia : No więc, wszystko początkowo zaczęło się w Japonii. Ta, w Japonii. Daleko? Trudno, nie ma na to wpływu. Kontynuując, w Japońskiej hodowli Husky Syberyjskich, urodził się miot N. Między innymi Nala, babcia Beethoven'a. Gdy tylko skończyła ona 2 miesiące, została sprzedana do pewnej rodzinki mieszkającej na przedmieściach Tokio. Mieli oni już prawie rocznego psa tej rasy, i chcieli ich ze sobą poznać. Psy bardzo się polubiły, codziennie się ze sobą bawili, a gdy dorośli zrozumieli, że są w sobie zakochani. Tak więc po kilku miesiącach Nala oraz Yuki mieli również szczeniaki, które nazwali Hachi, Mellanie i Lena. Szczeniaki wyrosły na zdrowe i ładne, tak więc właściciele postanowili je sprzedać. Każdy z nich znalazł dom, jednak tylko Lenie trafił się taki okrutny i zły... Bili ją, nie dawali jeść, tresowali na siłę, zamykali w ciasnych pomieszczeniach bez możliwości wybiegania się i bez wody... Piekło... Eh... Pewnego dnia przyjechała tam Straż zwierząt, bo sprawa została zgłoszona przez sąsiadów. Uratowali Lenę i wzięli ją do schroniska. Tam mieszkała przez rok, i poznała tam psa, który zakochał się w niej. W jednej wolnej chwili uratował ją, i razem uciekli. Mieli potem jedno, malutkie, biedne szczenię oraz mocne, zdrowe, duże - Kai... Jego siostra z racji tego, że była za słaba, zdechła parę dni po urodzeniu. Rodzice nie poddawali się, i drugie szczenię wychowali najlepiej jak umieli. Jednak, pewnej zimowej nocy na jaskinię rodziców Beeth'a, i jego napadła grupka psów, która zamordowała brutalnie jego rodziców. Kai uciekł, a po kilku dniach wędrówki dotarł na miejsce psich walk. Tam zainteresowały się nim psy, i kazały walczyć. Kai nie miał wyboru, bo został zmuszony groźbą śmierci. Walczył... Przez pół roku. Większość walk wygrywał, ale te przegrane... Zostawiały mu wiele ran i blizn, przez to też nie dostawał jedzenia i picia, jednak, gdy wygrał, dostał... Kość? Czasem dwie... Po połowie roku wymknął się ukradkiem z klatki i wychudzony, wycieńczony, w dziczy powracał do zdrowia. Miał pomoc... Od kogo? Od pewnej pani, która mieszkała w lesie. Dokarmiała go, i gdy padał deszcz lub była burza, zawsze zabierała go do domu, jednak nie miała warunków aby go zatrzymać. Po nie całym roku kobieta zmarła, była już dosyć stara. Pies uciekł, jednak podczas jego wędrówki zaatakował go gang psów, raczej znany i groźny. Beeth miał duże obrażenia, ale uratował go pies imieniem Desperado. Zaprzyjaźnili się, i Beethoven postanowił dołączyć do jego sfory. Jego życie toczy się dalej, a historia zapełnia nowymi przeżyciami...
Upomnienia : 0/4
Kontakt : Beethoven (Na Howrse)

Od Mashine- CD opowiadania Lokiego

Zrobiło mi się go trochę żal.
- Wiesz... Tego uczucia nie da się określić.- przyznałem.- To uczucie dzięki któremu wiesz i czujesz że nigdy nie będziesz sam i ktoś ci zawsze pomoże.
- To jednak faktycznie nie wiem co to za uczucie.
- Nie znajdziesz sobie partnerki?- zapytałem ale przed tym pytaniem trochę się co do jego wachałem.
- Myślisz że ktoś zechce takiego... Jak ja?- zaśmiał się głośno.- Wątpię.
- Wystarczy trochę cierpliwości i szczęścia.- przyznałem.- A co do Ace to dobrze zauważyłeś. I chyba nie mam zamiaru zmieniać tego. To ona jest dla mnie jak... Jak jakaś zdzira.
Po tych słowach poczułem dziwne uczucie... W końcu wydusiłem z siebie to słowo które opisywało Ace. Już od dawna chciałem je wydusić ale nie miałem odwagi.
- Loki!- znowu krzyknąłem chyba za głośno.
- Tak?! Co jest?!- podskoczył.
- Kończę z tym!
- Z czym?
- Noooo... Z Ace!
- Dlaczego?!- oburzył się.- Słuchaj stary. Ona jest Alfą i nie możesz sobie tak teraz jej przekreślać i zapominać o niej. Ty zresztą też jesteś Alfą i niby każda cie zechce ale patrz na swój wiek. Nie jesteś już takim małym zawadiackim przystojniakiem. Jesteś starym kapciem.
- W sumie to masz rację.- zaśmiałem się lekko.- Na serio jestem starym kapciem?- Uśmiechnąłem się pod kontem.


Loki? xd

Od Lonlay- CD opowiadania Levar'a

Trochę zakłopotało mnie to pytanie. Ale w sumie jak trochę oboje podrośniemy to nie wiadomo. Może zmienię zdanie.
- Wiesz co?- wtuliłam się w jego puszystą sierść.- W sumie to dwójka małych bachorów jeszcze nikomu nie zaszkodziła więc nam też nie musi.
Na pysku Levar'a od razu zalśniał ogromny uśmiech. Zachichotałam. Nie wiedziałam że jemu aż taj zależy na tych szczeniakach. Razem damy sobie radę.
- Coco z Damon'em zapraszali nas na kolację. Idziemy?- zapytałam psa.
- Czemu nie.- uśmiechnął się.

***kilka godzin później***


Wybieraliśmy się właśnie do Coco. Byliśmy w mojej jaskini i nagle zza rogu wychyliła się Michelle.
- Gdzie idziecie?- zapytała.
- Do Coco.- uśmiechnęłam się do siostry.- Wybierasz się z nami?
- Nieee... Dzięki.- lekko się uśmiechnęła.- Wolę zostać w naszej jaskini.
- Jak chcesz.- wzruszyłam ramionami.
Levuś objął mnie i wspólnie poszliśmy w gości.

 ***po kolacji***


Na kolacji było świetnie. Oczywiście tylko gdyby nie ta licznaaaa liczbaaa szczeniaków biegających i krzyczących. Jak dobrze że Levar chce tylko dwa. Odprowadził mnie do mojej jaskini.
- Do jutra..- pocałowałam go.
Gdy chciałam już odstawić moje usta od jego on znowu się do mnie przysunął. Nasz namiętny pocałunek trwał najdłużej ze wszystkich. Na koniec uśmiechnęłam się i go pożegnałam.

Levar?

Od Mashine- CD opowiadania Aceland

Popatrzyłem kontem oka na Ace. W sumie w ciągu tych ostatnich chwil Ace jakby zaczęła znaczyć dla mnie mniej niż za dawnych lat. Zaczęła mnie ignorować i traktować jak wyrzutka. Oczywiście nie chodziło tu o jej wygląd czy wiek tylko o to w jaki sposób mnie traktowała.
- Wiesz... Ace.- odwróciłem głowę w drugą stronę i skuliłem się.- To ja chyba powinienem zadać ci to pytanie. Ale tak... Kocham ale nasz związek wisi na jednym włosku więc jak chcesz pokazać że ty mnie kochasz to go ratuj. Ja ci w tym nie pomogę. Mi teraz wszystko wisi bo chcę zobaczyć co zrobisz...
Syknąłem i pobiegłem w głąb lasu jak najdalej od suczki. Myśli sobie że jak jest Alfą to jej wszystko można. Zastanawiam się czy ona nie wyszła za mnie za mąż tylko dlatego że jestem Alfą?


***2 dni później***



Ace nadal nic nie powiedziała... Nic nie zrobiła... Dniami prawie wcale jej nie widuję. Pewnego dnia jednak zauważyłem ją siedzącą przy naszej jaskini. Podszedłem do niej nawet na nią nie patrząc.
- Widzę że jednak zrezygnowałaś.- trzepnąłem ogonem i odszedłem ponętnie.

Aceland?

wtorek, 25 sierpnia 2015

Od Jem'a CD opowiadania Suzzie


Zmierzyłem suczkę tym samym, zwykłym ponurym spojrzeniem, którym zawsze przyglądam się nieznajomym. Mimo, że usłyszałem słowa takie jak "córka" oraz "Alf" nie zniechęciło mnie to wcale i wydałem się siebie długie warknięcie, jednocześnie obnażając kły. Nieznajoma, bo tak chyba można nazwać osobę, której zna się jedynie imię, cofnęła się kilka kroków wyraźnie zaskoczona. Powtórzyła swoje pierwsze słowo jeszcze parę razy, jednak nic to nie zmieniło. W jednej chwili wyprostowałem się i nastawiłem uszy przypominając sobie co dokładnie robię. Agresja znów wzięła górę. Nim suczka spostrzegła zniknąłem za najbliższym obiektem i zacząłem poszukiwania swojej zdobyczy. Była ona tylko królikiem, którego znalazłem niedaleko. Z początku zdziwiło mnie dlaczego ktoś go nie zjadł, jednak prędko odpędziłem myśli. Bez zastanowienia złapałem go w pysk. Choć miałem ochotę go zjeść, uznałem, że będzie to dobry prezent na przeprosiny dla Suzzie... Ja wolę go nie jeść, nie wiadomo ile tam leży i czy nie jest zatruty. Jeśli tak - lepiej żeby jej coś się stało niż mi. Po kilku chwilach znów pojawiłem się przed suczką i podsunąłem jej króliczka pod łapy. Patrzyła to na mnie, to na niego. Widać było, że skądś znała to stworzonko. Przekręciłem łeb w geście niezrozumienia.
- Ja... - zaczęła rysować po ziemi łapą, wyraźnie się rumieniąc. Przysunąłem się bliżej, by oczywiście jej wysłuchać, lecz przekroczyłem coś takiego jak "strefa osobista" i wepchnąłem łeb w jej gęstą sierść. Żeby nie było potknąłem się zapewne o coś leżącego na ziemi. Odskoczyliśmy od siebie. Zasłoniłem pysk łapą, a usłyszałem jedynie cichutki śmiech Suzzie. Był swojego rodzaju uroczy... Z resztą, o czym ja mówię. Suczka wybrnęła szybko z niezręcznego tematu. Usiadłem na ziemi, by uniknąć tego co stało się wcześniej.
- Ja go upolowałam, ale... sam spójrz... - wskazała łapą na martwe ciało zwierzątka i natychmiast odwróciła łeb. Przyjrzałem mu się uważnie i szczerze mówiąc nie zauważyłem nic niezwykłego. Zwyczajny królik, z ranami na szyi od psich kłów. Wzruszyłem ramionami. - Zostaję wegetarianką.
Podniosłem brwi i uśmiechnąłem się tak, jakbym zaraz miał wybuchnąć śmiechem. Suzzie obrażona odwróciła głowę. Po kilku minutach opamiętałem się. Usiadłem znów i spojrzałem na nią ze spokojem w oczach. Cóż... jeśli zdecydowała się nie jeść mięsa to chyba wypadałoby pomóc jej znaleźć coś zjadliwego? Wstałem i pokazałem łbem by ruszyła za mną.

Las. Cisza. Spokój. I przede wszystkim dużo jedzenia. Mimo ostatnich suszy wciąż panuje tu ten klimat. Szedłem przed siebie pewnym krokiem, z pochylonym łbem i starałem się znaleźć coś innego niż mięso. Niestety, z moją naturą było to ciężkie. Kilka razy wyczułem w pobliżu zwierzę, na które chętnie bym zapolował, - tym bardziej, że byłem w dobrej kondycji - jednak moja nowa znajoma zaciekle broniła zwierząt tu żyjących. W głębi siebie wiedziałem jednak, że długo tak nie wytrzyma. W każdym psie jest natura mordercy i jeszcze się o tym przekona. Na tę chwilę muszę jej jednak pomóc. Nagle wsadziłem łeb w niedużą kępkę mchu, tuż pod drzewem. Pociągnąłem nosem kilka razy i... jest! Znalazłem coś! Szybkim krokiem ruszyłem za zapachem i już zaraz stałem pod kolejnym drzewem, a przede mną kilka grzybków. Wskazałem na nie pyskiem i uśmiechnąłem się do suczki zachęcająco. Ona skrzywiła się tylko i pokręciła łbem. Przewróciłem oczami. Nie po to się męczyłem, by teraz wybrzydzała. Chwyciłem kilka z grzybów w pysk i po długim zmaganiu się z własnym organizmem, który chciał pozbyć się tego świństwa. Po długim przeżuwaniu połknąłem, i by pokazać Suzzie jakie to było pyszne oblizałem się. Ta wciąż nie była jednak przekonana. Podniosłem się i ruszyłem dalej. Po kilku, kilkunastu minutach dziwne rzeczy śmigały mi przed oczami i zaczęły odzywać się jakieś głosy w mojej głowie...


Suzzie? ;3 

Od Aceland

Siedziałam sama pod drzewem. Na dworze hulał stosunkowo mroźny wiatr. Nie miałam co ze sobą zrobić. Dzieci dorosłe, wnuki też. Chyba do niczego już nie jestem potrzebna. Mam wrażenie, że Mashi odsunął się ode mnie i już nie znaczę dla niego tyle co za dawnych lat. To przykre. Najwyraźniej już nie jestem piękna, tylko stara i brzydka. Postanowiłam porozmawiać z moim partnerem. Poszłam do naszej jaskini. Zastałam go siedzącego i patrzącego w dal.
- Cześć, co porabiasz? - zagadnęłam.
- Nic specjalnego. Rozmyślam - uśmiechnął się lekko. A może on znalazł sobie kogoś innego?
- Mashi?
- Tak?
- Czy Ty jeszcze mnie kochasz?

Mashine?

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Od Roney'a - CD opowiadania Honey

Poszliśmy do mojego brata aby poinformować go o naszym powrocie do siebie. Ciekaw jestem, ucieszy się czy może wręcz przeciwnie. Jaskinia rodzinna znajdowała się niedaleko. Najpierw spotkaliśmy moich kochanych rodziców.
- O, dawno Was nie widzieliśmy - powiedziała mama i przytuliła każde z osobna.
- Ta przeprowadzka zabiera wiele czasu. Musieliśmy dobrze się urządzić - odpowiedziała Hon.
- No dobrze, chodźcie do środka - poprowadziła nas mój tata.
Musiałem w końcu to dodać bo nie mogłem się doczekać.
- Niedługo założymy rodzinę - wyprężyłem się dumnie.
Rodzice na początku nieco się zdziwili, ale po chwili uśmiechnęli. Chyba chcieli mieć wnuki.
- Jest Theo? - zagadnąłem.
- Tak. Siedzi sobie w jaskini.
Objąłem Honey łapą i weszliśmy do środka. Zastałem brata leżącego i wpatrującego w sufit.
- Siema Theo, kopę lat - uśmiechnąłem się do psa.
Ten obrócił się i odwzajemnił uśmiech.
- Nareszcie przyszliście.
- Jesteśmy z powrotem razem - powiedziała Hon a ja dodałem. - Cieszysz się?
- Dobrze, że w końcu się pogodziliście. Dosyć miałem tych kłótni.
Po tym wyznaniu siedzieliśmy w trójkę i rozmawialiśmy kilka godzin. Kiedy nadszedł czas, poszliśmy do siebie i położyliśmy na swoich posłaniach.
- I widzisz, poszło jak z płatka. Teraz możemy spokojnie mieć szczeniaczki.

Honey? :3

Od Vawes'a - CD opowiadania Aurory

Położyliśmy się na plecach, patrząc w górę. Nastała nagle cisza, więc ją przerwałem.
- Widzisz tamtą chmurę? - zapytałem, a Aurora w odpowiedzi pokiwała głową - Wygląda jak płot - zaśmiałem się.
- A tamta jak... - przyłączyła się, wskazując chmurę obok tej, którą ja pokazałem - Jak jaszczurka - uśmiechnęła się i położyła mi głowę na ramieniu.
- Patrz, a ta jak smok - podniosłem łapę do góry.
- Który zjada owcę - spojrzała na mnie i razem zaczęliśmy się śmiać.
- Mmm... Fajnie by było mieć takiego smoka - zamknąłem oczy, a oczami wyobraźni widziałem smoka, siedzącego przy mnie.
- No nawet - mruknęła Aura i również zamknęła oczy.
- Może znajdziemy jakiegoś? - zapytałem, powoli podnosząc się.

Aurora?

Od Michelle - CD opowiadania Niklaus'a

Zza krzaków wyłonił się niewielki jelonek. Podeszłam powoli do zwierzęcia, by go nie spłoszyć. Całe ciało miał w ranach. Podeszłam do niego jeszcze bliżej, a ten o dziwo nie uciekł. Gdy mu się przyjrzałam, dostrzegłam, że jest ślepy.
- Chodź - powiedział Niklaus - Pewnie ktoś na niego polował - pociągnął mnie za łapę. Wyrwałam ją i nadal stojąc jak słup soli, wpatrywałam się w jelonka.
- Czemu nie uciekł? - zapytałam, spoglądając to na Klaus'a, to na jelonka - Przecież nas słyszy - dokończyłam. Strzygł uszami jak oszalały, więc to musiało coś znaczyć. W pewnym momencie zaczął biec. Wydało mi się dosyć dziwne, więc ruszyłam za nim.
- Co Ty robisz? - usłyszałam za sobą głos Niklaus'a, który próbowałam zignorować. Zaraz pewnie wzbudziłby we mnie chęć pozostania i nie dowiedziałabym się jest z tym zwierzęciem nie tak.
Jelonek momentalnie się zatrzymał. Założyłam więc u siebie ręczny, przez co Niklaus wpadł na mnie. Na szczęście wyhamowaliśmy przed zwierzęciem. Jelonek zgrabnie zeskoczył z góry na polankę i popędził do innych jeleni.
- Teraz wiesz gdzie chciał iść? - zapytał Klaus, strzepując ziemię z futra. Niechętnie pokiwałam głową i przekręciłam się, wracając - Co teraz robimy? - do mojego mózgu wdarł się głos psa. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi. Nie miałam teraz na nic chęci.
- Ty coś wymyśl - powiedziałam cicho.

Niklaus?

Od Dave'a CD opowiadania Sunny

- Nie, umarłem wiesz. - powiedziałem i wstałem a po chwili dodałem - Co to było?
- A skąd ja mam wiedzieć jasnowidz jestem?
- Widzisz ją? Myślę że powinniśmy ją znaleźć i zniszczyć. Tutaj jest wiele złych stworzeń.
- No to powodzenia w szukaniu bo ja nie mam zamiaru jej szukać. - powiedziała znudzona.
- No to co zostawisz mnie tutaj samego i sobie pójdziesz? - spytałem się suczki lecz nie wiem czego oczekiwałem.
- Tak. - powiedziała po czym ziewnęła i zaczęła iść przed siebie. Zmrużyłem oczy i zacząłem szukać tej przeklętej kartki. Gdy się już ściemniło pobiegłem do swojej jaskini. Następnego dnia obudziłem się gdy słońce pokazywało południe. Mój żołądek dawał we znaki. Po chwili byłem już na łące zerwał się lekki wiaterek który strzepywał liście z drzew. Po chwili ten wiatr zamienił się w istną wichurę przyprowadził granatowe chmury, chciałem się schować niestety zaczęło lać. Byłem cały przemoknięty. Na szczęście los się nade mną zmiłował i znalazłem grotę. Gdy byłem już niej miałem uczucie że ktoś mnie obserwuje. Grota była wielka, wszedłem trochę głębiej nie było nic widać po chwili moje oczy się przyzwyczaiły.
Nagle usłyszałem śmiech.
- Kto tu jest? - spytałem się wystraszony.
- Nie bój się to ja tchórzu.
- Sunny?
- Nie święty mikołaj. - burknęła.
- Co ty tutaj robisz?
- To samo co ty chowam się przed tą wstrętną ulewą. - powiedziała - A jak poszły poszukiwana? - spytała z szyderczym uśmiechem.
- Ni jak kartka już pewnie przemokła.


Sunny?

niedziela, 23 sierpnia 2015

Virganie dorosła!

http://photos.smugmug.com/photos/i-rf33Fmz/0/X2/i-rf33Fmz-X2.jpg
Imię: Virganie
Ksywka: Vi,lecz nie lubi zbyt tej ksywki
Głos : Delta Goodrem
Rasa : Borzoj
Wiek : 1 rok
Płeć : Suka
Urodziny : 20 dzień lata
Stanowisko : Zielarz
Rodzina :
~Matka Eliza
~Ojciec Vulcan
Partner : Nie dla niej...woli żyć samotnie.
Charakter : Virganie jest szczerą optymistką potrafiącą odnaleźć się w każdej ale to w każdej sytuacji.Nie wie co to znaczy "Strach" Jest bardzo odważna. Nie udaje kogoś kim nie jest.Zawsze jest sobą.Jest neutralna.Nie przepada za psami woli pobyć sama.Nie zna się zbyt na żartach dla tego jest poważna.Żyje terazniejszością nie przeszłością.Unika jakich kol wiek kłótni.
Historia : Urodziłam się w schronisku, moja matka odeszła ode mnie od razu, jak mnie urodziła. Ojca nie znałam, nie miałam nikogo bliskiego z rodziny, a w ogóle... nie miałam żadnej. Byłam jedyna w miocie, nawet nie wiem, czy moja matka rodziła przede mną czy nie, podejrzewam, że nie, w tym wieku co mnie urodziła i tak była dość młoda. Pewnego dnia zaadoptowała mnie mała rodzina, w której znajdował się mały chłopczyk, z 6 lat nie więcej. Gdy spacerował ze mną po podwórku, uciekłam mu z racji takiej, że niewychowane psy na tej samej dzielnicy zaczęły mnie gonić. Chłopca poturbowali, pół godziny po wydarzeniu zjawiła się policja, zabezpieczyli ślady. Bałam się, że mnie znajdą, chociaż... dlaczego się bałam? Jestem tylko psem, za bardzo wczuwam sie w człowieka! Psów się przecież nie zamyka, ale... mogłam znowu wrócić do bidula. Nie chciałam tego z powrotem, uciekłam jak najdalej mogłam, wtedy, podczas mojej wędrówki znalazłam psa, który zaprowadził mnie do pewnej sfory, w której zostałam i nie postanowiłam odchodzić...
Upomnienia : 0/4
Kontakt : kinia 800

sobota, 22 sierpnia 2015

Od Thomson'a - CD opowiadania Meredith

- Okej, tylko na jaką? - zapytałem, spoglądając na Mere.
- Obojętnie - wzruszyła ramionami suczka.
- A dla mnie nie, może przed... - zacząłem, lecz Meredith mi przerwała.
- Nazwałeś je? - zaczęła się śmiać. Popatrzyłem na nią poważnie i pokiwałem głową.
- To Afraid - zacząłem pokazywać od prawej, nie zważając na zachowanie suczki - Syberia, Stone, Bracie, Cywli i Villion - zakończyłem, ponieważ gór było tu tylko pięć.
- To mooże Syberia? - zapytała Mere, patrząc na mnie pytająco. Pokiwałem głową i zacząłem kierować się w stronę owej góry.
- Dlaczego je nazwałeś? - zapytała nagle Meredith.
- Dosyć dużo tu czasu spędzam i tak to wyszło - wzruszyłem ramionami - To tamta - wskazałem górę na przeciwko nas.
- Pamiętasz gdzie one są? - znów zadała mi pytanie, a ja w odpowiedzi skinąłem głową.
Gdy podeszliśmy do podnóża góry, powoli przeciągnąłem łapą po skale.
~~Witaj~~ uśmiechnąłem się do góry na powitanie. Wiele psów uznałoby mnie za psa chorego psychicznie, ale mnie to w tej chwili nie obchodziło.
- Przywitaj się z nią - zwróciłem się do Mere, która stała zdziwiona.
- O-okej - powiedziała niepewnie i uśmiechnęła się żałośnie - Cześć góro
- Wchodzimy na górę? - zapytałem Mere.

Meredith?

Od Aurory - CD opowiadania Vawes'a

-Ryby jem.
Pies kiwną głową na znak, że zrozumiał i podsunął mi jedną z ryb.
-Mięsa nie jem, bo moim zdaniem to barbarzyństwo, zabija królika, który mógł mieć młode, które bez opieki też umrą, to tak jakby przyszedł człowiek, zabił mojego ojca gdy byłam szczeniakiem, zostawił w lesie na pewną śmierć. Rozumiesz?
-To czemu jesz ryby? Wychodzi na to samo.
-Ze ssakami czuję jakąś więź.
Zjedliśmy ryby i położyliśmy się na ziemi.

Vawes? Wena zdechła. 

Dopisix Kordłix - Sorry, że tak późno wstawiam ;d

Od Aury CD opowiadania Ferraro

Kiedy Ferraro zaprowadził mnie do jaskini, byłam w dziwnym nastroju. Miejsce było obskurne, no ale nie miałam innego wyjścia. Potężna jaskinia dla takiej jak ja. Trochę się nią nawet przeraziłam, ponieważ niektórzy opowiadali przeróżne historie o osobie która odnalazła tę oto jaskinie. Tak naprawdę podobno Diego odszedł ponieważ dostał powiadomienia z różnych okoliczności iż jaskinia jest nawiedzona. Jak na razie wolałam zostać tutaj, niż ponownie szukać nowego domu.

-Podoba się?-Zapytał Ferraro
-Tak-odpowiedziałam, choć w głowie miałam przeróżne inne myśli

Ferraro?

Od Ferraro- CD opowiadania Aury

Odwzajemniłem uśmiech i zaprowadziłem suczkę do mojego ojca.
- Tato.-zacząłem.- Taaa...
- Aura.- wtrąciła się szybciutko po czym od razu zamilkła.
- Aurą chciałaby dołączyć do naszej sfory.
- Naturalnie Auro.- tata przyjaźnie zareagował.- Ferruś proszę zaprowadź suczkę do jej jaskini.
- Dobrze...- stanąłem na chwilę w miejscu po czym szepnąłem do taty.- Tato, wydaje mi się że wszystkie jaskinie są już pozajmowane.
- Nonsens.- zaśmiał się.- Przecież niedawno... Ehhh... Poodchodziło wiele psów więc mamy dużo miejsca. Niech ulokuje się na przykład... W starej jaskini Diego?
- Niech będzie.
Podszedłem do suczki i razem ruszyliśmy do jaskini którą przedtem zamieszkiwał Diego. Po drodze nikt nic nie mówił więc było trochę niezręcznie. Na miejscu pokazałam Aurze jej jaskinie. Ciekawe czy się jej spodobała...

Aura?

piątek, 21 sierpnia 2015

Od Suzzie

Obudziły mnie ciepłe promyki słońca wpadające do mojej jaskini. Powoli otworzyłam oczy, ale natychmiast je zamknęłam. Chciałam jeszcze trochę pospać, bo wczoraj dosyć długo włóczyłam się z Rayan'em po terenach sfory.
- Suzzie... - ktoś mną potrząsnął. - Wstawaj, już południe.
- Daj mi pięć minut... - wymamrotałam. Znów zaczęłam zasypiać, ale osoba już wcześniej budząca mnie, zaczęła łaskotać mnie w pięty, miejsce szczególnie wrażliwe na łaskotki. Poderwałam się z miejsca i stanęłam twarzą w twarz z Ferraro. Zmierzyłam go niezidentyfikowanym spojrzeniem i skierowałam się ku wyjściu z jaskini. Pies zawołał za mną kilka razy, ale nie zwróciłam na to uwagi. Pomyślałam, że przyjemnie było by pójść na spacer. Tylko gdzie? Może na Złote Wzgórza? No dobrze. Truchcikiem droga do celu mojej wędrówki zajęła około dwóch kwadransy. Tutaj, na Złotych Wzgórzach chyba najbardziej było widać co zmieniła jesień. Na drzewach wisiały czerwone, pomarańczowe i żółte liście. Na skutek niedawnych upałów, trawa przybrała żółtawy odcień. Odetchnęłam. Tu było tak spokojnie... Można było zapomnieć o wszystkich smutkach i problemach, które są nieodłączną częścią życia. Po niebie w najlepsze latały ptaki różnych gatunków. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam, że chciałabym mieć jakąś przyjaciółkę, z którą dzieliłabym się radościami, smutkami i każdym problemem. Przyjaciółkę z którą można wygłupiać się, śmiać z wszystkiego i robić różne zwariowane rzeczy... Winnie już nie jest moją przyjaciółką, w ogóle się nie widujemy. Ona cały czas spędza z Theo, a ja zostaje sama...
- Oj, Winnie, ile ja bym dała żebyśmy znowu codziennie się spotykały... - westchnęłam wpadając w melancholijny nastrój, co do mnie nie podobne. Szybko jednak rozchmurzyłam się. Upatrzyłam sobie króliczka i zaczęłam go gonić. Był szybki, ale zdążyłam złapać go zębami za skórę na karku. Zwierzak zaczął drapać mnie pazurami po pysku więc go puściłam. Po chwili jednak złapałam go znów, tak by mnie nie podrapał drugi raz. Przytrzymałam jego tułów łapą i zacisnęłam zęby na jego krtani. Kilka sekund później, króliczek skonał. Puściłam jego ciałko i chciałam zabrać się do jedzenia. Chciałam. Bo gdy spojrzałam w jego martwe oczy, poczułam coś dziwnego. Żal za to, że go zabiłam. Wzdrygnęłam się i pobiegłam nad najbliższy zbiornik wodny by obmyć pysk z krwi martwego zwierzątka. Chyba zostanę wegetarianką. Tylko co ja mogę jeść jako wegetarianka? Trawę?! Parsknęłam śmiechem, ale zrozumiałam że owszem, tym się będę teraz żywić. Schyliłam łeb i zobaczyłam pod swoimi łapami kilka listków. Wzięłam je do pyska i zaczęłam żuć. Były tak okropne, że je wyplułam. Wytarłam pysk. Sama wydałam na siebie wyrok, muszę to jeść. Znów spróbowałam listków i przełknęłam. Nie były takie złe. Powoli podeszłam do najbliższego krzaczka i zaczęłam zrywać liście, a potem je zjadać. Może to i jadalne, ale dużo się tym nie najem. Gdy obrobiłam mniej więcej połowę krzaka, wyczułam jakiegoś psa. Ewidentnie zbliżał się w moją stronę. Nie znałam jego zamiarów, toteż uznałam że czas się oddalić. Zrobiłam w tył zwrot i po kilku minutach drogi napotkałam łąkę pełną niebieskich kwiatków. Pachniały pięknie, więc nie myśląc o konsekwencjach, weszłam w nie. Moje oczy momentalnie zaczęły łzawić a mój tułów strasznie mnie swędział. Na dodatek wyczułam obecność tego samego psa, którego czułam na Złotych Wzgórzach. Najwyraźniej mnie śledził. Z trudem wygrzebałam się z pomiędzy kwiatków i zaczęłam biec z powrotem do strumienia. Gdy do niego dotarłam, bez namysłu wskoczyłam do chłodnej wody. Ciało przestało mnie swędzieć. Oznaki alergii powoli znikały. Obmyłam się z resztek kwiatuszków i wyszłam z wody. Wyglądałam jak zmokła kura. Otrząsnęłam się kilka razy a kropelki wody z mojego ciała zatrzymywały się to na ziemi, to na drzewie... Wytarłam łeb i barki o trawę. Reszta - mam nadzieję - wysuszy się na słońcu... Wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie ciche warczenie które usłyszałam. Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz jak z Ferro z jakimś psem. Przerażona odskoczyłam do tyłu. Pies znowu zawarczał.
- Spokojnie - powiedziałam do niego. - Jestem Suzzie, córka Alf Sfory Psiego Uśmiechu. A ty jak się nazywasz?


Pomyślmy... Jem? Nje krytykuj sensu ;--;

Od Thomson'a - CD opowiadania Catherine

Popatrzyłem na suczkę i postanowiłem jej towarzyszyć. Było to chyba przez nią zaplanowane, ponieważ zdradził to jej wolny chód.
- Może Ci pomóc w poszukiwaniach? - zapytałem, zerkając na Catherine. Dostrzegłem na jej pyszczku niewielki uśmiech, przez co również się uśmiechnąłem.
- Co? - zapytała suczka, wybudzając się z transu.
- Uznam to za tak - zaśmiałem się - Znam kilka sklepów, które mogą zwrócić twą uwagę - powiedziałem chyba niepotrzebną informację, ponieważ nie widziałem by Cath mnie słuchała. No cóż, życie jest trudne. Spojrzałem w górę szukając wzrokiem jakiś budynków, które potwierdziłyby to, że idziemy w dobrą stronę. Nie było to dosyć trudne, bo większość budynków było już widać. Czyli byliśmy blisko. W końcu zza drzew wyłoniła się ulica, a za nią miasto.
- Jeszcze raz. Czego szukamy? - zapytałem i szturchnąłem Catherine, by powróciła do żywych. Suczka jeszcze przez dłuższą chwilę nie orientowała, lecz w końcu udzieliła mi odpowiedzi.
- Farby - odpowiedziała krótko.
- Jakiego koloru? - zapytałem szybko, mając nadzieje, że Cath myślami jest jeszcze ze mną.
- Czy to ważne jakiego koloru. Ważne co później się z niej stworzy - powiedziała z ambicją w oczach, a ja popatrzyłem w jej stronę nierozumnie - Może być niebieska - westchnęła. Stanęliśmy łapami na twardym chodniku. Zacząłem gorączkowo rozglądać się za sklepem i  w razie co, hyclami.
- Tam jest jakiś sklep - powiedziałem, wskazując łapą wielki szyld z napisem "TANIE FARBY". Można powiedzieć, że los się do nas uśmiechnął. Cath kiwnęła głową i zaczęła iść, a ja posłusznie poszedłem za nią.
- Ale tak po prostu wejdziemy i zabierzemy sprzęt? - zapytałem nieprzekonany.
- Tak - pokiwała głową Catherine i zaczęła przyglądać się wejściu.
- A to nie kradzież? - zadałem kolejne pytanie.
- A co. Chcesz niby zapłacić za farbę ludzkimi pieniędzmi? - teraz z kolei ona zadała mi pytanie.
- Nie ważne - westchnąłem - Zróbmy to szybko

Catherine?

czwartek, 20 sierpnia 2015

Od Catherine


Nastał kolejny upalny dzień. Mimo tego, iż jest już jesień, wciąż czuć gorące i suche lato. Nawet przyroda wokoło nie pokazywała, że jest ta pora roku. Ptaki nawet nie myślą o odlatywaniu do ciepłych krajów, a na drzewach nie dało się zauważyć ani jednego pomarańczowego liścia. Wszystko zielone i pachnące kwiatkami. Tak w skrócie ujmując jest dzisiaj piękny słoneczny dzień. Na niebie nie było prawie żadnych chmur, jedynie parę smug cirrusów. Jednak były tak drobne i rzadkie, że nie dawały radę zaćmić światła słońca. Ponieważ ciągle zapominam o tym, że miałam sobie znaleźć jakieś wypasione „mieszkanie” noce spędzam pod rozgwieżdżonym niebem. Tego dnia obudziłam się dość wcześnie. Pierwsze co mnie zerwało na nogi, to dźwięk młota pneumatycznego. Spałam sobie na ławce w jednej z bardziej zapomnianych uliczek miasta. Nie byłam przygotowana na wielki chrobot i trzęsienie ziemi, jaki zrobiła ta maszyna. Zarwałam się od razu na nogi i próbowałam ogarnąć co w ogóle robię w mieście. Chciałam sobie przypomnieć co się wydarzyło, wcześniejszej nocy, lecz jak zwykle wszystko mi wyleciało z głowy i prawdopodobnie już sobie tego nie przypomnę. Potrząsnęłam ostro głową, aby się dobudzić i ruszyłam przed siebie. Na ulicach i chodnikach był ostry tłok, pewnie dlatego, iż było rano i wszyscy śpieszyli się do pracy. Udało mi się przeżyć szarżę dzikiego stada ludzi i postanowiłam, jak zawsze rano, znaleźć sobie coś na przekąskę. To nie będzie trudne, w końcu jestem w mieście, tu jedzenie i do połowy wypełnione kubki Cappuccino, leżą wszędzie. Podeszłam do najbliższego „stoiska” na resztki jedzenia ludzi i kopnęłam z całej siły, tylnymi nogami, w kubeł. Wszystkie jego „wnętrzności” wysypały się na chodnik. Rozpoczęłam patroszenie mojej ofiary. W jej wnętrzu zauważyłam nadpsute skórki z bananów, parę papierków z logo kawiarni, stojącej naprzeciwko, kilka pudełek po pączkach i dwa kubki po kawie. To stoisko z darmowym jedzeniem jakoś bardzo mi nie pomogło mi się nasycić. Domyśliłam się, iż zapewne jakiś inny pies mnie wyprzedził. No trudno, to się czasem zdarza. Postanowiłam poszukać sobie jakiegoś innego źródła pożywienia. Mój węch, odkąd dołączyłam do psów mieszkających na ulicy, dobrze się rozwinął. Może nie był jakoś super rozwinięty, ale wystarczyło mi, że wyczuje coś dobrego, z drugiego końca ulicy. To mi bardzo pomagało, szczególnie gdy byłam głodna. Jak tak sobie szłam ulicą, poczułam, że człowiek, siedzący na ławce, całkiem blisko mnie, trzymał coś smakowitego w ręce. To było chyba jakieś okrągłe ciastko z dziurą w środku. Całe było oblane różowym lukrem i ozdobione kolorowymi cukierkami. Takiej pokusie nie oparłby się żaden pies. Musiałam tylko poczekać na odpowiedni moment. Gdy tylko ręka z pączkiem zniżyła się parę centymetrów w dół, ruszyłam sprintem w jej stronę. Szybko chwyciłam w pysk moje śniadanie i zaczęłam gnać ile sił w łapach.
- Ej ! Wracaj ! – Zerwał się wcześniejszy właściciel pysznego ciastka i zaczął mnie gonić. Niestety dwie nogi nie mają szans z czterema. Biedny człowiek został wiele metrów w tyle, a ja mogłam się rozkoszować wspaniałą zdobyczą. Bez wahania zjadłam całego pączka i oblizałam sobie łapki z lukru. Z powodu iż praca malarza, nie jest jakoś szczególnie ciężkie i nie muszę pracować tak jak lekarze (dwadzieścia cztery godziny na dobę), miałam wolny cały dzień, a nawet kilka dni. Najdziwniejsze było to, że nagle pod wpływem jakiejś tajemniczej mocy przypomniało mi się, że już od jakiegoś czasu szukałam sobie jakiegoś noclegu na dłuższy okres… tak najlepiej na zawsze. Dlatego też postanowiłam wybrać się na poszukiwania. Po dłuższym myśleniu zdecydowałam, iż najłatwiej będzie znaleźć takie miejsce w lesie. Gdy już byłam na jego granicy mój wzrok przykuło coś nietypowego, a przynajmniej nietypowego dla mnie. Na mój nos spadło czarne, poczochrane pióro. Gdy podniosłam głowę do góry ujrzałam czarnego jak smoła, kruka. Ptak kołował tuż nad moją głową i chyba nie zamierzał przestać. W pewnej chwili zanurkował w dół i będąc już blisko mnie, skubnął moją sierść na karku i poleciał w stronę głównej ulicy, odbiegającej od wcześniej wymienionego miasta. To chyba był znak, że mam za nim biec. Nie przemyślając obecnej sytuacji zdałam się na ptaka i pobiegłam za nim.
Nie trwało to długo, aż trafiłam na rozstaje dróg. Ptak skręcił w tą bardziej zarośniętą i mroczną ulicę. Znając mnie oczywiście też tam skręciłam. Nim się zorientowałam, nad moją głową zaczęły się zbierać czarne chmury. Wszystko wokoło stawało się coraz bardziej czarno białe. Trochę zaczęłam wątpić w to, że chce dalej podążać za czarnym krukiem. Zaczynało mnie to wszystko przerażać. W pewnej chwili ptak usiadł na pewnej bramie z nazwą miasta, w którym się znalazłam.


http://areyouscreening.com/wp-content/uploads/2013/10/ravenswood-tv.jpg


Przyznam, iż dziwne było to, że miasto rozpoczynało się starym cmentarzem. Jednak ten widok mnie nie przestraszył, dopiero to, co się stało potem, przyprawiło mnie o dreszcze. Kruk, który mnie tu przyprowadził, rozwiną skrzydła do lotu i gdy już tylko miał się wybić w stronę cmentarza, padł martwy za bramą. To było dość nieprzewidywalne, bo ptak wcześniej nie wykazywał żadnych problemów zdrowotnych. Tak z czystej ciekawości podeszłam do niego, aby zobaczyć co się stało. Przeszłam przez bramę i spojrzałam na ptaka. Z uszu i oczu powoli ściekały krople krwi. Nim się zorientowałam, z nieba zaczął spadać deszcz. Na początku był lekki i mi nie przeszkadzał, ale po chwili zaczęła się prawdziwa ulewa. Przez zmrużone oczy dostrzegłam sporą posiadłość na końcu cmentarza. Postanowiłam przeczekać tam załamanie chmury. Idąc w jej stronę miałam dziwne uczucie. Wydawało mi się, że cały czas ktoś na mnie spogląda. Przechodziły mi ciarki po plecach. Chciałam jak najszybciej opuścić to „nawiedzone” miejsce. Za każdym nagrobkiem, wydawało mi się, że coś czyha. Miałam co jakiś czas przewidzenia, że kogoś tam widzę, ale gdy tylko chciałam się temu bliżej przyjrzeć, rzekoma postać znikała, tak jakby nigdy jej nie było. Miałam nadzieję, że mi się to tylko śni, ale ten sen był dla mnie nieprzeciętnie rzeczywisty. Jednak z drugiej strony, co by robił ktoś, w taką pogodę, na środku cmentarza. Tak, to na pewno jest tylko sen… wystarczy tylko, że się obudzę i wszystko wróci do normalności… To nie będzie długo trwało, bo mam raczej delikatny sen, ale póki „śpię” to chyba nic mi się nie może stać, więc nie muszę się na razie niczym martwić. Z tą pozytywną myślą, doszłam do tarasu. Przemoknięte drewno skrzypiało mi pod nogami, co sprawiało wrażenie, iż wszystko zaraz się zawali. Jednak pacząc na wielkość i jakość domu można było to wykluczyć. Podeszłam nieśmiało do drzwi drapnęłam łapą w masywną klamkę. Drzwi nagle się uchyliły, co było dziwne, bo ja ledwie je musnęłam. To dziwne zjawisko sprawiło, iż odechciało mi się tam wchodzić. Jednak z powodu, iż deszcz nie zamierzał przestać spadać z nieba, a wręcz przeciwnie, zaczęły strzelać pioruny i błyskawicę, zaryzykowałam i weszłam powoli do środka. Gdy przekroczyłam próg domu, drzwi wspomagane tajemniczą siłą zatrzasnęły się tuż za mną. Dźwięk, który przy tym wydały, sprawił, iż podskoczyłam z zaskoczenia.
- To tylko wiatr… tylko wiatr… albo… coś innego. – Mówiłam sama do siebie, przełykając ślinę. Aby odwrócić uwagę od dziwnych zjawisk, zdecydowałam się porozglądać po domu. Nie był jakoś bardzo nowoczesny. Widać było stare meble, z których zwisały pajęczyny. A przynajmniej tak było na parterze. Wydawało się, że pięćdziesiąt procent domu to długie korytarze, z drzwiami po bokach, jakie są w hotelach. Jednak to chyba nie był hotel… bo wydawał się całkiem pusty. Niestety chyba moja wyobraźnia za bardzo zaczęła działać i co chwile słyszałam kroki, za mną, przede mną, a nawet nade mną. Wmawiałam sobie cały czas, że to ja wydaje ten dźwięk idąc…

***Po jakiejś godzinie bezsensownego chodzenia w tę i z powrotem***

Byłam już wykończona tym zwiedzaniem domu i niemyśleniu o jego strasznej aurze. Poszłam do wielkiego salonu albo może to była domowa biblioteka, bo było tam dużo regałów na książki. Ale była też tam wielka sofa i parę foteli, stojących przy stoliku do kawy. Podeszłam do okna, obok jednego z regałów i wyjrzałam przez nie. Było ciemno jak w grobie, lało jak z cebra i jedynie chwilowe uderzenia piorunów sprawiały, iż wszystko było oświetlane białym blaskiem. Byłam znudzona, nie miałam żadnego towarzystwa i nic ciekawego nie było do roboty. Wskoczyłam na kanapę, zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy…
Moja drzemka nie trwała długo. Poczułam wibracje na sofie, tak jakby ktoś dotknął jednej z poduszek. Lekko uchyliłam powieki i dostrzegłam siną rękę, kierującą się w moją stronę. Widząc to, szybko się zerwałam, aby zobaczyć do kogo należy dłoń. Jednak owa osoba w ciągu sekundy rozpłynęła się w powietrzu. Zeskoczyłam z sofy i podeszłam do miejsca, w którym, byłam pewna, że stała ta osoba. Jednak zamiast niej, była tam tylko kałuża wody. Nie wiedziałam co się dzieje. Okno było szczelnie zamknięte i raczej deszcz nie mógłby tego zrobić.
- Widocznie mi się to przyśniło… - Sama sobie nie wierzyłam. Nagle Usłyszałam, jak drzwi na parterze się otworzyły i gwałtownie zamknęły. To mogło znaczyć tylko jedno… już nie jestem tutaj sama. Jednak wciąż nie zastanawiałam co ktoś mógłby robić w starym domu na cmentarzu. Przecież dookoła leżą tylko trupy… chyba że ta osoba jest jednym z nich… jedyny pomysł, jaki mi przychodził do głowy, to, to, że ten dom zamieszkują zombie. To mogło znaczyć tylko jedno… zbliża się apokalipsa zombie… Ostrożnie pokierowałam się w stronę schodów i wyjrzałam zza barierki. Sądziłam, że cień zombie wygląda jak cień człowieka, tylko gorszy… a ten wyglądał jak cień psa… w dodatku całkiem normalnego. Coś mi w tym nie pasowało… Nigdy nie słyszałam o psie-zombie, ale kto wie.. może istnieje coś w tym stylu… co ja mowie… na pewno istnieje, mam to przed oczami. Wolałam jednak nie wchodzić w interakcje z tym oto stworzeniem. Cofnęłam się parę kroków w tył, myśląc, że zombie nie będzie chciało wejść na pierwsze piętro. Szłam jak najciszej jak umiałam, przez korytarz drzwi. Moją uwagę przykuły drzwi na końcu korytarza, które w przeciwieństwie do innych, nie były zamknięte. Moja ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i postanowiłam zobaczyć co jest w środku pomieszczenia, które było za drzwiami. Stanęłam u progu drzwi i spojrzałam przed siebie. Na samym środku pustego pokoju stała jakaś kobieta. Nie widziałam jej twarzy, ponieważ była zakryta czarnymi, długimi włosami. Była ubrana w poszarzałą i podartą koszulę nocną i była cała mokra, tak jakby była utopiona. Domyśliłam się, iż to ona mnie obudziła. Stała tuż przede mną i zdawałoby się, że spogląda prosto na mnie. Nagle podniosła rękę i wskazała palcem w moją stronę, następnie rozproszyła się na tysiące małych kawałków. Wyglądało to jakby wybuchła. Z jej „resztek” zaczęły się lęgnąć małe czarne nietoperze. Wszystkie zaczęły lecieć prosto na mnie, a ja co ?... zaczęłam uciekać. Niestety nietoperze były szybsze. Dopadły mnie pod schodami i zaczęły atakować. Wyrywały mi sierść i podgryzały uszy. Przez ich skrzydła nie mogłam nic widzieć. Potknęłam się na schodach i walnęłam ciężko o ziemię. Chciałam jak najszybciej uciec z tego miejsca. Drapałam z całej siły w drzwi, ale na nic to poszło. Czułam jak nietoperze przegryzały mi się do krwi. W pewnej chwili wpadłam na pomysł, który wykorzystałam kiedyś, podczas ucieczki z domu. Zbliżyłam się do najbliższego okna i postanowiłam wybić szybę. Waliłam w nie pazurami, tak długo, aż szkło zaczęło pękać. Gdy tylko zrobiłam dziurę wielkości mojej głowy, nietoperze rzuciły się w jej stronę. Szybko wyleciały na dwór i zniknęły w ciemnościach. Właśnie w tamtej chwili ujrzałam cień psa-zombie, w jednym z pokoi. Zdaje się, że nie usłyszał i nawet nie wiedział o mojej walce z nietoperzami. Miałam już dość atakowania mnie i straszenia. Gdzieś słyszałam, że najlepszą obroną jest atak. Cicho zakradłam się do owego stworzenia i zaplanowałam atak od tyłu. Gdy byłam już wystarczająco blisko wybiłam się w górę i z otwartym pyskiem leciałam prosto na mózgożerną bestię. Kierowałam się prosto na jej łeb, gdy ta odwróciła się i głośno szczeknęła. Z przerażenia zrobiłam nagły odwrót. Szybko się odwróciłam i pobiegłam schować się za znajdującą się w owym pomieszczeniu, komodą. Czułam na sobie wzrok psa-zombie, ale starałam się sobie wmówić, że on tylko sprawdza, z jakiego materiału jest mebel, za którym się schowałam. Nagle poczułam dziwne mrowienie na plecach. Ostrożnie obróciłam głowę ze siebie i spojrzałam kątem oka na sierść na moich plecach. To, co zobaczyłam było spełnieniem wszystkich moich koszmarów.
- PAJĄK !!!!!!!!!! – Krzyknęłam wybiegając z kryjówki. Kompletnie nie patrzyłam gdzie biegnę. Przywaliłam głową w etażerkę, która pod wpływem uderzenia, przewróciła się na mnie i zaczęła miażdżyć mi trzustkę. Próbowałam się uwolnić, ale utknęłam. Byłam przerażona. Po sierści zaczęły mi spływać słone łzy…

Hm... może Jem ? 

Od Crystal ''Początek i koniec - te trudne chwile''

Krzątałam się po jaskini. Co pięć minut byłam uspokajana przez Taylor. W końcu do jaskini wbiegł zdyszany Jack i Nesty.Popatrzyli na mnie swoimi smutnymi oczami.
- Niestety...znalazłem go martwego,Mashine już wie i zajmuje się sprawą - wydyszał pies
Poczułam jak do oczu napływa morze łez. Zaledwie chwilę później tkwiłam w ''ramionach'' moich dzieci.Jednak szybko wyrwałam się i pobiegłam jak najprędzej znaleść Mashine lub Aceland. Dzieci pobiegły za mną. W końcu wypatrzyłam alphę.
-Mashine...-zaczełam a on popatrzył na mnie ze współczuciem - Ccco jest powodem?
Odetchnął powoli i zaczął mówić:
-Zaatakowy przez wilki.Przecięcie dopływu powietrza i wbicie się w żebra. Nie ma już szans na przeżycie.
-Dlaczegooo?! - wyłkałam po czym zawyłam głośnie.
Pobiegłam głeboko przez las i wspełam się na drzewo. Skoczyłam. Głupota jaka mą przewładneła...wbiła się do samego środka umysłu.
Upadłam jednak na ciało Jack'a. Zdenerwowany zaczął wyrządzać mi kazania,że jeszcze wiele przede mną i nie mogę się tak po prostu zabić. Początkowo wszystkie jego słowa wydawały mi się niepotrzebne,lecz później uświadomiłam sobie, że ma rację.
Przytuliłam go na co odpowiedział ciepłym uśmiechem.
-Już nic nie będzie tak jak dawniej...-powiedziałam
-Ale nigdy noe wiesz jakie niespodzianki na Ciebie jeszcze czekają - zza krzaka wyłoniła się reszta moich dzieci.. Uśmiechnełam się. Mam jeszcze ich.

Diego zostaje oddany do adopcji

Imię : Diego
Ksywka : Di
Głos : K2
Rasa : Czarny owczarek niemiecki
Wiek : 3.5 lata
Płeć : Pies
Urodziny : 10 dzień lata
Stanowisko : Wojownik zachodni
Rodzina : Są daleko w świecie
Partner : Szuka tej jedynej...
Charakter : Di..Bardzo wysportowany,silny. Bardzo odważny. Łatwo się nie poddaje. Łagodny i romantyczny dla suczek. Nie łatwo zdobyć jego zaufanie. Ale ma jak każdy słaby punkt - a mianowicie ma lęk wysokości. Od 3 metrów. Jest tym zmieszany i boi się przyznać. Uwielbia naturę. Wszystko co żywe. No ...prawie wszystko...
Historia : Urodził się w bloku. Miał 3 rodzeństwa. Matka zmarła po porodzie a ojciec zaraz po niej. Sam się wychowywał. Uczył na blędach. Po czasie znalazł tą sforę i w niej został.
Właściciel : Mar28

Od Avalon- CD opowiadania Stanley'a

- Szukać je, to jakby porywać się z motyką na słońce - zaczęłam dramatyzować i chodzić wokół.
- To może zacznijmy ich szukać - przypomniał Stanley.
- A jeśli coś im się stanie? Wtedy na bank wylecimy ze sfory - zerknęłam zdenerwowana na Stan'a, który miał wzrok mówiący "Zamknij się". Westchnęłam i posłusznie zamknęłam pysk.
- Jak będziesz tak dramatyzować, to będziemy szukać od wieczora - westchnął Stanley.
- Jeszcze czego, nie będę tych małych poczwar długo szukać - warknęłam. Znów włączył mi się tryb nie lubiącej niczego Avalon.
- Rozdzielmy się - zaczął rozkazywać Stanley - Ty pójdziesz tam, a ja tam - mruknął, wskazując północ i południe.
- Okej - kiwnęłam głową i posłusznie skierowałam się w dany mi kierunek.
- Tylko żadnego szczeniaka nie rozszarp - usłyszałam jeszcze słowa.
Nawet nie szłam długo, a już usłyszałam szeleszczenie w krzakach. Przyjrzałam się dokładnie i zobaczyłam Walter'a. Podeszłam do niego i spokojnie złapałam go za kark.
- To nie Fair! - krzyną i zaczął się wiercić.
- Znalazłam Cię jak najbardziej legalnie - warknęłam i ścisnęłam go mocniej.

Więcej szczeniaków nie znalazłam, więc spokojnie zaczęłam kierować się w stronę żłobka. Zobaczyłam, że wszystkie szczeniaki kulturalnie siedziały obok Stan'a. Puściłam Watler'a i podeszłam do Stan'a.
- Wiedzę, że radzisz sobie ze szczeniakami

Stanley?

Od Nesty CD opowiadania Wezy

Odwzajemniłam pocałunek. Gdy odkleiliśmy się od siebie, szepnęłam:
- Tak mówisz...?
- Tak mówię - odparł pies, również szeptem.
- A ja mówię tak - pocałowałam go jeszcze namiętniej. Dopiero po kilku minutach przerwaliśmy pocałunek.
- Chodźmy do sfory - Weza uśmiechnął się do mnie. Złapał mnie za łapę. Szliśmy jakiś czas, aż wreszcie doszliśmy do Centrum Sfory. Zauważyłam coś dziwnego. Wszystkie psy siedziały między jaskinią moich rodziców, a jaskinią Alf i wpatrywały się smutno w niebo, szepcząc coś do siebie. Ktoś szturchnął mnie w ramię. Ja i Weza odwróciliśmy się, i zobaczyliśmy moją mamę. Była cała zapłakana.
- Mamo, co się stało? - objęłam ją.
- Tata nie żyje... - odpowiedziała, po czym znów się rozpłakała. Ja zaś stanęłam jak wryta, przerażona tym co usłyszałam. Tata nie żyje? Nie, to nie może być prawda! Zacisnęłam zęby i spojrzałam w niebo. Jakaś gwiazda, niczym dobra dusza mrugnęła i znikła. Wiedziałam, że to tata. Moje oczy wypełniły się łzami.


Weza? Mimo żałoby, czekam na pytanie... ;)

Od Video - CD opowiadania Avalon

- To jest naprawdę w dechę - zaśmiałem się i szturchnąłem ją.
- To dobrze - mruknęła spokojnie - Idziemy gdzieś czy zostajemy tu? - zapytała Av, zmieniając temat.
- Mi tam obojętnie - wzruszyłem ramionami- Możemy się przejść - uśmiechnąłem się lekko.
- Ciągle gdzieś chodzimy - suczka przewróciła oczami.
- Oj nie marudź - zaśmiałem się i ruszyłem - Przynajmniej twoje życie nie jest nudne - mruknąłem.
- Bo nie jest - dodała Avalon. Przewróciłem oczami, próbując nie kontynuować tego tematu - To gdzie idziemy? - zapytała suczka.
- Przed siebie - powiedziałem dosyć niepewnie, bo nie wiedziałem co zrobi Av. Tej chyba było już wszystko obojętne. Przeszliśmy trochę, aż zobaczyliśmy Lonlay i Levar'a.
- Cześć - powiedziała szybko siostra, próbując jak najszybciej zejść z mojego pola widzenia.
- Hej - powiedziała zdziwiona Avii - To jej chłopak? - zaśmiała się, przenosząc wzrok na mnie.
- Niestety - westchnąłem. Suczka popatrzyła jeszcze bardziej zdziwiona - Moim zdaniem to za szybko, żeby byli parą. Zaraz będą pewnie jeszcze szczeniaki i sobie zmarnuje życie - przewróciłem oczami.
- Jest chyba dorosła, więc wie co robi - mruknęła Av.
- Według mnie, nie wie - westchnąłem.

Avalon?