wtorek, 17 listopada 2015

Od Vice - CD opowiadania Steve'a

Nie zamierzałam dać Steve'owi spokoju. Chciałam by wiedział, że jeśli nie przejmie na siebie tego obowiązku, będzie kompletnym zerem. Że inaczej nie można postąpić. Dlatego chciałam go trochę poddenerwować, wziąć na presję, a równocześnie sprawdzić, w którą stronę podąży.
Kiedy byłam pewna, że nie zostawi tej sprawy, mogłam dać sobie spokój. W końcu tego od niego chciałam.
Nie mogłam oczywiście tego tak zostawić. Musiałam mieć stuprocentową pewność. Nie jestem w końcu z kamienia.

I tak większość dnia spędzałam w jego towarzystwie.
Co dzień przychodziłam pod dom, którego nawet nie poznałam. Kiedy po kilku dniach nie zauważyłam nikogo innego prócz Steve'a i szczeniaków wywnioskowałam, ze Meggie wolała odejść niż odgrywać z retrieverem rodzinę. Nie dziwiłam jej się.
Jednego dnia nie byłam już tak bystra jak za pierwszym razem. Wpadłam na Steve'a, ale stworzyłam korzystne dla mnie pozory.
- O, widzę że jednak miałaś odwagę się pokazać? Smutne, ale nie chcę cię znać - zakpił i poszedł w drugą stronę.
Szybko do niego dołączyłam.
- O co ci chodzi? - warknęłam. - Miałam rację, że jesteś ich ojcem.
- Idź się lecz...
Kurczę, ale mnie to zagięło. Naprawdę. Jakbym od ojca nie słyszała gorszych rzeczy.
- Steve... - zaczęłam, chcąc się odgryźć, jednak mój głos został zmodyfikowany przez skok wszystkich szczeniaków na raz na mnie. A Steve szedł dalej. Nie zamierzałam mu przeszkadzać, w końcu teraz "nie chce mnie znać".
- Idziemy. - powiedział, gdy nagle znalazł się obok nas.
- My zostajemy z ciocią! - załkała suczka, która tuliła się do mego lewego boku.
Spojrzałam na niego z wyższością. On chciał je zostawić, ja - nawet nie musiałam prosić o ich uwagę.
- To dobrze, bo mam sprawę do załatwienia. - powiedział i szybko odbiegł.
Co?! Miałam zostać z tą grupą małych, bezbronnych i samych szukających kłopotów szczeniaków? Ja się przecież na to nawet nie zgodziłam!
- Super!
- Wiedziałam, że wujek się zgodzi! - pisnęła suczka, która to tak usilnie chciała przy mnie zostać.
- Wujek? - zauważyłam, patrząc na nią z ukosa.
- No, Stiu to nasz wujek. Fajny jest! - wytłumaczył mi mały samczyk. - To, co będziemy robić ciociu?
Aha. Czyli im Steve też powciskał kity.
Teraz jednak nie miałam czasu na te myśli. Musiałam zająć się maluchami. Przez nie wiadomo ile czasu.

Okazało się, że niemal cały dzień. Nie chcąc, by szczeniaki się nudziły, bo gdyby zaczęły, rozglądałyby się za innymi formami rozrywki, które niekoniecznie były dla nich bezpieczne oraz by nie zmieniły tak dobrego o mnie zdania, zrobiłam im dzień pełen atrakcji, niczym w wesołym miasteczku.
Zabrałam je najpierw na Kryształową Tamę. Po południu było najcieplej, więc to był najbardziej dogodny czas. Później mogło być za zimno i szczeniaki by się przeziębiły. A bardzo polubiły lód - zaczynając od lizania go do ślizgania się po nim, były w niebo wzięte. Nie było tu bowiem śniegu, więc skupione zostały na innej postaci żywiołu.
Potem zaprowadziłam je na Złote Wzgórza, by wygrzały się w niknącym słońcu.
Gdy o zmierzchu nie było widać Steve'a postanowiłam, że maluchy prześpią noc w mojej jaskini. Jedna z suczek bardzo mnie polubiła i zasnęła najbliżej mnie.
Rano obudził mnie widok ich "wujka", pochylonego nade mną.
- Jak fajnie, przypomniałeś sobie o nich? - zakpiłam, prostując się.
- Ha, ha. Zabawne, wiesz? - przewrócił oczami, po czym zwrócił się do na w pół śpiących szczeniąt. - Jesteście już na tyle duże, że możecie iść do nowych domów. Znalazłem wam naprawdę dobre nowe rodziny. Dzisiaj was z nimi poznam.
- Co?
- Kim oni są?
- Nie! - zaskomliła suczka i wtuliła się we mnie. - Oni też nas zostawią, jak rodzice!
Spojrzałam na małą przyczepioną do mojego uda. Odsunęłam ją od siebie, by spojrzeć jej w oczy.
- Spokojnie. Macie szczęście, że wasz wujek - tu spojrzałam wymownie na Steve'a. - to zrobił. Mając nawet przyszywaną rodzinę jest o wiele lepiej, niż nie mieć żadnej.
- Ale my wszyscy moglibyśmy być rodziną. Znamy się...
- Amy. - skarcił ją retriever. - Tak nie może być. I nie zachowuj się jak mała dziewczynka.
Suczka uspokoiła się, ale patrzała z byka na ojca.
- Steve. - rzuciłam wymownie, pokazując na szczeniaka. Był za ostry.
Wzruszył ramionami. Teraz już nic nie zrobi.
- Poczekajcie tutaj, przyniesiemy wam coś do jedzenia. - postanowiłam wziąć sprawy w swoje łapy. - Ciocia może wam zaufać, prawda?
- Tak! - odpowiedział chórem.
Słodkie dzieciaczki.

- Steve, to jedyna chwila, w której możemy i będziemy rozmawiać. - zaczęłam, gdy oddaliliśmy się już od jaskiń. - I nie bluzgaj, bo nie chodzi tu o nas. Wiesz, komu ufasz, posyłając do nich szczenięta?
- Oczywiście, że tak! - oburzył się. - To moi dobrzy znajomi. Zaopiekują się nimi.
- Wszystkimi?
- Tak. Wychowają je.
Cóż, nie był wylewny. Trudno się dziwić.
Resztę czasu spędziliśmy w milczeniu, nie wiadomo, czy nie chcąc rozmawiać, czy płoszyć potencjalnej zwierzyny.

Steve?

Brak komentarzy: