środa, 5 sierpnia 2015

Od Lokiego - CD opowiadania Michy

Przyjrzałem się uważnie suczce. Jeszcze chwilę temu mógłbym przysiąc, że należy do rodziny mojego przyjaciela. Co prawda była owczarkiem australijskim, ale wyglądała zupełnie inaczej niż któreś z jego dzieci. Inny odcień futra, kształt czaszki, usposobienie.
-Ja również jestem ze sfory - powiedziałem oschle. - A ty? Co tutaj robisz?
Suczka przełknęła ślinę. Chyba obawiała się, że ją wygonię.
-Przepraszam. - Jej uszy lekko przywarły do tyłu głowy. - Nie wiedziałam, że ktoś tu mieszka.
-Bo nikt tu nie mieszka - westchnąłem. - To, można powiedzieć, taki domek letniskowy Mashine'a. Jak chcesz, możesz go zatrzymać. Ma ich od metra i nawet nie pamięta o wszystkich. Bo niby, kto bogatemu zabroni?
Michy odwróciła się na sekundę, by spojrzeć na jaskinię. Zapewne myślała nad tym, co powinna odpowiedzieć.
-Nie, dziękuję - odparła. - Znajdę sobie coś innego.
-Jak chcesz - skrzywiłem się w odpowiedzi. - Nasz alfa nigdy tu nie zagląda. Kiedyś zaciekle szukał dla tej jaskini właściciela, ale zważając na jej położenie, nikt się specjalnie nie palił, by tu zamieszkać.
-Mało psów lubi samotność - skwitowała.
Co prawda, to prawda. Niewiele wybryków natury, podobnych do mnie, stąpa po tym świecie. Nie wiedziałem co mam zrobić. Powiedzieć "pa", jak cywilizowany pies i odejść; czy po prostu odejść. Bez żadnego pożegnania. Zdecydowałem się na krótkie wyjaśnienie.
-Rób co chcesz. Pójdę, bo ktoś na mnie czeka.
To było największe kłamstwo jakie kiedykolwiek powiedziałem. Nikt na mnie nie czekał. Nawet nie wiedziałem jakie to uczucie, pozwolić, by ktoś na ciebie czekał.
-No, to... Cześć - suczka odeszła w stronę jaskini i zniknęła za jej kamienną ścianą.
Może poszła po rzeczy, a może zdecydowała się zostać. Niby mnie to nie obchodziło, ale jakaś siła nie pozwalała mi odejść. Niepewnym krokiem ruszyłem za nią. Moją uwagę przykuło jej nietypowe zachowanie. Spokój, skrytość, obojętność; dość nietuzinkowe cechy, jak na tak młodą suczkę. Musiała doświadczyć czegoś trudnego. Uciekała. Potrzebowała pomocy, a ja, jako członek sfory, miałem obowiązek dbać o sforzan, czy m się to podoba, czy nie.

Zajrzałem do środka. Wnętrze nie należało do największych, jednak duża ilość słońca, jakie do niego ocierało, powiększało je optycznie. Aż dziw, że mój przyjaciel nie wybrał sobie tego miejsca na swój dom. Suczka siedziała w rogu pomieszczenia, tyłem na wejścia i grzebała łapą w ziemi. Chciałem zawołać ją po imieniu, ale bałem się, że niepotrzebnie ją wystraszę. Na opuszkach podszedłem do niej, a ona, nie przerywając zajęcia, uśmiechnęła się pod nosem.
-Myślałam, że już idziesz - zabrała głos. - Jeśli jesteś tu, bo się o mnie martwisz, to daruj sobie i wyjdź.
Szybko znalazłem sobie inny powód wizyty. Usiadłem obok niej.
-Wiesz, ktoś mi kiedyś powiedział, że samotność nie popłaca - wbiłem wzrok w ścianę. - Oczywiście, nie posłuchałem go. Najlepsze lata mojego życia przebiegły mi koło nosa, a czasu nie da się cofnąć.
-Chcesz mnie ostrzec? - suczka popatrzyła na mnie z lekką irytacją. - Dziękuję, nie trzeba.
-Nie bądź śmieszna - prychnąłem. - W ten sposób chcę pomóc samemu sobie. Chcę pogadać z kimś obcym, w jakimś stopniu uspołecznić się. Zakończyć życie, którego celem jest ciągłe siedzenie we własnej jaskini.
-Jak się nazywasz? - spytała po krótkiej ciszy.
-Wołają na mnie Loki. Ci nieliczni, którzy znają moje imię... Pierwszy dzień terapii w terenie uważam za zakończony, także jakbym ci przeszkadzał, to mogę wyjść.

Michy?

Brak komentarzy: