wtorek, 24 listopada 2015

Od Lokiego - CD opowiadania Mashine'a

       Poranny spacer przerwał mi nie kto inny jak Mashine. Przyjaciel nieźle zmył mi głowę, za to że... Właściwie to nie podał konkretnego powodu swojego zdenerwowania, ale z łatwością wywnioskowałem o co chodziło. Począłem go uspokajać, że jeśli faktycznie miałbym opuścić tereny sfory, to dowiedziałby się o tym bezpośrednio ode mnie oraz iż nie lubię stawiać przyjaciół przed faktem dokonanym. Słysząc to, nieco odetchnął.
-Wiesz... - powiedział. - Dzisiaj nie mam zbyt wielu spraw do załatwienia, także... Może spędzimy razem trochę więcej czasu?
-Proponujesz mi randkę, Maszinku? - zaśmiałem się, chociaż w głębi duszy coś zabolało mnie, że naprawdę cierpi przez moje zachowanie i próbuje zrobić wszystko, aby przedłużyć czas mojej obecności w sforze.
       Pies nie odpowiadał. Patrzał na mnie tylko tak, jak wtedy, za czasów kiedy byliśmy porzuconymi szczeniakami. Z miłością i błaganiem. Na chwilę zatopiłem się w jego hipnotyzujących tęczówkach i nie wiedzieć czemu, nieśmiało podszedłem do niego bliżej, łamiąc wszystkie granice prywatności, których od kilku dobrych lat szczelnie pilnowałem. Kompletnie straciłem nad sobą kontrolę, a resztki świadomości odzyskałem dopiero wówczas, gdy dzieliły nas jedynie milimetry. Mashine przez ten cały czas stał nieruchomo, jakoby zdziwiony lub też sparaliżowany. By wyjść z twarzą z sytuacji zdecydowałem się na prosty dla przeciętnego psa wybieg, który dla mnie, jako podręcznikowego przedstawiciela aspołecznego psa aż tak prosty nie był. Przyległem do niego, a w zasadzie naparłem, wtulając łeb w jego miękką sierść i wsłuchując się w odgłos bicia jego serca. Nie pamiętam kiedy ostatnio się do kogoś przytuliłem, ale z twierdzeniem "nigdy", byłbym bliższy prawdy, niż gdybym podał precyzyjną datę. Mashine z kolei, niemal zdziwiony tak jak ja z tego obrotu sprawy, najpierw stał nieruchomo, ale po chwili oprzytomniał, po czym krótko mnie uścisnął i zrobił szybki krok w tył, jakby z obawy, że nasz fizyczny kontakt jest zbyt intymny. Spojrzał na mnie pytająco, lecz ja unikałem jego spojrzenia, ponieważ było tego rodzaju, którego najbardziej nie lubiłem. Chwilę uciekałem wzrokiem, próbując zamaskować rosnące zażenowanie.
-Mashine, ja... - odezwałem się tylko po to, aby wyprzedzić jego próby żądania wyjaśnień. - Ja... jestem strasznie głodny. Jeśli naprawdę nie masz co robić, to pomóż mi coś upolować. Byle co, nie jestem wybredny.
       Pokiwał łbem, jakby nie do końca wrócił do siebie po tym, jak go potraktowałem. Ruszyliśmy przed siebie, on zamyślony, ja starając się znaleźć jakąkolwiek wymówkę lub odpowiedź na pytanie, gdyby takie zostało zadane.
-Loki, wiesz... - nie udało mi się zrobić tego dostatecznie szybko, więc przyjaciel przejął inicjatywę. - Jakbyś chciał, nie mówię, że teraz... Dajmy na to... Porozmawiać o emocjach, uczuciach, to ja jestem otwarty i ogólnie...
-Myślisz, że w tej części lasu znajdziemy zające? - przerwałem jego zdanie swoim, zupełnie jakby obecność zajęcy była sprawą życia lub śmierci. - Czy prowadzisz mnie tu, ot tak, żeby pogadać? Stary, jestem głodny. Jestem zły. Chcę zająca!
       Powiedziałem to śmiertelnie poważnie i z przejęciem, które w takiej wypowiedzi było zupełnie zbyteczne. Coś dziwnego się ze mną działo, coś czego nie potrafiłem zdiagnozować. Rzadko okazywałem emocje, a jeśli już to z dużo mniejszą częstotliwością niż dzisiaj. Nagle stałem się bardziej otwarty, wylewny, nawet... szukałem bliskości. Mogłem zwalać winę na przemęczenie, czy na te postanowienie o odejściu ze sfory, ale wiedziałem, że chodzi zupełnie o co innego. Z dnia na dzień nie mogłem, przecież aż tak się zmienić. Larwa nie staje się od razu biedronką, a u żaby rozróżnia się różne etapy rozwoju, których nijak płaz nie może ominąć.
-Loki? - zaniepokojony głos Mashine'a przerwał natłok myśli, niemalże rozrywających mi głowę. - Znowu się zawiesiłeś?
-Hmm? - uniosłem spuszczony dotąd łeb, niechętnie wymieniając z nim spojrzenia. - Nie... Ja tylko... Tak myślałem o żabach...
-Pytałem, czy koniecznie musi to być zając. Ale milczałeś i uznałem, że nie, a właśnie minęliśmy norkę takiego jednego...
-Zając?
-Yy, tak. No wiesz, na śniadanie. Śniadanie ważna rzecz.
-Pewnie, jak chcesz, to idź po niego. "Śniadanie ważna rzecz." Jak nie zjesz, będziesz zdenerwowany i będziesz mnie męczył jakimiś dziwnymi pytaniami. Mało, że męczył; będziesz mi jeszcze kazał na nie odpowiedzieć. Także idź się posil, poczekam.
       Pies wytrzeszczył oczy. Jąkał się przez chwilę, nie mogąc nic z siebie wydusić, a kiedy odzyskał mowę, zaczął mi robić aluzje, że to ja byłem głodny i że tylko ja jestem tak nieodpowiedzialny, żeby wychodzić z domu bez śniadania i przeze mnie zapuściliśmy się w odległe tereny po "pieprzonego królika", na którego nie mam ochoty nawet popatrzeć. Ja natomiast powiedziałem, że owszem nie jadłem śniadania, ale prawie nigdy nie jadam, bo z rana nie jestem głodny. Widać było, że na pysk przyjaciela zaczynało się wkradać zdenerwowanie, lecz w porę się opanował i tylko westchnął ciężko, burcząc coś, że ze mną nie da się normalnie funkcjonować. Miałem już zamiar odpowiedzieć coś w stylu: "Dlatego odchodzę", ale zdałem sobie sprawę, jak bardzo ta wypowiedź byłaby nie na miejscu.
-Maszi, kuźwa, mogę już iść do domu? - poprosiłem, wciskając w te słowa tyle zmęczenia, ile się dało. - Nie musisz mnie pilnować.
-Nie pilnuję! - niemalże krzyknął. - Ale nie zmienia to faktu, że chciałbym z tobą trochę dzisiaj... pochodzić, pogadać, cokolwiek.
-Co proponujesz, geniuszu?

Mashine?

Brak komentarzy: