Suczka mnie zagięła . Wiem że nie jestem ich ojcem , ale jak to udowodnić ?
- Vice , posłu... - próbowałem powiedzieć że nie jestem " tatusiem " ale na daremno . Vice tylko mi przerywała .
- Meghan wszystko mi wyśpiewała .
Rozkochałeś ją w sobie .. a kiedy urodziła ... porzuciłeś ! I nie było żednego potrącenia przez samochód ! - rzuciła .
- Szczeniaki nie biorą się z niczego - krzyknąłem , kiedy udało mi się przebić przez jej zarzuty .
- A napewno nie z kłamstawa - warknęła i dała mi w pysk. Odwróciłem się i odszedłem, ale Vice zacięcie szła za mną .
- Gdzie idziesz , bo napewno nie do dzieci . Biedne maluchy mają takiego złego ojca .
- Zamknij się ! - wyszczekałem i pobiegłem w przeciwnym kierunku .
Vice ciągle podążała za mną i coś do mnie mówiła ale nie słuchałem . W końcu miałem dość i zawołałem :
- Skoro taki zły jestem , to po co za mną biegniesz ?!
Na te słowa się zatrzymała . Ja za to ciągle biegłem . Ale nie gdzieś
specjalnie niewiadomo gdzie - do Meghan i " moich dzieci " .
Po paru minutach jednak wolność minęła i z krzaków naskoczyła na mnie Vice.
- Precz ! - wykrzyczałem i z trudem zrzuciłem ją z siebie - byłem
zmęczony . Jeszcze szybciej niż przed tem biegnąłem jak głupi , a Vice
idiotycznie za mną .
***
Minęła pewna chwila i straciłem dech.
Musiałem na chwilę usiąść .Suczki już za mną nie było . Moja biedna
poszarpana dusza śmiała się z niej . Mała i głupia .. czy może jednak
tak mi bliska ? W tamtej chwili nie miałem pojęcia . Zacząłem się
rozglądać . Nie było jej . Z jednej strony nie wiedziałem co o tym
myśleć . Wrócić i słuchać zażaleń , czy odejść i o wszystkim zapomnieć ?
Postanowiłem na dłuższy czas pozostać u Meghan . Wstałem i po raz
kolejny podjąłem próbę ucieczki .
***
Po półgodzinie stałem pod bramą ... Jednym słowem w blasku lamp ( był
wieczór ) cały dom wyglądał na opuszczony od lat . I rzeczywiście . Nie
było ani tej pani , ani Meghan i tego jej partnera . Postanowiłem
sprawdzić budę. Leżały w niej wychudzone , zziębnięte i nie przytomne
szczenięta. Patrzyłm na nie z obrzydzeniem .One wogóle mnie nie
przypominały .Wyszedłem i trzasnąłem drzwiczkami. Nie chciałem mieć nic
wspólnego z tymi paskudami. To przez nie nie ma przy mnie Vice . Nagle
poczułam jednak wstyd i wróciłem do tego miejsca . Tym razem ( mimo
krótkiego czasu ) patrzyłem na nie z litością. To nie przezemnie one tu
są , i nie przezemnie cierpią ale czułem że musze im pomóc . Nie był to
jakiś instynkt macierzyński , lecz zwykła chęć pomocy . Usiadłem obok
nich . Wpatrywałem się w nie , i nie wiedziałem dlaczego były obiektem
kłótni i nieporozumień . Skoczyłem po wodę nad najbliższe jezioro ( za
domem ) i do lasu po jedzenie .
Kiedy wróciłem pochlapałem każde
wodą i podstawiłem pod sarnę . Po jedzeniu poszły i napiły się z
wiaderka . Dopiero po tych czynnościach spojrzały na mnie - czyli
całkiem nieznajomego psa stojącego w ich domku .
- Kim jesteś ? - zapytało jedno .
- I co tu robisz ? - dopytywał się drugi .
- Gdzie jest tata ? - szeptała suczka.
- Jestem Steve - wasz wójek . Przyszedłem tu bo pokłuciłem się z waszą mamą .
- Z Meggie ? - szepnęły chórkiem .
- W sensie , z moją przyjaciółką. Taką Vice ... - powiedziałem z zażenowaniem .
- I aż wasza mama lub tata nie wrócą zostanę z wami . Chyba że minie zbyt długi czas , to poszukamy wam nowego domu .
Szczenięta popatrzyły na mnie z wdzięcznością i zamerdały ogonami .
Położyłem się w kącie budy i przed zaśnięciem kazałem malcom nigdzie się
nie ruszać . Te posłusznie położyły się obok mnie .
***
Następne jedenaście dni , wyglądały tak że było śniadanie , spacer ,
odpoczynek , obiad , zabawa , wspólne polowanie i kolacja a potem spać .
Dwunastego dnia , w porze spaceru spotkałem Vice .
- O , widzę że jednak miałaś odwagę się pokazać . Smutne , ale nie chcę
Cie znać - rzuciłem w jej stronę i poszłem dalej . Ona za mną .
- O co Ci chodzi ? Miałam rację , jesteś ich ojcem - powiedziała ze zdenerowaniem .
- Idź się lecz - rzuciłem obojętnie .
Vice wyglądała na przygnębioną .
- Steve .. - zawołała żałośnie , ale nie miałem zamiaru się odwracać .
Nagle zauważyłem że nikt za mną nie idzie , i wszystkie
owczarko-groenedele ją przytulają . Przewróciłem oczami i podszedłem
bliżej .
- Idziemy - powiedziałem ozięble i spojrzałem na szóstkę maluchów " przylejonych " do suczki .
- My zostajemy z ciocią ! - zawarczał jeden ze szczeniąt .
- To dobrze bo mam sprawe do załatwienia - powiedziałem sarkastycznie i odszedłem .
***
Po godzinie byłem pod kamieniczką , a właściwie w miejscu urzędowania moich kumpli .
- Jest tu ktoś ? - zawołałem .
- Steve ? -krzyknęła grupka psów i podeszła bliżej .
Było w niej moich 3 kumpli :
- Rudy ,
- Little ,
I śpioch . A obok nich stały trzy suczki .
- Cześć ! - powiedziałem i śmiało podałem im łapę .
- Steve , ile to cię nie było ! - rzekł Śpioch i mocno mnie uściskał .
Podobnie zrobił Rudy i Little . Suczki zachowywały dystans .
- Kto to ? - zapytałem z zaciekawi1eniem , spoglądając kątem oka na każdą z nich .
- To nasze partnerki ! - powiedział dumnie Little .
- To fajnie się wam ułożyło . A szczeniaki już macie ? - zapytałem .
- Tylko oni - powiedział smutno Rudy i razem ze swoją partnerką spuścił głowę .
- My nie możemy mieć dzieci .
- Pamiętacie Meghan ? - zapytałem próbując zmienić temat .
- Kto by jej nie pamiętał ! - zaśmiał się Little .
- Właśnie ! Ona uciekła i zostawiła szóstkę szczeniąt - powiedziałem spoglądając na Rudego .
- Co masz na myśli ? - spytał podejrzliwie Śpioch , czując że do czegoś zmierzam .
- Są sierotami , i szukają dobrych rodziców - powiedziałem z uśmiechem.
- Możemy je przygarnąć ! - Rudy odrazu się rozwselił i zamerdał ogonem .
Spojrzałem na jego dziewczynę , ta pokiwała głową .
- Adopcja dokonana ! Kiedy je przyprowadzić ? - zapytałem radośnie .
- Zaraz ! - zawył Rudy .
- Jutro ! - warknęła suczka i go szturchnęła .
- Dobrze , jutro w tych okolicach .
Po tej rozmowie były już tylko śmiechy i wspominki do późnej nocy . Do Vice i maluchów wróciłem wczesnym rankiem ...
Vice ? ;*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz