W odpowiedzi kiwnęłam głową i spojrzałam z determinacją na górę. Postawiłam przednie łapy na jej "podnóżu", jeśli można to tak nazwać. Zaczęłam się wdrapywać na górę, Thom robił to samo. Szło nam nadspodziewanie dobrze. Góra nie była bardzo wysoka, ale nasza wędrówka i tak trwała dobre pół godziny, jak nie więcej. Po tym czasie jednak wdrapaliśmy się na sam szczyt. Spojrzałam w dół.
- Piękny widok - szepnęłam.
- Wiem - mruknął rozbawiony Thomson. - Byłem tu już kiedyś.
Nie słuchałam go, tylko zaczęłam spacerować przy krawędzi "Syberii". Naszła mnie ochota na zaśpiewanie czegoś, więc zaczęłam sobie coś nucić. Thom w tym czasie gdzieś zniknął. Po chwili usłyszałam jego zduszony okrzyk:
- Mere, chodź tu!
Pobiegłam w stronę jego głosu. Pies stał przed małym cmentarzykiem. Spojrzałam na Thom'a i jak na komendę, razem podeszliśmy do jednego z nagrobków. Pisało tam:
"Ruben Stewart
13.07.1959 - 08.04.1981
Jessy Stewart
23.09.1961 - 08.04.1981
Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach..."
- Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach? Czyli jakich? - szepnęłam. Thomson zaczął oglądać inne nagrobki. Na wszystkich pisało "Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach..." Thom chciał coś powiedzieć, ale nagle wrzasnął. Podniosłam wzrok. W miejscu cmentarza, wyrósł nagle olbrzymi dwór, którego na pewno wcześniej tu nie było. Zadrżałam.
- Wchodzimy? - zapytał cicho Thomson. Byłam przestraszona, ale kiwnęłam głową. Podeszliśmy do drzwi. Thom miał skoczyć do klamki, ale... Drzwi z cichym skrzypieniem otworzyły się same. Mój towarzysz wszedł do domu, ja za nim. Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Tak się przeraziłam, że zaczęłam biec po schodach na piętro. Tam zobaczyłam długi korytarz. Wszędzie były jakieś drzwi. Ktoś dotknął mojego ramienia. Wrzasnęłam i podskoczyłam. Na szczęście okazało się, że tym kimś był Thomson. Odetchnęłam z ulgą, ale nie na długo. Na końcu korytarza widać była jasne światełko, które zbliżało się do nas. To był... O Matko! To był duch! Ta dziwna siła zbliżyła się do nas.
- Znajdźcie potwora! - coś zahuczało tak, że aż dom się zatrząsł. Wszystko rozbłysło na zielono i duch rozpłynął się w powietrzu. Mimo wszystko ja i Thomson zaczęliśmy wrzeszczeć i uciekać. Zbiegliśmy na parter i popędziliśmy korytarzem. Nagle pod nami otworzyła się zapadnia. Wpadliśmy do... piwnicy? Było tu strasznie ciemno.
- Boję się - przytuliłam się do Thom'a.
- Spokojnie... - jego głos też zadrżał.
- Czemu tu tak dziwnie pachnie? - zaczęłam węszyć.
- Nie wiem - szepnął pies. Poszliśmy do przodu. Nasze oczy przyzwyczaiły się do mroku. Zobaczyliśmy
jakieś ciemne kształty. I w tym samym momencie zrozumieliśmy, co to jest. To były olbrzymie trumny. Setki trumien ciągnących się aż po koniec horyzontu i dalej. Te pomieszczenie było tak wielkie, że nie miało prawa zmieścić się w tym domu. Kolejna paranormalna rzecz. Mnie jednak bardziej interesowały trumny.
- Katakumby... - przełknęłam ślinę.
- Od razu przyszły mi na myśl zombie... - szepnął przerażony Thomson. Podeszłam do najbliższej trumny. Był na niej jakiś dziwny napis, którego nie mogłam rozszyfrować. Nagle, jak w transie, złapałam wieko trumny i je podniosłam. Gdy zobaczyłam szkaradną zawartość trumny, zaczęłam wrzeszczeć wniebogłosy, przerażona dogłębnie. "Zawartość trumny", ku mojemu jeszcze większemu przerażeniu, poruszyła się i wyciągnęła w mą stronę swoją trupią rękę. W tym samym czasie wszystkie trumny (których było kilka setek) otworzyły się. Obrzydliwe stworzenia zaczęły z nich wypełzać...
Thomson? Wena zaczerpnięta z FNiN'a...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz