piątek, 21 sierpnia 2015

Od Suzzie

Obudziły mnie ciepłe promyki słońca wpadające do mojej jaskini. Powoli otworzyłam oczy, ale natychmiast je zamknęłam. Chciałam jeszcze trochę pospać, bo wczoraj dosyć długo włóczyłam się z Rayan'em po terenach sfory.
- Suzzie... - ktoś mną potrząsnął. - Wstawaj, już południe.
- Daj mi pięć minut... - wymamrotałam. Znów zaczęłam zasypiać, ale osoba już wcześniej budząca mnie, zaczęła łaskotać mnie w pięty, miejsce szczególnie wrażliwe na łaskotki. Poderwałam się z miejsca i stanęłam twarzą w twarz z Ferraro. Zmierzyłam go niezidentyfikowanym spojrzeniem i skierowałam się ku wyjściu z jaskini. Pies zawołał za mną kilka razy, ale nie zwróciłam na to uwagi. Pomyślałam, że przyjemnie było by pójść na spacer. Tylko gdzie? Może na Złote Wzgórza? No dobrze. Truchcikiem droga do celu mojej wędrówki zajęła około dwóch kwadransy. Tutaj, na Złotych Wzgórzach chyba najbardziej było widać co zmieniła jesień. Na drzewach wisiały czerwone, pomarańczowe i żółte liście. Na skutek niedawnych upałów, trawa przybrała żółtawy odcień. Odetchnęłam. Tu było tak spokojnie... Można było zapomnieć o wszystkich smutkach i problemach, które są nieodłączną częścią życia. Po niebie w najlepsze latały ptaki różnych gatunków. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam, że chciałabym mieć jakąś przyjaciółkę, z którą dzieliłabym się radościami, smutkami i każdym problemem. Przyjaciółkę z którą można wygłupiać się, śmiać z wszystkiego i robić różne zwariowane rzeczy... Winnie już nie jest moją przyjaciółką, w ogóle się nie widujemy. Ona cały czas spędza z Theo, a ja zostaje sama...
- Oj, Winnie, ile ja bym dała żebyśmy znowu codziennie się spotykały... - westchnęłam wpadając w melancholijny nastrój, co do mnie nie podobne. Szybko jednak rozchmurzyłam się. Upatrzyłam sobie króliczka i zaczęłam go gonić. Był szybki, ale zdążyłam złapać go zębami za skórę na karku. Zwierzak zaczął drapać mnie pazurami po pysku więc go puściłam. Po chwili jednak złapałam go znów, tak by mnie nie podrapał drugi raz. Przytrzymałam jego tułów łapą i zacisnęłam zęby na jego krtani. Kilka sekund później, króliczek skonał. Puściłam jego ciałko i chciałam zabrać się do jedzenia. Chciałam. Bo gdy spojrzałam w jego martwe oczy, poczułam coś dziwnego. Żal za to, że go zabiłam. Wzdrygnęłam się i pobiegłam nad najbliższy zbiornik wodny by obmyć pysk z krwi martwego zwierzątka. Chyba zostanę wegetarianką. Tylko co ja mogę jeść jako wegetarianka? Trawę?! Parsknęłam śmiechem, ale zrozumiałam że owszem, tym się będę teraz żywić. Schyliłam łeb i zobaczyłam pod swoimi łapami kilka listków. Wzięłam je do pyska i zaczęłam żuć. Były tak okropne, że je wyplułam. Wytarłam pysk. Sama wydałam na siebie wyrok, muszę to jeść. Znów spróbowałam listków i przełknęłam. Nie były takie złe. Powoli podeszłam do najbliższego krzaczka i zaczęłam zrywać liście, a potem je zjadać. Może to i jadalne, ale dużo się tym nie najem. Gdy obrobiłam mniej więcej połowę krzaka, wyczułam jakiegoś psa. Ewidentnie zbliżał się w moją stronę. Nie znałam jego zamiarów, toteż uznałam że czas się oddalić. Zrobiłam w tył zwrot i po kilku minutach drogi napotkałam łąkę pełną niebieskich kwiatków. Pachniały pięknie, więc nie myśląc o konsekwencjach, weszłam w nie. Moje oczy momentalnie zaczęły łzawić a mój tułów strasznie mnie swędział. Na dodatek wyczułam obecność tego samego psa, którego czułam na Złotych Wzgórzach. Najwyraźniej mnie śledził. Z trudem wygrzebałam się z pomiędzy kwiatków i zaczęłam biec z powrotem do strumienia. Gdy do niego dotarłam, bez namysłu wskoczyłam do chłodnej wody. Ciało przestało mnie swędzieć. Oznaki alergii powoli znikały. Obmyłam się z resztek kwiatuszków i wyszłam z wody. Wyglądałam jak zmokła kura. Otrząsnęłam się kilka razy a kropelki wody z mojego ciała zatrzymywały się to na ziemi, to na drzewie... Wytarłam łeb i barki o trawę. Reszta - mam nadzieję - wysuszy się na słońcu... Wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie ciche warczenie które usłyszałam. Odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz jak z Ferro z jakimś psem. Przerażona odskoczyłam do tyłu. Pies znowu zawarczał.
- Spokojnie - powiedziałam do niego. - Jestem Suzzie, córka Alf Sfory Psiego Uśmiechu. A ty jak się nazywasz?


Pomyślmy... Jem? Nje krytykuj sensu ;--;

Brak komentarzy: