środa, 18 listopada 2015

Od Vice CD opowiadania Steve'a

Ani Steve, ani jego domniemani koledzy nie byli przekonywujący. W jakiej my się spotkaliśmy dzielnicy? Rozumiem - hycle, doniesienia, zagrożenia... Ale żeby tak ciemnej, obskurnej uliczce? Jak to się prezentuje?
- Hej, Steve! - przywitał go z daleka jeden, płowy pies. Reszta mu pomachała. Dopiero gdy byliśmy bliżej, znów się odezwał. - Przyprowadziłeś koleżankę, tak? Nią też mamy się zaopiekować?
Zgromiłam go wzrokiem, a jedna ze zgromadzonych suczek dała mu kuksańca pomiędzy żebra.
- No co? Dałoby się załatwić. - mruknął, niby mówiąc serio.
Po przywitaniu się skinieniem głowy między Steve'm a zebranymi, przedstawiał po kolei szczenięta. Pierwsza na odstrzał poszła suczka, która tak bardzo się do mnie przywiązała. Jako, że szczenięta siedziały po mojej prawej - podczas gdy Steve stał z lewego boku - więc wypchnęłam ją na przód.
- Idź. - mówię. - Będzie dobrze, poza tym jesteśmy niedaleko, nie?
Chciałam dodać jej otuchy, mówiąc to luźnym tonem. Sugerując, że to nic takiego, nic strasznego. Nie wiem, czy ją przekonałam czy nie, ale podeszła do chętnej pary psów.
Gdy obok mnie nie pozostał ani jeden szczeniak, pożegnaliśmy się - Steve z przyjaciółmi, ja ze szczeniętami - i oddaliliśmy się każdy w swoje strony.
- Vi, uwierz mi. - pies przerwał ciszę. - Nie jestem ich ojcem, one nawet mnie nie przypominają... Może mały wypad na zgodę?
Spojrzałam na niego, nie dowierzając własnym uszom. Natychmiast zabrałam głos.
- Jak śmiesz! - wrzasnęłam, pokonując dzielący nas metr jednym susem i sprawiając, że Steve ląduje na śniegu. Stałam oparta przednimi łapami o jego klatkę piersiową nie chcąc, by szybko mi uciekł. - Po pierwsze to, że nie są podobne nie jest alibi. Przypominają tylko matkę, ani ciebie, ani owczarka, co jest u psów częste. Po drugie, nawet jeśli nie jesteś ojcem, jak mogłeś tak się zachowywać?
Pies spuścił wzrok, patrząc się gdzieś w dal spomiędzy moich łap.
- Patrz na mnie! - kłapnęłam zębami przed jego nosem.
- Nie wrzeszcz na mnie! - odparł, zbijając mnie z nóg. Tym razem on był nade mną.
- Bo co?! Nazwiesz mnie suką i zostawisz, tak?
Prawdopodobnie przegięłam. Nie wiem jednak, jak zachowałby się Steve, gdybyśmy nie zaprzestali sporu - czy po upływie większej ilości czasu faktycznie używałby bardziej ciętych stwierdzeń na moją osobę? Możliwe, a na pewno nie wykluczone.
- Tego chcesz? - warknął.
- Tak! - krzyknęłam, oswabadzając się z pułapki jego łap. - Chcę, żebyś wiedział, że wszystko, co przy mnie powiedziałeś i zrobiłeś, nie uchodzi płazem. Nawet tobie! Nie jestem pierwszą lepszą suczką, której powie się "przepraszam", a ona wspaniałomyślnie ci wybaczy!
Mój głos był jak tysiące małych igieł, które kuły go z każdym wypowiedzianym słowem. W tamtej chwili nie docierały do mnie jego obelgi, nie przejmowałam się tym; chciałam tylko, by w końcu zrozumiał, że ja nie mówię pod presją uczuć. To, co obiecałam mu w kłótni w lesie jest nadal aktualne.
- Vice... Dlaczego taka jesteś? Czy zapomnienie tego jest dla ciebie takie trudne?
On nie rozumiał. Nie wiedział, o co mi chodzi, bo pewnie sam nie był na mojej pozycji w takiej sytuacji.
Westchnęłam ciężko, oswabadzając się ze złej energii.
- Wiesz, mam wrażenie, że w naszej krótkiej przyjaźni zadałeś mi więcej bólu, niż mógł to zrobić choćby Jem. - powiedziałam, chcąc ostatecznie dać mu kopa.
Nie czekając na żadną odpowiedź, odbiegłam od niego, niczym chart na wyścigach.
Nie chcę przy nim być.

 
Steve?

Brak komentarzy: