czwartek, 20 sierpnia 2015

Od Catherine


Nastał kolejny upalny dzień. Mimo tego, iż jest już jesień, wciąż czuć gorące i suche lato. Nawet przyroda wokoło nie pokazywała, że jest ta pora roku. Ptaki nawet nie myślą o odlatywaniu do ciepłych krajów, a na drzewach nie dało się zauważyć ani jednego pomarańczowego liścia. Wszystko zielone i pachnące kwiatkami. Tak w skrócie ujmując jest dzisiaj piękny słoneczny dzień. Na niebie nie było prawie żadnych chmur, jedynie parę smug cirrusów. Jednak były tak drobne i rzadkie, że nie dawały radę zaćmić światła słońca. Ponieważ ciągle zapominam o tym, że miałam sobie znaleźć jakieś wypasione „mieszkanie” noce spędzam pod rozgwieżdżonym niebem. Tego dnia obudziłam się dość wcześnie. Pierwsze co mnie zerwało na nogi, to dźwięk młota pneumatycznego. Spałam sobie na ławce w jednej z bardziej zapomnianych uliczek miasta. Nie byłam przygotowana na wielki chrobot i trzęsienie ziemi, jaki zrobiła ta maszyna. Zarwałam się od razu na nogi i próbowałam ogarnąć co w ogóle robię w mieście. Chciałam sobie przypomnieć co się wydarzyło, wcześniejszej nocy, lecz jak zwykle wszystko mi wyleciało z głowy i prawdopodobnie już sobie tego nie przypomnę. Potrząsnęłam ostro głową, aby się dobudzić i ruszyłam przed siebie. Na ulicach i chodnikach był ostry tłok, pewnie dlatego, iż było rano i wszyscy śpieszyli się do pracy. Udało mi się przeżyć szarżę dzikiego stada ludzi i postanowiłam, jak zawsze rano, znaleźć sobie coś na przekąskę. To nie będzie trudne, w końcu jestem w mieście, tu jedzenie i do połowy wypełnione kubki Cappuccino, leżą wszędzie. Podeszłam do najbliższego „stoiska” na resztki jedzenia ludzi i kopnęłam z całej siły, tylnymi nogami, w kubeł. Wszystkie jego „wnętrzności” wysypały się na chodnik. Rozpoczęłam patroszenie mojej ofiary. W jej wnętrzu zauważyłam nadpsute skórki z bananów, parę papierków z logo kawiarni, stojącej naprzeciwko, kilka pudełek po pączkach i dwa kubki po kawie. To stoisko z darmowym jedzeniem jakoś bardzo mi nie pomogło mi się nasycić. Domyśliłam się, iż zapewne jakiś inny pies mnie wyprzedził. No trudno, to się czasem zdarza. Postanowiłam poszukać sobie jakiegoś innego źródła pożywienia. Mój węch, odkąd dołączyłam do psów mieszkających na ulicy, dobrze się rozwinął. Może nie był jakoś super rozwinięty, ale wystarczyło mi, że wyczuje coś dobrego, z drugiego końca ulicy. To mi bardzo pomagało, szczególnie gdy byłam głodna. Jak tak sobie szłam ulicą, poczułam, że człowiek, siedzący na ławce, całkiem blisko mnie, trzymał coś smakowitego w ręce. To było chyba jakieś okrągłe ciastko z dziurą w środku. Całe było oblane różowym lukrem i ozdobione kolorowymi cukierkami. Takiej pokusie nie oparłby się żaden pies. Musiałam tylko poczekać na odpowiedni moment. Gdy tylko ręka z pączkiem zniżyła się parę centymetrów w dół, ruszyłam sprintem w jej stronę. Szybko chwyciłam w pysk moje śniadanie i zaczęłam gnać ile sił w łapach.
- Ej ! Wracaj ! – Zerwał się wcześniejszy właściciel pysznego ciastka i zaczął mnie gonić. Niestety dwie nogi nie mają szans z czterema. Biedny człowiek został wiele metrów w tyle, a ja mogłam się rozkoszować wspaniałą zdobyczą. Bez wahania zjadłam całego pączka i oblizałam sobie łapki z lukru. Z powodu iż praca malarza, nie jest jakoś szczególnie ciężkie i nie muszę pracować tak jak lekarze (dwadzieścia cztery godziny na dobę), miałam wolny cały dzień, a nawet kilka dni. Najdziwniejsze było to, że nagle pod wpływem jakiejś tajemniczej mocy przypomniało mi się, że już od jakiegoś czasu szukałam sobie jakiegoś noclegu na dłuższy okres… tak najlepiej na zawsze. Dlatego też postanowiłam wybrać się na poszukiwania. Po dłuższym myśleniu zdecydowałam, iż najłatwiej będzie znaleźć takie miejsce w lesie. Gdy już byłam na jego granicy mój wzrok przykuło coś nietypowego, a przynajmniej nietypowego dla mnie. Na mój nos spadło czarne, poczochrane pióro. Gdy podniosłam głowę do góry ujrzałam czarnego jak smoła, kruka. Ptak kołował tuż nad moją głową i chyba nie zamierzał przestać. W pewnej chwili zanurkował w dół i będąc już blisko mnie, skubnął moją sierść na karku i poleciał w stronę głównej ulicy, odbiegającej od wcześniej wymienionego miasta. To chyba był znak, że mam za nim biec. Nie przemyślając obecnej sytuacji zdałam się na ptaka i pobiegłam za nim.
Nie trwało to długo, aż trafiłam na rozstaje dróg. Ptak skręcił w tą bardziej zarośniętą i mroczną ulicę. Znając mnie oczywiście też tam skręciłam. Nim się zorientowałam, nad moją głową zaczęły się zbierać czarne chmury. Wszystko wokoło stawało się coraz bardziej czarno białe. Trochę zaczęłam wątpić w to, że chce dalej podążać za czarnym krukiem. Zaczynało mnie to wszystko przerażać. W pewnej chwili ptak usiadł na pewnej bramie z nazwą miasta, w którym się znalazłam.


http://areyouscreening.com/wp-content/uploads/2013/10/ravenswood-tv.jpg


Przyznam, iż dziwne było to, że miasto rozpoczynało się starym cmentarzem. Jednak ten widok mnie nie przestraszył, dopiero to, co się stało potem, przyprawiło mnie o dreszcze. Kruk, który mnie tu przyprowadził, rozwiną skrzydła do lotu i gdy już tylko miał się wybić w stronę cmentarza, padł martwy za bramą. To było dość nieprzewidywalne, bo ptak wcześniej nie wykazywał żadnych problemów zdrowotnych. Tak z czystej ciekawości podeszłam do niego, aby zobaczyć co się stało. Przeszłam przez bramę i spojrzałam na ptaka. Z uszu i oczu powoli ściekały krople krwi. Nim się zorientowałam, z nieba zaczął spadać deszcz. Na początku był lekki i mi nie przeszkadzał, ale po chwili zaczęła się prawdziwa ulewa. Przez zmrużone oczy dostrzegłam sporą posiadłość na końcu cmentarza. Postanowiłam przeczekać tam załamanie chmury. Idąc w jej stronę miałam dziwne uczucie. Wydawało mi się, że cały czas ktoś na mnie spogląda. Przechodziły mi ciarki po plecach. Chciałam jak najszybciej opuścić to „nawiedzone” miejsce. Za każdym nagrobkiem, wydawało mi się, że coś czyha. Miałam co jakiś czas przewidzenia, że kogoś tam widzę, ale gdy tylko chciałam się temu bliżej przyjrzeć, rzekoma postać znikała, tak jakby nigdy jej nie było. Miałam nadzieję, że mi się to tylko śni, ale ten sen był dla mnie nieprzeciętnie rzeczywisty. Jednak z drugiej strony, co by robił ktoś, w taką pogodę, na środku cmentarza. Tak, to na pewno jest tylko sen… wystarczy tylko, że się obudzę i wszystko wróci do normalności… To nie będzie długo trwało, bo mam raczej delikatny sen, ale póki „śpię” to chyba nic mi się nie może stać, więc nie muszę się na razie niczym martwić. Z tą pozytywną myślą, doszłam do tarasu. Przemoknięte drewno skrzypiało mi pod nogami, co sprawiało wrażenie, iż wszystko zaraz się zawali. Jednak pacząc na wielkość i jakość domu można było to wykluczyć. Podeszłam nieśmiało do drzwi drapnęłam łapą w masywną klamkę. Drzwi nagle się uchyliły, co było dziwne, bo ja ledwie je musnęłam. To dziwne zjawisko sprawiło, iż odechciało mi się tam wchodzić. Jednak z powodu, iż deszcz nie zamierzał przestać spadać z nieba, a wręcz przeciwnie, zaczęły strzelać pioruny i błyskawicę, zaryzykowałam i weszłam powoli do środka. Gdy przekroczyłam próg domu, drzwi wspomagane tajemniczą siłą zatrzasnęły się tuż za mną. Dźwięk, który przy tym wydały, sprawił, iż podskoczyłam z zaskoczenia.
- To tylko wiatr… tylko wiatr… albo… coś innego. – Mówiłam sama do siebie, przełykając ślinę. Aby odwrócić uwagę od dziwnych zjawisk, zdecydowałam się porozglądać po domu. Nie był jakoś bardzo nowoczesny. Widać było stare meble, z których zwisały pajęczyny. A przynajmniej tak było na parterze. Wydawało się, że pięćdziesiąt procent domu to długie korytarze, z drzwiami po bokach, jakie są w hotelach. Jednak to chyba nie był hotel… bo wydawał się całkiem pusty. Niestety chyba moja wyobraźnia za bardzo zaczęła działać i co chwile słyszałam kroki, za mną, przede mną, a nawet nade mną. Wmawiałam sobie cały czas, że to ja wydaje ten dźwięk idąc…

***Po jakiejś godzinie bezsensownego chodzenia w tę i z powrotem***

Byłam już wykończona tym zwiedzaniem domu i niemyśleniu o jego strasznej aurze. Poszłam do wielkiego salonu albo może to była domowa biblioteka, bo było tam dużo regałów na książki. Ale była też tam wielka sofa i parę foteli, stojących przy stoliku do kawy. Podeszłam do okna, obok jednego z regałów i wyjrzałam przez nie. Było ciemno jak w grobie, lało jak z cebra i jedynie chwilowe uderzenia piorunów sprawiały, iż wszystko było oświetlane białym blaskiem. Byłam znudzona, nie miałam żadnego towarzystwa i nic ciekawego nie było do roboty. Wskoczyłam na kanapę, zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy…
Moja drzemka nie trwała długo. Poczułam wibracje na sofie, tak jakby ktoś dotknął jednej z poduszek. Lekko uchyliłam powieki i dostrzegłam siną rękę, kierującą się w moją stronę. Widząc to, szybko się zerwałam, aby zobaczyć do kogo należy dłoń. Jednak owa osoba w ciągu sekundy rozpłynęła się w powietrzu. Zeskoczyłam z sofy i podeszłam do miejsca, w którym, byłam pewna, że stała ta osoba. Jednak zamiast niej, była tam tylko kałuża wody. Nie wiedziałam co się dzieje. Okno było szczelnie zamknięte i raczej deszcz nie mógłby tego zrobić.
- Widocznie mi się to przyśniło… - Sama sobie nie wierzyłam. Nagle Usłyszałam, jak drzwi na parterze się otworzyły i gwałtownie zamknęły. To mogło znaczyć tylko jedno… już nie jestem tutaj sama. Jednak wciąż nie zastanawiałam co ktoś mógłby robić w starym domu na cmentarzu. Przecież dookoła leżą tylko trupy… chyba że ta osoba jest jednym z nich… jedyny pomysł, jaki mi przychodził do głowy, to, to, że ten dom zamieszkują zombie. To mogło znaczyć tylko jedno… zbliża się apokalipsa zombie… Ostrożnie pokierowałam się w stronę schodów i wyjrzałam zza barierki. Sądziłam, że cień zombie wygląda jak cień człowieka, tylko gorszy… a ten wyglądał jak cień psa… w dodatku całkiem normalnego. Coś mi w tym nie pasowało… Nigdy nie słyszałam o psie-zombie, ale kto wie.. może istnieje coś w tym stylu… co ja mowie… na pewno istnieje, mam to przed oczami. Wolałam jednak nie wchodzić w interakcje z tym oto stworzeniem. Cofnęłam się parę kroków w tył, myśląc, że zombie nie będzie chciało wejść na pierwsze piętro. Szłam jak najciszej jak umiałam, przez korytarz drzwi. Moją uwagę przykuły drzwi na końcu korytarza, które w przeciwieństwie do innych, nie były zamknięte. Moja ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i postanowiłam zobaczyć co jest w środku pomieszczenia, które było za drzwiami. Stanęłam u progu drzwi i spojrzałam przed siebie. Na samym środku pustego pokoju stała jakaś kobieta. Nie widziałam jej twarzy, ponieważ była zakryta czarnymi, długimi włosami. Była ubrana w poszarzałą i podartą koszulę nocną i była cała mokra, tak jakby była utopiona. Domyśliłam się, iż to ona mnie obudziła. Stała tuż przede mną i zdawałoby się, że spogląda prosto na mnie. Nagle podniosła rękę i wskazała palcem w moją stronę, następnie rozproszyła się na tysiące małych kawałków. Wyglądało to jakby wybuchła. Z jej „resztek” zaczęły się lęgnąć małe czarne nietoperze. Wszystkie zaczęły lecieć prosto na mnie, a ja co ?... zaczęłam uciekać. Niestety nietoperze były szybsze. Dopadły mnie pod schodami i zaczęły atakować. Wyrywały mi sierść i podgryzały uszy. Przez ich skrzydła nie mogłam nic widzieć. Potknęłam się na schodach i walnęłam ciężko o ziemię. Chciałam jak najszybciej uciec z tego miejsca. Drapałam z całej siły w drzwi, ale na nic to poszło. Czułam jak nietoperze przegryzały mi się do krwi. W pewnej chwili wpadłam na pomysł, który wykorzystałam kiedyś, podczas ucieczki z domu. Zbliżyłam się do najbliższego okna i postanowiłam wybić szybę. Waliłam w nie pazurami, tak długo, aż szkło zaczęło pękać. Gdy tylko zrobiłam dziurę wielkości mojej głowy, nietoperze rzuciły się w jej stronę. Szybko wyleciały na dwór i zniknęły w ciemnościach. Właśnie w tamtej chwili ujrzałam cień psa-zombie, w jednym z pokoi. Zdaje się, że nie usłyszał i nawet nie wiedział o mojej walce z nietoperzami. Miałam już dość atakowania mnie i straszenia. Gdzieś słyszałam, że najlepszą obroną jest atak. Cicho zakradłam się do owego stworzenia i zaplanowałam atak od tyłu. Gdy byłam już wystarczająco blisko wybiłam się w górę i z otwartym pyskiem leciałam prosto na mózgożerną bestię. Kierowałam się prosto na jej łeb, gdy ta odwróciła się i głośno szczeknęła. Z przerażenia zrobiłam nagły odwrót. Szybko się odwróciłam i pobiegłam schować się za znajdującą się w owym pomieszczeniu, komodą. Czułam na sobie wzrok psa-zombie, ale starałam się sobie wmówić, że on tylko sprawdza, z jakiego materiału jest mebel, za którym się schowałam. Nagle poczułam dziwne mrowienie na plecach. Ostrożnie obróciłam głowę ze siebie i spojrzałam kątem oka na sierść na moich plecach. To, co zobaczyłam było spełnieniem wszystkich moich koszmarów.
- PAJĄK !!!!!!!!!! – Krzyknęłam wybiegając z kryjówki. Kompletnie nie patrzyłam gdzie biegnę. Przywaliłam głową w etażerkę, która pod wpływem uderzenia, przewróciła się na mnie i zaczęła miażdżyć mi trzustkę. Próbowałam się uwolnić, ale utknęłam. Byłam przerażona. Po sierści zaczęły mi spływać słone łzy…

Hm... może Jem ? 

Brak komentarzy: