sobota, 20 maja 2017

Od Quentina - CD opowiadania Hayley

Hayley. Tak, to właśnie była ta suczka, którą widziałem przed tym, gdy zemdlałem. Ból już zniknął, ale byłem jeszcze lekko oszołomiony. 
- Cześć - przywitałem się po dłużej chwili. - Jestem Quentin. A co do snu, to chyba całkiem nieźle.
Hayley lekko się uśmiechnęła i podeszła bliżej. To ona musiała mi pomóc skoro jeszcze żyję. Suczka usiadła tuż przy mnie, uważnie mi się przyglądając. Pewnie mi nie ufała, ale mogła też dokładnie mnie oglądać, aby sprawdzić czy mój stan już jest lepszy.
- Jak się czujesz? - zadała pytanie.
- Lepiej niż wcześniej - odparłem z uśmiechem.
- To dobrze. Co ci się w ogóle stało?
Miałem już odpowiedzieć na to pytanie, ale wtedy sobie uświadomiłem, że sam nie wiem od czego zacząć. Mogłem najpierw opowiedzieć trochę o sobie, ale nie wiedziałem czy ją to za bardzo zainteresuje. Hayley wyczekiwała mojej odpowiedzi, którą próbowałem ułożyć w sobie w głowie. 
- Uciekałem i nie zauważyłem samochodu - zacząłem po chwili. - Ledwo zdążyłem go uniknąć, ale moja łapa ucierpiała przez to, a długa podróż i ciernie, przez które się przedzierałem, nie ułatwiły tego.
Suczka patrzyła na mnie uważnie, zapewne czekając aż coś dopowiem. Ja jednak nie chciałem nic więcej mówić, przynajmniej jeszcze nie teraz. Muszę przyznać, że wolę się nie rozgadywać przy dopiero poznanych mi psach.
- Miałeś dużo szczęścia Quentinie - oznajmiła mi coś co już dawno wiedziałem.
- Mów mi Q, jeśli ci wygodniej - znowu na moim pyszczku pojawił się uśmiech. - No i jedyne szczęście, które miałem to to, że trafiłem na ciebie, a ty mi pomogłaś.
- Z tym trochę przesadzasz - odparła. - Większość psów ze sfory by ci pomogła.
- Należysz do jakieś sfory? - spojrzałem na nią zaskoczony. Nie sądziłem, że trafię na czyjeś terytorium.
- No tak. Jesteś na terenach Sfory Psiego Uśmiechu.
Gdy się powoli rozejrzałem, dopiero zauważyłem, że byłem w jakieś dziwnej jaskini, która prawdopodobnie pełniła tutaj rolę szpitala. Może jednak dobrze, że tutaj trafiłem? Po tylu dniach poszukiwania miejsca, gdzie mogę zostać, może w końcu natrafiłem na takie?
- Czy jest możliwość, abym tutaj został? - spytałem.

Hayley?

piątek, 19 maja 2017

Od Hayley – CD opowiadania Quentina

Patrzyłam, jak obcy chwieje się i upada. Natychmiast do niego podbiegłam, zapominając o wcześniejszej podejrzliwości. Byłam lekarką, a on potrzebował pomocy.
Bogu dzięki, pies oddychał. Jego oddech był jednak płytki i świszczący, co nie wróżyło dobrze, tak jak stan jego zakrwawionej łapy. Pospiesznie sprawdziłam puls – był w normie, ale pies i tak musiał zostać jak najszybciej przetransportowany do szpitala. Wiedziałam, że sama nie dam rady go tam zaprowadzić, ale też nie mogłam zostawić go tu samego i pójść po pomoc. Jedynym rozwiązaniem było głośne wycie, z nadzieją, że w okolicy znajduje się jakiś członek sfory, który może mi pomóc. Na szczęście tak też było, i już chwilę później usłyszałam głośne:
– Co się stało?!
U mojego boku pojawił się Rayan. Pospiesznie zaczęłam wyjaśniać sytuację.
– Nie wiem, kim on jest, ale przed chwilą zasłabł. Trzeba przetransportować go do szpitala – mówiłam szybko. Rayan skinął głową i pomógł mi przenieść nieznajomego do Centrum sfory, a następnie do jaskini lekarzy, w której obecnie znajdował się Akira. Razem położyliśmy psa na stole i przeszliśmy do działania.
***
– Cześć – powiedziałam wesoło, widząc, jak nasz pacjent się budzi. – Jak się spało? Jestem Hayley, tak w ogóle.

Quentin?

Nowy szczeniak | Quidditch

Imię: Quidditch [czyt. Kłidicz]
Ksywka: Lubi jak mówi się na niego DD.
Rasa: Owczarek Australijski
Wiek: Nie jest taki mały, w końcu ma 10 miesięcy.
Płeć: Piesek
Stanowisko: Szkolony
Rodzina: Miał szóstkę rodzeństwa. Rozdzieliła ich wojna i został tylko z matką.
Ciekawostki:
*Mimo że jest szczeniakiem, zdążył już dowiedzieć się nieco o życiu. Jest bardzo inteligenty.
*Uwielbia malować i bardzo dobrze mu to wychodzi. Zawsze i wszędzie ma ze sobą swój szkicownik i nadgryziony ołówek.
Zakochany: Jak na razie jest w sforze tylko jedna mała suczka, a z DD jest prawdziwy zalotnik.
Charakter: Quidditch nie jest raczej skory do szaleństw. Woli spędzać czas w samotności albo przynajmniej spokojnie. Widząc szczeniaki a nawet dorosłe psy, biegające jak za piłką, uważa że to akt niewychowania. Co nie znaczy że nie umie się bawić. Oczywiście umie i często to robi. Lubi miło spędzić czas ze znajomymi przeważnie rozmawiając i wymieniając się żartami. Charakter DD nie uległ zmianie ani razu. Dużo w końcu nie przeżył więc nawet nie było na to czasu żeby zamykać się w sobie lub stać się bardziej otwartym. Po prostu. Spokojny, wesoły szczeniaczek.
Historia: Nie co dużo opowiadać. W końcu to jeszcze szczeniak i jego historia nie jest długa. Urodził się w watasze. Tak, w watasze, żadnej tam sforze. Jego ojciec był sojusznikiem, przyjacielem wilków więc wraz z matką zamieszkali na ich terenach. Wkrótce urodził się DD i jego rodzeństwo. Mieszkało im się wspaniale a szczeniaki znalazły już przyjaciół wśród małych wilków. Ich życie wydawało się już zawsze tak wyglądać. Niestety ojciec szczeniaka okazał się podstępnym dupkiem. Zaplanował spisek przeciwko wilkom. Miesiącami zbierał psy do armii żeby przejąć całe tereny watahy. Zdradził nawet własne dzieci i żonę. Zostali wygnani. Zgodnie z rozkazem mieli się stąd wynosić albo spotka ich kara śmierci. Rodzina sprzeciwiła się co nie skutkowało dobrze. Przeżył tylko Quidditch i jego matka. Rodzeństwo zostało zamordowane z łapy własnego ojca. Matka była roztrzęsiona ale wiedziała że muszą uciekać. Prawdopodobnie kilka psów dostało polecenie ich zabić bo zatrzymali ich w lesie. Zaatakowali sukę i w końcu powiesili ją na jednej z gałęzi wielkiego drzewa. Mały piesek zaczął wyć i lamentować nie zwracając uwagi na gotowych do walki przeciwników. Na szczęście do kolejnego zabójstwa nie doszło bo inne psy zjawiły się z pomocą. Nie były wrogo nastawione. Nieprzyjaciele uciekli i Quidditch został sam z Quiet i Jekyllem. Zaopiekowali się nim i zaproponowali mu mieszkanie w Sforze Psiego Uśmiechu. Był praktycznie sierotą i nie mógł zrobić niczego innego więc poszedł wraz z nimi.
Upomnienia: 0/4
Kontakt: natik880 | natigrati@gmail.com

Od Quiet - CD opowiadania Jema

    Nie odrywałam wzroku od nowego psa. Spędził tu chyba więcej własnego życia niż ja sama. To jego mogę nazwać prawowitym członkiem sfory. Nie czytałam za bardzo akt psów, które odeszły tak więc akta Jema nie dostały mi się jeszcze do łap. Dam słowo że był tu kimś ważnym. Może znowu może być. Pysk psa znacznie spochmurniał gdy usłyszał złe wieści więc może na razie dam mu czas. W tym momencie nie wiedziałam już co mówić lub co robić.
- Możesz znów tu zamieszkać. - zaproponowałam domyślając się że tego chce.
- A Suzzie? - zaptał. - To jaskinia Bet.
- Wiem, ale postanowiłyśmy mieszkać razem. Siostry muszą trzymać się razem. - powiedziałam unosząc kąciki.
Wyraz pyska psa ani drgnął. Niczym posąg z kamienną twarzą. Chociaż może niektóre są szczęśliwsze niż ten tu teraz. Dopiero zorientowałam się że pies jeszcze nie udzielił odpowiedzi. Spojrzałam ponownie w jego stronę oczekując.
- Zostanę tu. - pokiwał łbem jakby dziękując.
- Fajnie. - westchnęłam. - Zostawię cię już samego.
Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Nie do domu. Usłyszałam za sobą głos Jema. Nie krzyczał a i tak był donośny.
- Dziękuję.
Zamerdałam tylko ogonem i ruszyłam dalej.
    Ach te moje zachcianki. Pociągnęły mnie aż nad Rzekę Jafiszof. Moje ulubione miejsce za dzieciństwa. Od razu zrobiło mi się lepiej. Deszcz przestał już lać a słońce wyłoniło się zza chmur. Co prawda już zachodziło ale dało się nim nacieszyć. Wspięłam się zwinnie na niski klif obrośnięty mchem. Stanęłam na krawędzi i odbiłam się tylnymi łapami od miękkiego zielska. Wydawało się że nigdy nie zanurzę się pod wodę. Wiatr szamotał moją sierścią i nie pozwalał dotknąć tafli. Musiałam aż otworzyć oczy aby upewnić się że nie latam. Właśnie wtedy zanurzyłam się wyginając ciało w łuk. Zatoczyłam koło odbijając się opuszkami łap od dna i wynurzyłam się. Otrzepałam się z wody i wyszczerzyłam zęby. Woda była jeszcze zimna, wręcz lodowata, ale to nawet lepiej. Nurkowałam jeszcze pare minut po czym wyszłam na brzeg. Spojrzałam w wodę tak jak robiłam to z rodzeństwem zawsze gdy przychodziliśmy poskakać tu z klifów. Teraz niestety w odbiciu byłam tylko ja. Po chwili też Jem. Odwróciłam się gwałtownie przez co uderzyłam psa łbem.
- Wystraszyłeś mnie. - pomasowałam policzek.
- Wybacz. - uśmiechnął się lekko.
- Lubię to miejsce. - stwierdziłam rozglądając się dookoła i podziwiając krajobraz. - A ty?

Jem? :>

niedziela, 14 maja 2017

Od Suzzie – CD opowiadania Joy

Gdy znaleźliśmy Joy na naszych terenach, wszyscy podejrzewaliśmy, że ktoś mógł ją tu po prostu podrzucić, zostawiając na pastwę losu. Dlatego też, słysząc słowa Akiry, nie byłam zbyt zaskoczona. Kiwnęłam mu głową, dziękując za fatygę i na chwilę umilkłam. W głowie już kalkulowałam, jak delikatnie przekazać małej, co się właściwie z nią stało, ale najwyraźniej nie było to potrzebne. Joy sama doszła do właściwych wniosków.
Chwilę później wybuchła niekontrolowanym szlochem i podbiegła do mnie, wtulając się w moje gęste futro. Zaskoczona, objęłam ją łapą, szepcząc jakieś uspokajające słowa. Momentalnie przed oczami stanęła mi inna scena: ja, młodsza o kilka lat, wpatrująca się z zachwytem w trzy, małe kulki śpiące u mojego boku. Merciless, Insane, Blueberry. Moje nowo narodzone dzieci. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wszystko potoczy się tak, że ostatecznie stracę je bezpowrotnie.
Poczułam, że moje oczy robią się podejrzanie wilgotne, a Akira spojrzał na mnie z niepokojem. Krzywiąc się, otarłam oczy i odpędziłam od siebie złe myśli.
– Joy – powiedziałam, może zbyt surowo, niż powinnam. Chciałam jednak, by suczka się uspokoiła, bo gdybym pozwoliła jej dalej płakać, prędzej czy później wpadłaby w histerię, co na pewno dobrze by się nie skończyło.
Gdy Joy usłyszała ton, jakim wypowiedziałam jej imię, z zaskoczenia aż zamilkła.
Spojrzała na mnie niepewnie. Zapewne spodziewała się nagany lub czegoś podobnego. Westchnęłam ciężko.
– Joy – powtórzyłam spokojniej. Wzrok suczki automatycznie spoczął na mnie. 
Umilkłam na chwilę. Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu, dlatego przez chwilę kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Westchnęłam po raz kolejny.
– Nie sądzę, by twoja mama zostawiła cię z własnej woli – zaczęłam. Częściowo sama wierzyłam w te słowa. Byłam matką. A właściwie to nadal nią jestem, ale już nie w praktyce. Kochałam swoje dzieci i nie potrafiłabym ich zostawić, dlatego też nie wierzyłam, że matka Joy zrobiła coś takiego bez wyraźnego powodu. – Może była do tego zmuszona. Chciała cię chronić, chciała, żebyś była szczęśliwa. Nie wiem. Ale zrobię wszystko, by pomóc ci dowiedzieć się prawdy, obiecuję.


Joy?

sobota, 13 maja 2017

Od Alicia do Suzzie

Pracowałem dość długo... Pomogłem w tym czasie jednak tylko dwóm psom. Eh. Te "super" uczucie gdy wstajesz o ósmej i musisz ogarnąć swoje miejsce pracy, aby przyjąć tylko dwa psy. W każdym razie teraz było coś około siedemnastej i szykowałem się do wyjścia do swojego domu. Nie byłem zmęczony, jedynie znudzony. Potrzebowałem jakiejś rozrywki, tylko nie wiedziałem jakiej. Byłem tu dopiero od kilku dni i nie znałem każdego zakątka i miejsca w sforze... jedyne co przychodziło mi do głowy to krótki spacer przez Złote Wzgórza. Co jak co, ale kilka razy o nich słyszałem. Wiedziałem tylko tyle, że o tej porze roku, jaką była wiosna, są wręcz przepiękne. Wywnioskowałem z tego, że skoro są takie niesamowite to też będzie się tam kręciło trochę psów. Może jakiś mnie zaciekawi na tyle, że z nim porozmawiam? Kto wie?
***
Dojście na miejsce zajęło mi trochę czasu, ale to było spowodowane tylko i wyłącznie moimi małymi rozmiarami. Nawet nie wiezie jak często jestem tym poirytowany... W sforze jak na razie nie ma żadnego psa o moich gabarytach, więc każdy, nawet szczenie jest w stanie mnie prześcignąć.
"Jeżeli ktoś mi to teraz wypomni to chyba go zabiję... Nie wiem do końca jak, ale zabiję..." takie mniej-więcej myśli toczyły się w mej głowie, gdy już dotarłem na miejsce, lekko zdyszany. Po chwili dyszenia rozejrzałem się w okół siebie. Nie było żadnego psa. Westchnąłem ciężko. Teraz mogę się przyznać, że miałem cichą nadzieję, że kogoś tu spotkam, ale trudno. Nie chciałem tracić czasu na bezczynne stanie w miejscu i czekanie aż coś się wydarzy, więc od razu ruszyłem z powrotem do swego domu. Znajdowałem się na samym środku Wzgórza więc zajęło mi trochę czasu wracanie, ale w pewnym momencie się zatrzymałem. Usłyszałem wyraźne kroki, a do mych nozdrzy dobiegł znajomy zapach psa. Niestety nie do końca wiedziałem jaki to pies... To był ktoś obcy. Przez moją głowę przemknęła myśl: Nareszcie coś zacznie się dziać!" ale po chwili zdałem sobie sprawę z tego, iż ten pies nie musiał być do mnie przyjacielsko nastawiony. Momentalnie z postawy podekscytowanej zmieniłem ją na... Hm. Odpowiedzialną? Rozsądną. O. Rozejrzałem się po raz drugi w okół siebie i dostrzegłem czworonoga. Był to biały, duży pies, których w sforze trochę było... Podajże 3, albo 4. Gdy dojrzałem umaszczenie, rozluźniłem się lekko. Byłem już lekko przekonany, że to ktoś ze sfory. Postanowiłem podejść do osobnika. Z każdym krokiem zauważałem nowe cechy. Najpierw zobaczyłem, że jest puchaty, potem, że ma stojące uszy, a na samym końcu, że to Beta, która sprawowała się jako pielęgniarka.

Suzzie?

piątek, 12 maja 2017

Nowy pies | Alberto Peleo Alicio

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/01/f3/e1/01f3e1c841cf3b864ea024d8eb0c7251.jpg

Imię: Jego imiona to: Alberto Peleo Alicio, ale przedstawia się ostatnim imieniem. Alicio
Ksywka:Na co mu ksywka? Ma przecież takie piękne imię. A raczej imiona.
Głos: Imagine Dragons
Rasa: chiuaua
Wiek: Niby 4 lata, ale się zachowuje czasami jak szczenie.
Płeć: Pies, oczywiście.
Stanowisko: Psycholog.
Rodzina: Oczywiście, że ma rodzinę. Ma on trójkę sióstr i dwoje braci. Tak po równo plus mama i tata.
Ciekawostki: Od niedawna zaczął nosić na głowie wianek sporządzony z żółtego kwiecia, jest biseksualny, jest utalentowany pod względem wokalnym.
Partner: na razie nie.
Charakter: Alicio to taki wredny, mały ziemniak, ale jest w stanie zrozumieć inne osobniki. Bardzo często mówi wszystko co mu ślina na język przyniesie i przez to sporo psów w jego poprzednim miejscu zamieszkania miały do niego urazę. Bestia ta jest pamiętliwa i, co gorsze, odważny. A że od odwagi do głupoty jest mała granica, często biorą go za głupiego. Mimo wszystko łatwo jest się z nim zaprzyjaźnić. Gdy już zostanie się jego przyjacielem... Jakby to powiedzieć... Trzeba mieć się na baczności. O, tak. Nigdy nic nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy... Ale najprawdopodobniej coś głupiego. Pies ten nie lubi stworzeń nadmiernie miłych, kochanych i tak dalej. Krew go zalewa gdy takie milusie stworzonka chcą z nim rozmawiać. O wiele lepiej mu się rozmawia z psami o podobnym charakterze do niego, ale nie lubi też gdy jego rozmówca jest kropla w krople jak on. Uważa takie znajomości za nie potrzebne, bo przecież nic nowego od własnego klona się nie dowiesz. Alicio ma poczucie humoru, którego czasami zdarzy mu się nad użyć i kogoś obrazić. Trzeba również wspomnieć, że Peleo ma spory dystans do siebie i przez to jest trudno go wyprowadzić go z równowagi obrażając jego osobę. Jeżeli chce się go naprawdę zdenerwować to najlepiej wyzywać jego rodzinę, a w szczególności jedną z jego sióstr. Imię tej niewiasty jednak jest sekretem psa i nie zdradzi go pierwszemu lepszemu czworonogowi jakiego napotka.
Historia: Heh. Powiem tak: Długa historia, ale ja opowiem w miarę dokładnie. Urodził się we Włoszech i wychowywał się w tym urokliwym kraju aż do drugiego roku życia. Mniej więcej trzy miesiące po jego drugich urodzinach, rodzina ludzi, z którą mieszkał zaczęła mieć małe problemy pieniężne. Z tego względu, iż mieli małą hodowlę chiuaua postanowili sprzedać Alicia i jego rodzeństwo. Mimo wszystko, że rasa powszechnie jest uważana za, lekko mówiąc, upierdliwą psy sprzedały się szybko, bo w nie cały tydzień od umieszczenia ogłoszenia na pewnym forum internetowym. Rodzeństwo zostało rozdzielone – prawie wszyscy zostali sprzedani do oddzielnych rodzin oprócz Alicia i jego siostry. Tak, tej siostry, której imię trzyma w tajemnicy. Kupiła ich pewna osoba, która była jedynie przejezdnym we Włoszech. Psy zwiedziły pół świata, ale ciągłe podróżowanie właściciela nie podobało im się za bardzo. Jak na się łatwo domyślić przy pierwszej lepszej okazji uciekły. Niestety w trakcie ucieczki siostra Alicia została potrącona przez auto. Zrobiło to dość spory ślad na psychice psa co sprawiło, że jest taki wyczulony na temat swojej rodziny. Nie długo po tym nieszczęśliwym wypadku trafił do tej sfory.
Upomnienia: 0/4
Kontakt:
Usagi-chan

środa, 10 maja 2017

Od Quentina

Wziąłem głęboki oddech. Serce biło mi jak szalone. Ból nie ustawał, wręcz przeciwnie - z każdą kolejną minutą się nasilał. Czułem jak z mojej zranionej łapy, sączy się krew. Każdy krok coraz bardziej mnie męczył. Byłem wycieńczony i głodny. Nie poddawaj się, zaraz kogoś znajdziesz, pocieszałem się w myślach. Kulejąc, szedłem więc dalej z coraz to większą trudnością. 
Po niecałych pięciu minutach uciekła już ze mnie cała energia i zmęczony, padłem na ziemię. Strasznie kręciło mi się w głowie. Próbowałem się podnieść. Niestety, na próżno. Moje ciało zupełnie odmawiało mi posłuszeństwa. Nagle jednak usłyszałem czyiś głos. Jednak trudno mi było rozszyfrować skąd pochodzi jego źródło. Dzięki napływowi adrenaliny i wiary, wstałem z ziemi i postanowiłem to sprawdzić. Przez chwilę kompletnie zapomniałem o bólu. 
Po kilku krokach spostrzegłem psa o czarnej sierści. Nie, zaraz. Nie psa, lecz suczkę. Nieznajoma chyba wyczuła, że nie jest sama, bo obróciła się w moim kierunku. Czara wyglądała na zaskoczoną moim widokiem, a ja uśmiechnąłem się lekko, ukrywając ból. Suczka chciała mnie już chyba zaatakować, ale jej wzrok powędrował na moją zakrwawioną łapę. Chciałem już zapytać się jej czy może mi pomóc, lecz znowu zakręciło mi się w głowie, a przed oczami miałem białe plamki. Ostatnie co pamiętam to mrok, który wydawał się ogarnąć wszystko wokół mnie.

Hayley?

wtorek, 9 maja 2017

Od Jekyll'a CD opowiadania Lucky'ego

 - Grape, zostaw! - krzyknąłem w stronę smoka, który rzucał w moją stronę jakieś jagody. W sumie to nie wiem dlaczego tak się lubował w miotaniu we mnie owocami.
 - Dobrze, dobrze... - stworzenie przewróciło oczami i podleciało nieśpiesznie w moją stronę,
a ja zacząłem robić mu długi wykład o dobrym zachowaniu, ponieważ skoro już jest moim towarzyszem to powinien przestrzegać jakiś zasad, by lepiej się żyło. Oczywiście smok nie należał do tych stworzeń które pilnie słuchają każdego wypowiedzianego słowa, więc po prostu latał dookoła zagłuszając moją mowę. Westchnąłem cicho, wiedziałem, że Grape nadaje się na wspaniałego towarzysza, ale najpierw trzeba będzie mu żmudnie wpajać te wszystkie zasady, co trochę potrwa.
W pewnym momencie już miałem zamiar podnieść głos, gdy nagle usłyszałem w oddali jakieś piski.
 - Poczekaj! - powiedziałem do stworka, który tym razem usłuchał.
 - Też to słyszysz? - zapytał smok, a ja pomachałem twierdząco głową, zdając sobie sprawę,
że zwykle nikt nie piszczy tak sobie bez powodu.
 - Grape, choć raz się przydaj i zobacz co tam się dzieje! - rozkazałem smokowi, a ten rozumiejąc sytuacje bezgłośnie podleciał w stronę z której dochodziły piski, by po chwili wrócić do mnie.
 - Tam jest jakiś szczeniak... Lepiej zapytaj go... czy nic mu nie jest... - rzekł smok. Z tonu jego głosu wiedziałem, że muszę jak najszybciej zobaczyć czy temu szczeniakowi nic nie dolega, bez dłuższego zastanowienia pobiegłem w stronę tamtych krzaków. Po chwili wyłoniłem się z nich i zobaczyłem nieduże szczenie które było całe poranione i poturbowane. Przez moment nikt się nie poruszył,
nie miałem pojęcia co zrobić. Powiedzieć coś? Podejść?
Podczas gdy ja się zastanawiałem, mały podniósł lekko głowę i pisnął, wtedy zdałem sobie sprawę, że liczył się czas.
 - Grape, leć powiadom lekarza, że zaraz do niego przyjdę! - rzuciłem szybko w stronę pałętającego się obok smoka, podchodząc jednocześnie do szczeniaka. Przełknąłem ślinę i powiedziałem starając się zachować spokojny ton.
 - Co się stało?
 - C...czarny pies... - odpowiedział szczeniak słabym i drżącym głosem. Wiedziałem, że nie mogę zwlekać, nie wyczuwałem zapachu który mógłby dowieść, że w okolicy znajduje się matka młodego. Złapałem go za skórę na karku i zacząłem biec w stronę Centrum Sfory, gdzie pewnie już czekał lekarz.

Lucky? 

poniedziałek, 8 maja 2017

Jekyll zyskuje towarzysza!


Imię: Grape, chociaż jego właściciel lubi nadawać mu różne 'ksywki'.
Wiek: Gdzieś w okolicy dwóch lat.
Płeć: Samiec.
Gatunek: Ile to godzin spędził Jekyll nad książkami w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie! W końcu udało mu się znaleźć odpowiedź - Mały Smok Drzewny.
Żywioł: Prawdopodobnie natura.
Partner: Brak.
Właściciel: Jekyll.

Od Jekyll'a - 'poznanie towarzysza'

 Kolejny nudny dzień, zero jakiś większych emocji, czarne ego ostatnio przestaje o sobie znać... po prostu nuda. Aż momentami chciałoby się po prostu ruszyć przed siebie i uciec od codzienności...   W sumie to nawet dobry pomysł! Nie ma to jak poznawać nowe miejsca i oglądać nieznane krajobrazy... Jutro pogadam o tym z Quiet.
*
Uzgodnione! Porozmawiałem z Alfą i ustaliłem, że dostanę tydzień wolnego, tak naprawdę to mogłem trochę więcej, lecz siedem dni powinno mi starczyć. Najwyżej będę biegł łeb na szyję w stronę sfory by zdążyć do niej na czas, chociaż gdybym się spóźnił o jeden dzień nie powinna się stać żadna katastrofa. Gotowy? Oczywiście, że nie! Ale ruszam!
Zacząłem raźno maszerować przed siebie, a po kilku godzinach opuściłem już znane mi tereny. Teraz pozostało mi tylko iść przed siebie, bez planu... idealnie, o to mi chodziło. Oczywiście to wszystko nie znaczy, że nie podoba mi się w sforze, po prostu potrzebuję czasami jakiejś rozrywki którą ja znajduję w wędrówce, a 'mroczny ja' w robieniu krzywdy innym... Przy okazji jak już wcześniej wspomniałem - złe ego ostatnio jakoś dziwnie 'ucichło', może to dzięki kontakcie z innymi? Chociaż jestem pewien jednego - zawsze będę miał dwie sprzeczne osobowości, ale jakoś z tym żyję i to jest najważniejsze.
Podczas mojego rozmyślania udało mi się przejść przez przez zupełną granicę sfory.
- Nowe tereny, Jekyll nadchodzi! - powiedziałem do siebie cicho i jakby idealnie na moje słowa poczułem zapach jakiś roślin, dosyć dziwne... ale nie wolno czekać, bo jeszcze przygoda przejdzie mi przed nosem i ucieknie...
Zacząłem gnać co sił za nietypową wonią, co to może być?
Po dłuższej chwili przede mną rozpościerał się piękny widok:
 - Halo? Jest tu ktoś? Kto dba o ten ogród...? - mówiłem niepewnie, rośliny były wypielęgnowane, więc ktoś musiał być w okolicy, ale jednocześnie nie było wokół żadnej żywej duszy. Mimowolnie dreszcz przebiegł mi po plecach, to miejsce było jednocześnie piękne, a z drugiej strony przerażające, lecz jednak wciąż szedłem przed siebie. Po krótkim czasie zdałem sobie sprawę, że ten teren to jeden wielki labirynt - regularnie trafiałem do ślepych uliczek, lub wydawało mi się, że krążę w kółko. Mimo tego podobało mi się to, za każdym zakrętem mogły mnie spotkać różnorakie niespodzianki, raz to grządka jakiejś kolorowej i nieznanej mi wcześniej rośliny, a to raz jakiś most w tym charakterystycznym  japońskim stylu, oczywiście nie zawsze były to przyjemne niespodzianki, w pewnym momencie pod moimi łapami otworzyła się jakaś zapadnia i w ostatniej chwili udało mi się odskoczyć unikając upadku.
 - Pora się stąd zbierać, ktoś mi źle życzy. - mruknąłem wpatrując się w otwór, na samym dole znajdowały się kolce na które pewnie miałem się nadziać. Postanowiłem poszukać wyjścia,
jednak oczywiście łatwiej wejść niż wyjść, w końcu to labirynt...
Po kilku godzinach zaczęło się ściemniać, co oczywiście zmusiło mnie do zatrzymania się, wszedłem w jakąś miękką kępę trawy i zapadłem w wyjątkowo lekki sen...
*
 - Auć...- coś małego odbiło się od mojej głowy i usłyszałem cichy śmiech, bez zastanowienia podniosłem się i wbiłem wzrok w stronę z której pochodził chichot.
Moim oczom ukazało się takie dziwne stworzenie:

 - Czym ty jesteś? - zapytałem, a stwór jedynie oderwał jedno winogrono od kiści i rzucił nim we mnie.
 - Przestań! - spróbowałem się uchylić przed nadlatującym owocem - To nie jest śmieszne! Ty mały, wstrętny...
 - Grape... - to wylądowało przede mną i coś powiedziało, chociaż trudno to uznać za mowę, ponieważ to zabrzmiało tak jakby stworek powtórzył coś co kiedyś zasłyszał... jak papuga.
 - To czym ty jesteś? - ponowiłem pytanie.
 - A ty? - Grape tym razem zabrzmiał 'inteligentniejszym' głosem.
 - Ja jestem psem, a TY? No, chyba, że jesteś 'zwykłą' latającą jaszczurką, co?
 - Hmm... Masz racje! - stworek przymknął oczy zadowolony ze swojej odpowiedzi. Ciężko westchnąłem, ta rozmowa nigdzie mnie nie prowadziła, lecz przyznam, że ten Grape mnie zaciekawił.
 - Wiesz, a może jesteś... smokiem? - zapytałem niepewnie.
 - Strzał w dziesiątkę...! - stwór podskoczył.
 - Takim wyjątkowo wnerwiającym... - dodałem po chwili i ku mojemu zdziwieniu Grape uśmiechnął się szeroko... Dom wariatów, przepraszam - labirynt wariatów.
 - Mały, a wiesz gdzie jest wyjście?
 - Stąd nie ma wyjścia. - odpowiedział smok. - I nie jestem mały, po prostu ty jesteś większy ode mnie.
W sumie muszę przyznać, że tymi słowami zrobił na mnie wrażenie.
 - Grape, skoro nie ma stąd wyjścia to... czy jest tu wejście? - przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
 - Oczywiście, że jest, a co myślałeś? - stworek przekręcił głowę jakby zdziwiony moim pytaniem.
 - Zaprowadź mnie tam. - mruknąłem, a Grape rozwinął skrzydła i już w drugiej chwili leciał zielonymi korytarzami, a ja ruszyłem za nim.
- Uwaga, pułapka! - usłyszałem głos mojego towarzysza. Towarzysza? A gdyby tak przedstawić tą propozycję temu stworkowi? Ominąłem jakąś płytę która pewnie była tą pułapką i biegłem dalej.
Po pewnym dłuższym czasie zacząłem powoli kojarzyć pewne elementy, jakieś drzewa, ławeczki...
 - Oto wejście. - smok wylądował obok mnie i wskazał łapą w stronę łuku przez który wszedłem do wnętrza labiryntu. To była ta chwila.
 - Grape? Co byś powiedział na to, że zostaniesz moim towarzyszem? - zapytałem.
 - Jestem przeciwny takim związkom. - odpowiedział smok, a ja dopiero po chwili zrozumiałem o co mu chodzi.
 - Źle mnie zrozumiałeś... - język zaczął mi się plątać.
 - Każdy tak później mówi. - Grape rozwinął skrzydła przygotowując się do odlotu.
 - Mi chodziło jedynie o to, że będziesz moim zwierzakiem...
 - Powiedział pies do smoka... - stworek zaczął mnie denerwować, ale wciąż chciałem mieć towarzysza w postaci tej przerośniętej jaszczurki.
Po pełnej godzinie, udało mi się wytłumaczyć temu złośliwemu stworzeniu o co mi dokładnie chodziło. No dobrze, teraz wystarczyło jeszcze tylko zadać mu pytanie jeszcze raz.
 - Wchodzisz w to? - zapytałem zmęczony konwersacją.
 - Niech ci będzie... A w ogóle to jak się nazywasz? - Grape spojrzał na mnie bacznie.
 - Jekyll. - odpowiedziałem. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę z pewnej ważnej sprawy,
a mianowicie - drugie ego, które może zrobić małemu smokowi krzywdę
 - Jest taki pewien problem... - zacząłem niepewnie, nie wiedząc jak zareaguje mój towarzysz.
 - Aaa chodzi ci o drugiego 'ty'? - powiedział zadowolony z siebie, na widok mojej zdumionej miny.
 - Skąd ty...? - posłałem mu wystraszone spojrzenie.
 - Smoki mają większą wiedzę i władzę. - Grape posłał mi szelmowski uśmiech.
Po chwili wyszedłem 'wejściem' z labiryntu, a za mną leciał smok. Byłem tym uradowany - odkryłem nowy teren i na dodatek zyskałem nowego, co prawda denerwującego, przyjaciela...

Nowy pies | Quentin



Imię: Quentin
Ksywka: Q
Głos: Shawn Mendes
Rasa: Husky Syberyjski
Wiek: 4 lata
Płeć: Pies
Stanowisko: Wojownik Wschodni
Rodzina:
Matka - Sephora (nie żyje)
Ojciec - Feliks (nie żyje)
Rodzeństwo - Lauren, Aria, Cloe, Diana i Ami (nie żyją)
Ciekawostki:
~ Świetnie poluje.
~ Uwielbia kolekcjonować znalezione przez siebie rzeczy.
~ Uwielbia obserwować gwiazdy. Kiedyś robił tak z rodziną, aby się zrelaksować i spędzić czas na rozmowie.
~ Często śpiewa w samotności.
~ Często miewa koszmary związane z przeszłością.
Partner: Na razie brak, ale jest pewien, że kiedyś zdobędzie serce jakieś suczki.
Charakter: Quentin jest odważnym i porywczym psem, przez co czasem wpada w kłopoty. Jednak jeśli chodzi o poznawaniem innych, woli być ostrożny i zbytnio się nie przywiązywać. Zaprzyjaźnia się dopiero, gdy ktoś potrafi zrozumieć jego charakter. Nie cierpi kiedyś ktoś mu rozkazuje, większość rzeczy potrafi zrobić sam. Jego sarkastyczne poczucie humoru często robi mu wrogów, choć i przyjaciół. Dla potrzeby potrafi zachowywać się jak prawdziwy dżentelmen i nie zdradzać swojego charakterku. Zazwyczaj ukrywa w sobie uczucia, lecz z biegiem czasu wychodzą one na jaw. Na jego pyszczku często pojawia się uśmiech miliona wersji. Może nie wygląda, ale mimo wszystko jest troskliwy i dba o innych.
Historia: Quentin urodził się w przytulnym, ciepłym domu pary staruszków wraz z pięcioma siostrami. Był tam bardzo kochany. Niestety, któregoś dnia w mieszkaniu właścicieli wybuch pożar, gdzie zginęła rodzina Q i żona jego pana. Mężczyzna jednak ze swoich ostatnich oszczędności kupił dom, gdzie dalej opiekował się szczeniakiem. Tak o to Quentin dorastał z miłością swojego właściciela. Wychodził ze swoim panem na spacery, przynosił mu gazety, pocieszał go w trudnych chwilach i spał przy nim, chroniąc swojego właściciela przed zagrożeniem. Jednak pewnego ranka staruszek już się nie obudził. Q pobiegł jak na szybciej do domu sąsiada i zaczął drapać w drzwi. Sąsiad na początku nie wiedział, o co chodzi, ale pobiegł za psem. Okazało się, że właściciel Quentina zmarł w nocy.
Kilka dni później odbył się pogrzeb mężczyzny, na którym zjawił się również pies. Kolejne dni spędzał przy grobie swojego pana, aż nie zjawił się hycel. Q nie chciał trafić do schroniska, więc jak najszybciej uciekł z cmentarza. Błąkał się przez jakiś czas. Raz został prawie potrącony przez samochód, a omijając go skaleczył sobie łapę. Kuląc, trafił do Sfory Psiego Uśmiechu.
Upomnienia: 0/4
Kontakt: Kuba03

Od Lucky'ego

Zwolniłem kroku. Rozejrzałem się dookoła. Nie wiedziałem gdzie jestem. W mojej głowie wciąż słyszałem śmiech czarnego psa. Obejrzałem się za siebie. Napastnik już mnie nie gonił. Zapewne pomyślał że taki ranny, niedoświadczony szczeniak w nieznanym miejscu nie ma szans na przeżycie. I zapewne miał rację. Chociaż nie wiedziałem gdzie jestem, postanowiłem, mimo obrażeń, że przejdę jeszcze kawałek. Może znajdę kogoś, kto mi pomoże? Jak postanowiłem tak tez zrobiłem. Przeszedłem jeszcze kawałek, ale w pewnym momencie łapy same się pode mną ugięły. Upadłem na ziemię. Nie mogłem już wstać. Po prostu nie miałem już siły. Rany bolały przez cały czas, ale teraz ból stał się silniejszy. Znowu spróbowałem się podnieść. Wiedziałem, że to nic nie da, a miotanie się jeszcze bardziej pogorszy sprawę. Skoro nic nie mogłem zrobić, po prostu leżałem. Wtedy przypomniała mi się matka i jej śmierć. I w tym momencie, moja dawna radość została pogrzebana na dnie mojego serca. Łopatą były wspomnienia związane z śmiercią matki, a ziemią która przykryła radość był smutek. Leżałem tak jeszcze chwile. Nie wiedziałem co zrobić. Wtedy do głowy wpadł mi pomysł. Przecież jak ktoś mnie usłyszy to może przyjdzie mi pomóc! Może tez przyjść agresywnie nastawiony pies... Ale jak nie spróbuję to i tak umrę, więc czemu by nie spróbować? Nie miałem co prawd siły by mówić, ale miałem siłę piszczeć. I tak też zrobiłem. Po chwili krzaki zaszurały i wyłonił się z nich pies.

Jekyll?

sobota, 6 maja 2017

Od Jema CD Quiet

Z zaskoczenia otworzył szerzej oczy i uchylił lekko pysk. Jocker... nie żyje. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak mogła wygląda jego śmierć. Alfa miał w sobie ducha walki, nie dałby się ot tak zabić. Ze słowami suki Jem poczuł dziwną pustkę. Owczarek był dobrym przywódcą, psy mogły mu zaufać. Dla wielu, w tym Jema, był także... przyjacielem. Czekoladowy skrzywił się, chyląc łeb ku ziemi. Strata bliskich osób zawsze przysparzała wiele bólu psychicznego, choć wcześniej nieczęsto mógł zaznać tego uczucia. Za myśl przyszedł mu Quake - znajda, którą Jock zdecydował się przygarnąć. Labrador miał zaledwie rok, gdy Sfora się rozpadł. Były Beta czuł swego rodzaju odpowiedzialność za młodego. Przypomniał sobie czasy, gdy musiał się nim zajmować. Z przykrością stwierdził, że nie potrafił docenić tej chwili. Kto wie, może teraz i on nie żyje.
Z zamyślenia wyrwało go głośne chrząknięcie suki. Przeniósł na nią smutny wzrok. Więc dobrze podejrzewał. Mimo wszystko, nie kojarzył jej. Nie wydawało mu się, by należał do SPU w tych czasach co on. Nie wątpił jednak, że jest spokrewniona z Mashine. Czekoladowy owczarek dźwignął się na łapy i skierował w kąt jaskini. Zaczął rozrywać łapą pajęczyny. Suczka zmarszczyła brwi, podchodząc bliżej.
- Mieszkałeś tu? - zapytał ściszonym głosem. Pies kiwnął głową. Najprawdopodobniej podczas chwili ciszy zaczęła łączyć w głowie wszystkie fakty. Z pewnością domyśliła się, że zajmował kiedyś wysoką pozycję. Ponownie westchnął, odwracając pysk w stronę Quiet. Posłał jej pytające spojrzenie, jakby chciał się dowiedzieć co tu robi.
- Gdy Jocker umierał... - zaczęła z wyraźnym przygnębieniem. - Ostatkami sił przekazał mi władzę. Widząc tą pustkę, zdecydowałam się odnowić sforę.
Więc widziała. Jem nie wiedział, że gdy żywot aussie zbliżał się ku końcu, znajdował się on na terenach sfory. Przecież pamiętał doskonale ten dzień, w którym Alfa znikł.

Burzliwy, chłodny wieczór. Sfora opustoszała. Niewiele psów zostało. Wśród nich znajdowali się rzecz jasna Jocker, Jem, Castiel i Quake. Delta wiedział, że przywódca jest lekko przybity. Postanowił wybrać się do jego jaskini, mimo złej pogody. Wszedł do środka. Zastukał pazurami o kamienną posadzkę. Krople deszczu skapywały z sufitu tworząc przy wejściu wielką kałużę. Pies zastał tylko pustkę. Zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. Mógłby szukać zapachu, ale deszcz zdążył już go zmyć. Potrząsnął łbem, siadając. Dwa legowiska z mchu były zniszczone. Wszędzie leżały rozsypane kości i inne resztki. Wyglądało to, jakby do jaskini wpadł wcześniej jakiś wielki stwór, niszcząc co popadnie. Może Alfa i jego syn uciekli przed nim? 
Chodził do terenach sfory szukając jakichkolwiek oznak życia. Wszyscy znikli bez śladu. On też powinien iść, ale mimo wszystko był przywiązany do tego miejsca. Spędził tu większość swojego życia. Przełamał się i wyruszył dopiero po kilku tygodniach. Zależało mu tylko na tym, by zapomnieć. Chciał pozbyć się wspomnień.
- Masz zamiar tu zostać? - spytała Quiet po dłuższej chwili.
Kiwnął pyskiem w zamyśleniu. Wszystko zaczyna się od nowa.

Quiet Nicolette? 
Brak weny lol


piątek, 5 maja 2017

Od Jekyll'a CD opowiadania Quiet Nicolette

Dreszcz przebiegł mi po plecach, nigdy nie bałem się martwych ciał, lecz tym razem widok powieszonego psa miałem ochotę uciekać.
 - Tchórz! - usłyszałem w pewnym momencie, tak, oto odezwało się moje drugie oblicze. Wiedziałem, że Quiet i ten szczeniak tego nie usłyszeli, tylko ja mogłem to dosłyszeć...
 - Nie teraz!
 - To kiedy? Boisz się, wyczuwam to! Już minęło trochę czasu od kiedy ostatni raz pozwoliłeś mi rozprostować nogi...
 - Błagam, nie teraz! Za mną stoi Alfa sfory i jakiś szczeniak, który już dużo przeżył... 
 - Jekyll..? Żyjesz? - usłyszałem głos Quiet.
 - Nie za bardzo... - mruknąłem podenerwowany. - Mam radę, uciekaj! - dodałem po chwili. Wiedziałem, że ta cała przygoda może się źle skończyć - po pierwsze byłem w jakimś lesie gdzie wieszają psy, po drugie - czarne ego powoli zdobywało przewagę i mogło zrobić krzywdę wszystkim obecnym. W pewnym momencie zacząłem się niepokojąco trząść, musiało to pewnie przypominać jakiś atak padaczki. Przyznam, że było to dziwne uczucie - zwykle od razu tracę świadomość
i zostaje mi rola nic nieznaczącego głosiku w głowie, lecz tym razem było trochę inaczej.
 - Co się dzieje? - usłyszałem piskliwy głos szczeniaka gdzieś daleko, a może blisko? Nie wiem.
Po dłuższej chwili wstałem, chociaż nie ja, on wstał.
 - Jekyll? - usłyszał głos Quiet, czemu ona nie uciekła! Drugie oblicze odwróciło głowę i... tak, w niedużej odległości stała Alfa. - Co ci się stało?
 Drugi 'ja' nie tracił czasu na odpowiadanie - od razu zaatakował, znałem cel: zabić. Na szczęście suczka uchyliła się i zaczęła uciekać, szczeniak pewnie zrobił to już wcześniej.
Hyde odczuwał przyjemność z pościgu - sądził, że na koniec dostanie nagrodę w postaci świeżej krwi prosto z żył innego stworzenia.
 - Zostaw ją! - teraz to ja byłem tym natrętnym głosikiem.
 - Nie 
 - Wywalą mnie ze sfory, jeśli zrobisz krzywdę Alfie!
 - Po co ci sfora! Lepiej być wolnym duchem!
Czarne ego biegło niepowstrzymanie, lecz na szczęście Quiet była szybsza. Tylko gdzie ona biegła? Martwiłem się, że ta cała przygoda źle się skończy...
 - Jekyll...! Co się z tobą stało?! - krzyknęła suczka. I stała się rzecz która dawniej nie miała miejsca; zły 'ja' się odezwał. Ten głos był wyjątkowo chrapliwy i nieprzyjemny, aż dostawało się dreszczy...
 - Kiedyś chciałaś zobaczyć drugie oblicze, to teraz je masz! - aż się zdziwiłem, że można mówić takim głosem. W pewnym momencie Alfa się potknęła, o zgrozo! Hyde zauważył okazję...
W mgnieniu oka udało mu się dogonić Quiet. Wiedziałem, że mrocznego 'ja' nie można tak łatwo powstrzymać. W następnej chwili pies skoczył...
*
 - Auć. - otworzyłem oczy. Głowa mnie bolała niemiłosiernie, krew! Położyłem łapę w miejscu w którym mnie bolało i na szczęście okazało się, że należała do mnie.
 - Żyjesz? -usłyszałem niepewny głos Alfy. - Wybacz za ten kamień...
Przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi, jaki kamień? A no tak... tuż obok mnie leżał kawałek głazu, Quiet pewnie rzuciła nim by móc się obronić przed drugim 'ja'.
 - To ja przepraszam... Chyba odejdę ze sfory, omal cię nie zabiłem... - schyliłem głowę. - Mam tylko jedno pytanie, co się działo kiedyś w Tajemniczym Lesie?

Quiet Nicolette?

Od Akiry - CD opowiadania Rayana

Akira zacisnął zęby na wiadrze z uśmiechem i zmarszczył brwi.
- Niestety, tego firma 'Akira bez spółki' nie będzie mogła pokryć - westchnął, odstawiając wiadro i kładąc łapę na karku. Rayan przymrużył oczy i otworzył pysk. Akira szybko znalazł się obok niego, kładąc mu łapę na barku i śmiejąc się głośno.
- Może jednak przeprowadzisz się do nowego domu - mruknął niepewnie, wiedząc, że może za to dostać niezłą burę od starszego "kolegi". Roy warknął i zrzucił łapę Akiry, po czym odsunął się od niego.
- Masz mi załatwić nowe okno - warknął Owczarek, na co drugi pokiwał głową, następnie lekko ją spuszczając. Akira odwrócił się i spokojnym krokiem skierował się w stronę pobliskiego miasteczka, jeśli można to tak nazwać. Zignorował już nawoływania Roya, ponieważ to on kazał mu naprawić mieszkanie. Pies spuścił lekko łeb i pomachał nim, uśmiechając się.
W mieście akurat w tym czasie było dużo i jeszcze więcej ludzi. Na chodnikach było ich pełno, jednak Owczarek bez problemu, zwinnie przemieszczał się pomiędzy dwunożnymi. Szybko skręcił w jakąś węższą uliczkę, gdzie w ogóle nie było ludzi. Była dosyć szeroka, na prawno zmieściło by się tu auto. Jednak najpierw trzeba by było usunąć stojące tu śmietniki i stojaki na rowery. Akira zaczął się rozglądać po oknach, które nijak nie można było zabrać i dostarczyć w nienaruszonym stanie dla Rayana. Za wszystkimi wisiały piękne firanki lub ciemne rolety, które były odsłonięte, ponieważ nawet za dnia panował tu półmrok.
Owczarek przystanął, gdy nagle przed nim z drzwi wyszedł pan trzymający wielką szybę. Akira uśmiechnął się do siebie i jeszcze przez chwilę przyglądał się jak wychodzi drugi mężczyzna, trzymający szybę z drugiej strony. Pies, nie czekając dłużej skoczył na jednego z mężczyzn, sprawiając, że ten się wywrócił, upuszczając szybę.
- Co robisz, kundlu?! - drugi również ją upuścił, próbując kopnąć Akire. Pies jednak zwinnie przeszedł obok, biorąc w pysk większy kawałek pobitego szkła. Następnie udał się do wyjścia. Panowie nie próbowali go nawet gonić, tylko przykucnęli i przyglądali się nieszczęsnej szybie.
- Proszę - Akira położył kawałek szkła przed Royem i zaczął mu się przyglądać.
- Na co mi to? - parsknął pies, przeglądając się w przedmiocie.
- No, do okna - wskazał łapą dziurę.

Rayan?

czwartek, 4 maja 2017

Nowy szczeniak | Lucky


Imię: Lucky
Ksywka: Obojętnie mu jak na niego mówią, ale najczęściej jest to Luck.
Rasa: Owczarek Szwajcarski
Wiek: Ma 3 miesiące, ale jego charakter wskazuje na inny wiek. Zachowuje się czasem jak dorosły pies.
Płeć: Pies
Stanowisko: Szkolony
Rodzina:
Ojciec - Odszedł, zanim Lucky się urodził.
Matka - Nie żyje.
Co do rodzeństwa- nie miał.
Ciekawostki:1. W przeciwieństwie do swojego imienia jest bardzo ponury i smutny.
2. Jest o wiele mądrzejszy, bardziej odpowiedzialny i mniej naiwny od przeciętnego szczeniaka.
Zakochany: Na razie w nikim...
Charakter: Co by tu opisywać? To tylko ponuras, trzymający się na uboczu, który wciąż jest w żałobie po matce. Dawny radosny on zniknął a zastąpił go ponura, wystraszona sierota. Może radość kiedyś wróci?
Historia: Biała suczka z czułością patrzyła na białego szczeniaka biegającego po norce.
- To imię do niego pasuje - wyszeptała do siebie. Mały podbiegł do niej i liznął ją po pysku.
- Kocham cię mamo - szepnął wtulając się w jej białą sierść.
- Ja ciebie też.
*Dwa miesiące później*
Lucky jak zwykle radośnie podrzucał patyczek do góry. Jego matka przyglądała się temu z uśmiechem.
- Muszę na chwilkę wyjść. Mogę cię zostawić na te chwilkę samego? - powiedziała suczka.
- Tak! Obiecuję że będę grzeczny i nie wyjdę z norki! - pisnął mały.
- No dobrze. Ja za chwilkę wracam. - powiedziała i wyszła z norki. Lucky zają się tym co wcześniej robił - podrzucaniem patyka. Niestety po chwili znudziło mu się trochę. Rozejrzał się po "mieszkaniu" w poszukiwaniu czegoś do zabawy. Wtedy usłyszał kroki. Nie przejął się tym, bo pomyślał, że to jego mama wraca. Lecz do nory nie weszła z uśmiechem biała suczka, tylko czarny, warczący pies. Szczeniak gdy usłyszał warkot, od razu się odwrócił. Czarny przycisnął Lucky'ego łapą i zaczął zadawać obrażenia. Nagle coś odepchnęło nieznajomego od poranionego szczeniaka. To była matka małego.
- Uciekaj!!! - wrzasnęła. Mały (mimo duuużych obrażeń) wybiegł z nory. Przycupnął przy samym wejściu, żeby widzieć co się dzieje w środku. Jego matka przegrywała. W pewnym momencie usłyszał przerażony krzyki i... wszystko umilkło. Oczy Lucky'ego napełniły się łzami. Jego matka nie żyła. Przestraszony i ze łzami w oczach pobiegł W głąb nieznanego lasu...
Upomnienia: 1/4 (Za niekulturalne zwracanie się do administracji lol)
Kontakt: lucy20 (Howrse)

Od Joy CD opowiadania Suzzie

Rozejrzałam się dookoła. Nie podobała mi się ta sytuacja  i do tego nie wiedziałam gdzie są moi rodzice.
Podniosłam głowę by móc się lepiej przyjrzeć suczce która ponoć chciała mi pomóc, już miałam powiedzieć, że tak, lecz nagle sobie przypomniałam słowa mamy: "Niewolno iść z nieznajomymi, nawet jeśli wydają się przyjaźni, mogą zrobić Ci krzywdę". Pisnęłam i zaczęłam biec w niewiadomym kierunku. Oczywiście moje łapki nie były zbyt wytrzymałe, więc po niecałej minucie upadłam zmęczona plackiem o ziemie.
 - Mamo! Ratunku! - mimo iż moje nogi się zmęczyły, ja miałam jeszcze siłę krzyczeć. Po chwili przybiegła do mnie ta nieznajoma która mogła mi zrobić krzywdę, zatrzęsłam się i spróbowałam się podnieść by spróbować jeszcze raz uciec.
 - Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy... - suczka mówiła do mnie spokojnym tonem, zdziwiłam się lekko, ponieważ sądziłam, że zostanę skrzyczana.
 - Niewolno mi iść z nieznajomymi, oni mogą zrobić mi krzywdę, mama tak zawsze mówiła... - pisnęłam.
 - Chcę ci pomóc, mówię to z łapą na sercu, dobrze? - powiedziała biała po chwili namysłu. Zastanowiłam się, bo jak ktoś tak mówi to znaczy, że nie może kłamać, tak mawiał tata.
 - Dobrze... - powiedziałam, niepewnie robiąc krok do przodu.
 - Chodź Joy. - uśmiechnęła się suczka, robiąc zapraszający ruch łapą.
Zaczęłam iść i już po minucie siedziałam w jaskini należącej do Suzzie, bo okazało się, że tak nazywała się suczka. Dostałam coś smacznego do jedzenia i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu, było tam pełno różnorakich półek i papierów.
 - Co to jest? A to? Tamto? - mój cienki głosik co chwilę rozbrzmiewał w izbie, a Pani Suzzie cierpliwie odpowiadała.
W pewnym momencie do jaskini wszedł jakiś pies i nie czekając na nic powiedział do suczki:
 - Nie znaleziono w okolicy żadnego tropu, musimy uznać, że mała jest podrzutkiem... - rzekł.
Przez chwilę nie zrozumiałam co się stało - musiałam przemyśleć każde wypowiedziane słowo.
W pomieszczeniu zapadła niepokojąca cisza, a ja w końcu doszłam do znaczenia słów.
Wybuchnęłam ściskającym serce płaczem i pobiegłam w stronę suczki i... przytuliłam się.
Było mi źle, okropnie źle, tak źle jeszcze nigdy mi nie było.

Suzzie?

Od Hayley i Suzzie – CD opowiadania Quiet Nicolette

*Hayley*

Gdy dzisiaj rano ujrzałam na swojej drodze Suzzie, nie potrafiłam w to uwierzyć. Ona również bardzo się zdziwiła, widząc mnie tutaj. Po zadaniu sobie standardowych pytań typu „Co ty tu robisz?", „Jak się tu znalazłaś?", udałyśmy się razem w spokojne miejsce i wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Suka opowiedziała mi o swojej ucieczce ze schroniska i długiej wędrówce, która skończyła się wraz z dotarciem do sfory. Ja z kolei wyjaśniłam jej, że spotkałam Quiet i podarowałam jej wisiorek, który Suzzie mi przekazała.
– Spotkałaś Quiet?! – zapytała ożywiona Su. – Ja jeszcze na nią nie natrafiłam. Czy mogłabyś mnie do niej zaprowadzić?
– Jasne – oznajmiłam, szczęśliwa, że mogę pomóc. – Chodź za mną.
Już kilka minut później stałyśmy pod jaskinią Alf. Suzzie rozglądała się na wszystkie strony z uśmiechem na pysku. No tak. Ona z pewnością miała wiele wspomnień związanych z tym miejscem.
– Poczekaj tu – poradziłam jej. – Quiet pewnie śpi, trudno będzie ją obudzić.
Su zaśmiała się, ale przytaknęła i spokojnie usiadła. Ja za to wpadłam do jaskini Qu jak tornado.
– Quiet, pobudka! – zawołałam nieco bezczelnie już od progu. Alfa jedynie przewróciła się na drugi bok i warknęła coś tam. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Co za śpioch.
– Pani Alfo! – krzyknęłam jej prosto do ucha.
– Czego?! – odpowiedziała niezbyt miłym tonem suka, po czym zeskoczyła z materaca, na którym  spała. Przynajmniej już się obudziła.
– Gość do ciebie – wyjaśniłam. 
– Proszę wejść – westchnęła.
Gdy Suzzie weszła do jaskini, szok Quiet był wręcz wyczuwalny. Chwilę później słuchałam wzruszającego powitania dwóch sióstr.

*Suzzie*

Nie mogłam w to uwierzyć. Spotkałam moją siostrę. Ostatnią żyjącą osobę z naszej rodziny.
Po naszym wzruszającym przywitaniu, przyszedł czas na rozmowę. Hayley gdzieś się ulotniła, zostawiając naszą dwójkę samą. Wiedziała, że musimy omówić wiele rzeczy.
– A więc – zaczęła Quiet, uspokajając się. – Nie było mnie tutaj bardzo długo. Nie wiem praktycznie nic o tym, co działo się odkąd upozorowałam swoją śmierć i odeszłam. Mogłabyś mi wszystko opowiedzieć?
– Oczywiście – powiedziałam. Zaczęłam swoją opowieść. Niektóre wydarzenia, takie jak finał bitwy z psami-wampirami znane mi były jedynie z historii rodziców, ale późniejsze, odkąd się urodziłam, opowiedziałam jej ze wszystkimi szczegółami. A ona słuchała.

Quiet Nicolette? c:

wtorek, 2 maja 2017

Od Suzzie – CD opowiadania Rayana

Moje dawne instynkty wzięły górę, więc gdy tylko pies skończył mówić, rzuciłam się do przodu, chcąc go przytulić. W ostatniej chwili się jednak opanowałam i cofnęłam. Nie powinnam okazywać mu takiej zażyłości, w końcu parą byliśmy lata temu, a od tego czasu wiele się zmieniło. Między innymi, nie widzieliśmy się wiele miesięcy. Może sobie kogoś znalazł?
– Wybacz – chrząknęłam. – Stare nawyki. Miło zobaczyć kogoś znajomego w tych stronach.
– Taa – przewrócił oczami Rayan. Nie lubiłam u niego tego protekcjonalnego gestu, dlatego gdy tylko pies odwrócił wzrok na ułamek sekundy, pokazałam mu język. Na moje nieszczęście, udało mu się to dostrzec. Uniósł brwi i rzekł:
– Myślałby kto, że wydoroślałaś.
– Daj spokój – prychnęłam. – Nie oceniaj mnie przez pryzmat tego, jaka byłam dawniej. Owszem, wydoroślałam i chciałabym, żebyśmy dali sobie czystą kartę... jeśli chcesz.
Udał, że się zastanawia.
– Lub nadal możemy dogryzać sobie na każdym kroku – dodałam pół żartem, pół serio, unosząc brwi i czekając na odpowiedź.


Rayan? Wena uciekła, sorki xd