Ani Steve, ani jego domniemani koledzy nie byli przekonywujący. W jakiej
my się spotkaliśmy dzielnicy? Rozumiem - hycle, doniesienia,
zagrożenia... Ale żeby tak ciemnej, obskurnej uliczce? Jak to się
prezentuje?
- Hej, Steve! - przywitał go z daleka jeden, płowy pies. Reszta mu
pomachała. Dopiero gdy byliśmy bliżej, znów się odezwał. -
Przyprowadziłeś koleżankę, tak? Nią też mamy się zaopiekować?
Zgromiłam go wzrokiem, a jedna ze zgromadzonych suczek dała mu kuksańca pomiędzy żebra.
- No co? Dałoby się załatwić. - mruknął, niby mówiąc serio.
Po przywitaniu się skinieniem głowy między Steve'm a zebranymi,
przedstawiał po kolei szczenięta. Pierwsza na odstrzał poszła suczka,
która tak bardzo się do mnie przywiązała. Jako, że szczenięta siedziały
po mojej prawej - podczas gdy Steve stał z lewego boku - więc wypchnęłam
ją na przód.
- Idź. - mówię. - Będzie dobrze, poza tym jesteśmy niedaleko, nie?
Chciałam dodać jej otuchy, mówiąc to luźnym tonem. Sugerując, że to nic
takiego, nic strasznego. Nie wiem, czy ją przekonałam czy nie, ale
podeszła do chętnej pary psów.
Gdy obok mnie nie pozostał ani jeden szczeniak, pożegnaliśmy się - Steve
z przyjaciółmi, ja ze szczeniętami - i oddaliliśmy się każdy w swoje
strony.
- Vi, uwierz mi. - pies przerwał ciszę. - Nie jestem ich ojcem, one nawet mnie nie przypominają... Może mały wypad na zgodę?
Spojrzałam na niego, nie dowierzając własnym uszom. Natychmiast zabrałam głos.
- Jak śmiesz! - wrzasnęłam, pokonując dzielący nas metr jednym susem i
sprawiając, że Steve ląduje na śniegu. Stałam oparta przednimi łapami o
jego klatkę piersiową nie chcąc, by szybko mi uciekł. - Po pierwsze to,
że nie są podobne nie jest alibi. Przypominają tylko matkę, ani ciebie,
ani owczarka, co jest u psów częste. Po drugie, nawet jeśli nie jesteś
ojcem, jak mogłeś tak się zachowywać?
Pies spuścił wzrok, patrząc się gdzieś w dal spomiędzy moich łap.
- Patrz na mnie! - kłapnęłam zębami przed jego nosem.
- Nie wrzeszcz na mnie! - odparł, zbijając mnie z nóg. Tym razem on był nade mną.
- Bo co?! Nazwiesz mnie suką i zostawisz, tak?
Prawdopodobnie przegięłam. Nie wiem jednak, jak zachowałby się Steve,
gdybyśmy nie zaprzestali sporu - czy po upływie większej ilości czasu
faktycznie używałby bardziej ciętych stwierdzeń na moją osobę? Możliwe, a
na pewno nie wykluczone.
- Tego chcesz? - warknął.
- Tak! - krzyknęłam, oswabadzając się z pułapki jego łap. - Chcę, żebyś
wiedział, że wszystko, co przy mnie powiedziałeś i zrobiłeś, nie uchodzi
płazem. Nawet tobie! Nie jestem pierwszą lepszą suczką, której powie
się "przepraszam", a ona wspaniałomyślnie ci wybaczy!
Mój głos był jak tysiące małych igieł, które kuły go z każdym
wypowiedzianym słowem. W tamtej chwili nie docierały do mnie jego
obelgi, nie przejmowałam się tym; chciałam tylko, by w końcu zrozumiał,
że ja nie mówię pod presją uczuć. To, co obiecałam mu w kłótni w lesie
jest nadal aktualne.
- Vice... Dlaczego taka jesteś? Czy zapomnienie tego jest dla ciebie takie trudne?
On nie rozumiał. Nie wiedział, o co mi chodzi, bo pewnie sam nie był na mojej pozycji w takiej sytuacji.
Westchnęłam ciężko, oswabadzając się ze złej energii.
- Wiesz, mam wrażenie, że w naszej krótkiej przyjaźni zadałeś mi więcej
bólu, niż mógł to zrobić choćby Jem. - powiedziałam, chcąc ostatecznie
dać mu kopa.
Nie czekając na żadną odpowiedź, odbiegłam od niego, niczym chart na wyścigach.
Nie chcę przy nim być.
Steve?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz