niedziela, 1 listopada 2015

Od Jem'a CD opowiadania Taylor


Typowy jesienny poranek. Nad terenami sfory unosiła się delikatna mgła. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej - zima nadchodziła. Liście spadły z drzew obsypując ziemie i tworząc kolorowe drogi prowadzące w różne miejsca. Szczenięta bawiły się tam radośnie pod okiem czujnych rodziców. Wyszedłem leniwie z jaskini, a moje oczy od razu poraziło wschodzące słońce widoczne z pomiędzy drzew, na horyzoncie. Wywołało tu mnie mimowolny uśmiech i chęć życia, zrobienia czegoś. Zdecydowałem się wybrać na krótki spacer, a przy okazji polowanie. Zeszłego popołudnia byłem na nim z Suzzie. Udało nam się upolować dorodną sarnę. Pomyślałem, że wybiorę się znów w to samo miejsce. Być może zwierzęta tam wróciły, kto wie? Ruszyłem truchtem we właściwe miejsce. Podczas wędrówki mogłem obserwować pierwsze oznaki zimy i nie tylko. Zdawało mi się, że trafiłem w kompletnie odległe miejsce, w którym wcześniej nie byłem. Nie myśląc długo zboczyłem z drogi, o której zapomniałem. Wszystko było tu piękne i dzikie. Drzewa pochylały się nad wolno płynącą rzeczką, i co dziwne - miały liście. Leżące konary drzew obrośnięte mchem przykryła wysoka, gęsta trawa i różnego rodzaju krzewy. Poczułem się jakbym trafił do raju. Usiadłem na brzegu, po czym nabrałem do płuc świeżego, czystego powietrza. Byłem sam w tym miejscu, a przynajmniej tak myślałem. Nikt i nic nie mogło zakłócić tej harmonii... A jednak.
Doszły do mnie głosy. Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, sierść na karku najeżyła się. Dźwignąłem się szybko i zgrabnie z ziemi. Przyległem do podłoża i ukryłem się w gąszczu. Wsłuchałem się w rozmowę.
- Czego chcesz? - suczka, której płeć poznałem od razu, zdawała się być jednocześnie zła i wystraszona. Ale nie brzmiało to tak jakby od razu miała się poddać, zabrzmiała tam nuta pewności.
- Czego? Ciebie... - te słowa utknęły w mojej głowie i niemalże natychmiast zacząłem je analizować. Wtedy to chyba obudziła się we mnie ta natura dżentelmena. Przemknąłem obok sterty patyków, liści, igieł i innych takich, po czym schowałem się za szerokim pniem drzewa, prawdopodobnie dębu. Lekko wychyliłem zza niego łeb. Od razu rzucił mi się w oczy potężny, muskularny pies o czerwonej maści. Zbliżył się niespodziewanie do suczki i powalił na ziemię. Ona zaś przypominała z wyglądu owczarka niemieckiego. Pewnie była jego mieszanką, z resztą jak większość psów urodzonych w lesie. Wyrwała się niezgrabnie z jego objęć i zaczęła biec - uciekać. Pies nie odpuścił i pobiegł za nią. Postanowiłem ich śledzić, bo dlaczego nie? W ostateczności któremuś pomogę. Suczka szybko została złapana, pies zaprowadził ją do dużej skały i tam zatrzymał. Nie miała stąd drogi ucieczki. Zaczęła się ostra wymiana słów, podczas, której samica przygwoździła psa do ziemi. Ale samiec, jak samiec, okazał się silniejszy. Jednym sprawnym ruchem, niczym szmacianą lalką, cisnął jej ciałem o skałę. Rozległ się trzask, a zaraz po tym przerażający skowyt. Już po niej. Sierść na jej boku stała się szkarłatna. Ale nie ona jedyna była tu ranna. Jej przeciwnik też. Zbliżał się do niej tak jak wcześniej - i z tym samym uśmieszkiem. Musiałem teraz wykorzystać sytuację. Ale... Jeśli jej pomogę moje życie diametralnie się zmieni, zmieni się wszystko, czego nie chcę. Zacisnąłem mocno kły i wyskoczyłem do przodu. Wylądowałem idealnie na przeciwniku. Teraz zaczęła się walka między nami. Nieznajomy przejechał po moim boku szponami zostawiając długą krwawiącą ranę. Zwinąłem się z bólu i zawyłem. Cofnąłem się szybko do tyłu. Tu trzeba wykorzystać więcej siły. Podszedłem do niego ciężko stąpając po ziemi i zwinnie przewróciłem. Złapałem za skórę na karku, po czym zacząłem kręcić nim po podłożu we wszystkie strony. Wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i sypnął piachem w moje oczy. Zaryłem pyskiem w ziemię i zakryłem go łapami. W między czasie złapał za prawą tylną łapę i zaciskając mocno zęby pociągnął w swoją stronę. Poczułem się co najmniej jakby mi ją wyrwał. Przeszywający ból ogarnął całe moje ciało i uderzył w głowę. Potrzebuję strategii. Podniosłem się słabo, dysząc. Świat wirował mi już przed oczyma. Ale pies również nie był w dobrej formie. Kiwał się lekko z boku na bok. Z jego pysk nie znikł uśmiech. Wyglądał teraz jak psychopata. Zmierzyłem go wrogim spojrzeniem. Starając się ignorować ból ruszyłem ponownie w jego stronę. Uderzenie w głowę byłoby teraz najbardziej skuteczne. Ale on się schylił. Zdołałem wyrwać teraz tylko kawałem skóry z pomiędzy łopatek. Prawie wpadłem na drzewo, ale w porę wyhamowałem. Tuman kurzu uniósł się nad ziemię. Tak! Teraz moja szansa! Odwróciłem się szybko i zacząłem szukać sylwetki przeciwnika. Jest! Zacząłem cicho iść w jego stronę. Napiąłem wszystkie mięśnie, przygotowałem się do skoku... Sprawnie przybiłem go do ziemi. Obrzucił mnie mnóstwem obelg, na które jednak nie zwróciłem uwagi. Postawiłem mocno łapy na jego grzbiecie wbijając pazury. Następnie złapałem mocno za skórę na karku - jak poprzednio - i podobnie jak on suczką, rzuciłem jego ciałem przed siebie. Nie mam tyle siły, by unieść samca mojego gatunku, ale jednak coś się udało. Zawył słabo. Poniósł się, ale ja już stałem nad nim warcząc. Odepchnąłem go do tyłu i znów przygwoździłem. Złapałem za szyję próbując go udusić.
- Jeszcze... - zaczął cicho, jakby już umierał. Uśmiech jednak nie znikł. Nigdy nie zniknie. - ...wszyscy umrzecie...
Tak zakończył swój żywot. Gdy go puściłem, zdawało mi się, że jeszcze chwilę walczy o swoje życie. Ale w końcu zamknął oczy, a wszystko ucichło. Zapanowała kompletna cisza, w której słyszałem tylko jak obydwoje ciężko nabieramy do płuc powietrza. Przeniosłem na nią wzrok. Pewnie teraz zginiemy tu marnie. Nie mamy jak sobie pomóc. Ja - poważnie ranny w łapę - nie zaniosę jej do lekarzy, a sam pewnie nie trafię, zginę z wycieńczenia. A ona... Jeśli jest połamana przez to uderzenie... szkoda gadać.


Taylor?
Przypomnę, że Jem to niemowa.

Brak komentarzy: