Śpię... Śnię o lepszym życiu. Jakim? Sam nie wiem, po prostu innym niż
to nudne, bezsensowne, jakim jest moje. Budzę się i rozglądam dookoła
siebie. W okół mnie czarna przestrzeń, słychać piosenki koników polnych.
Ziewam i znów kładę łeb na mokrą od rosy trawę. Zasypiając, nadsłuchuję
szelestów, coraz głośniejszych. Gwałtownie podnoszę łeb i rozglądam się
nerwowo. Cicho warczę, i powoli wstaję, szykując się do skoku. Widzę
sylwetkę, która niepewnie zmierza w moją stronę. Przestaję warczeć i
podchodzę pewnym siebie, wolnym krokiem. Niezidentyfikowany obiekt
biegnie w drugą stronę, ucieka, ile sił w płucach. Wzdycham cicho ze
smutkiem i wracam z powrotem pod drzewo. Kładę się i znów zasypiam,
zmęczony życiem. Zasypiając, słyszę znów te same szelesty. Zamykam
jednak oczy i nie ważę się ich otworzyć. Dźwięki ucichają, a ja
spokojnie usypiam i przenoszę się w świat snów. Tym razem... Jestem w
świecie koszmarów, ciemności i niepokoju. Wolnym i niepewnym korkiem idę
przez ciemny las, nie widząc jego końca ani niczego poza własnymi,
białymi jak śnieg, łapami. Wzdycham cicho po raz kolejny, i idę, a za
mną i w okół mnie słyszę szepty, ponaglania, żeby iść szybciej. Nie daje
się i robię to, na co mam ochotę. W końcu ''Duch'', zdenerwowany, traci
cierpliwość. Czarno - szara smuga przelatuje mi przed oczami. Zaczynam
się trochę bać, jednak nie tracę pewności siebie i idę dalej. Nagle coś
powala mnie na ziemię. Nie zdążyłem zamknąć oczu, a już muszę je
otwierać, bo budzę się. Ranek, słońce ogrzewa moje futro. Wzdycham, i
przekręcam się na plecy. Leżę tak z łapami uniesionymi w górę, obserwuję
korony drzew. Po chwili znów kładę się i ziewam. Rozglądam się i
wstaję, mimo niechęci. Mam ochotę coś zjeść, głód nie daje mi spokoju od
kilku dni. Lenistwo idzie górą niż głód, ale teraz decyduję się coś
upolować. Zaczynam truchtem biec i zagłębiam się w las. Po chwili
przyspieszam, i biegnę coraz szybciej, za dosyć wyraźnym zapachem mięsa.
Pragnę krwi, nie mogę się powstrzymać. W końcu wybiegam z lasu na
ogromną łąkę. Przede mną uciekające stado saren, a pośród nich
wystraszony jeleń, który biegnie przed siebie, nie wiedząc co robić. To
właśnie ''Króla Lasu'' ustanowiłem sobie za cel. Podbiegam wystarczająco
blisko, i skaczę na niego. Wgryzam się w jego kark, i zeskakuję.
Zwierze pada nieżywe, a reszta stada ucieka daleko. Już ich nie widzę,
ale mało mnie to obchodzi. Patrzę na jelenia i oblizuję się. W myślach
już wyobrażam sobie, jak wspaniale będzie go zjeść. Ciągnę zwierzę do
cienia, pod stary dąb, i nie mogąc się powstrzymać, łapczywie zaczynam
go jeść. Po kilkunastu minutach po jeleniu zostały tylko kości, a ja
najedzony, oblizuję się ze smakiem. Za mną słyszę czyjś kobiecy głos.
Odwracam się i mierzę suczkę wzrokiem.
~ Kim jesteś? ~ warczy samica patrząc na mnie podejrzliwie.
~ Beethoven. ~ mówię ze spokojem, i unoszę prawą ''brew''. Nie pokazuję zdenerwowania - wręcz przeciwnie. Jestem pewny siebie.
Sunny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz