-To sprawa pomiędzy mną, a moją byłą. - Mruknąłem. - Po co ci to
wiedzieć? Zerwałem z nią. Zrobiła coś czego bym się po niej nie
spodziewał. I tak mało co ją widziałem.
-No rozumiem. Dużo psów teraz kończy związki. Albo umierają, albo odchodzą. - Przewróciła oczami. - Ja jestem od tego wolna.
-I dobrze. - Uśmiechnąłem się. - Ale z tego co wiem, to masz już jednego wielbiciela.
-CO?
-No tak, Geronimo. Dopiero dołączył. - Uśmiechnąłem się.
-Nie nie nie...Nie kojarzę.
-Bo siedzimy tu dobre 20 min. - Zaśmiałem się.
Poczułem w oddali wilki.
-Suzzie, idź zawiadom wojowników północnych. Wyczuwam wilki. Jestem
strażnikiem granicznym...nie potrafię za dobrze walczyć. - Spoważniałem.
-A nie wiesz ile ich jest?
-Wyczuwam 5, ale sam nie dam rady. - Powiedziałem.
-Ja ci pomogę! - Krzyknęła.
-Nie dasz rady. Jesteś alfą, i lepiej by było abyś nie umarła tak szybko. Idź po nich!
-Okej...
Rozbiegliśmy się na swoje strony. Postanowiłem sam się z nimi rozprawić
póki wojownicy nie przybędą. Jestem już stary, życie nie jest dla mnie.
Rozejrzałem się po granicy. Nie widziałem nic. NIC! Nagle skoczyła na
mnie wielka bestia. Pies-wampir? One zostały powybijane! Przyparł mnie
do ziemi i swoje pazury mocno wbił w moją klatkę piersiową. Już nie
wyrabiałem, myślałem że koniec jest blisko ale jednak! Pacnąłem go w
pysk. Odskoczył. Krwawiłem niezmiernie, ale rzuciłem się na potwora.
Wgryzłem się w jego nos. Po chwili zorientowałem się....że nic nie
czuję? Jak to możliwe? Pso-wampir upadł na ziemię. Bez nosa.
Zamordowałem go...Upadłem na ziemię. Tuż przed nim. Zamknąłem oczy, i
jedyne co jeszcze pamiętam to ból, który sprawiła mi rana. Obudziłem się
w szpitalu. Obok Suzzie, Naveda i Harrison.
-Obudził się! - Krzyknęła Suzzie.
Ocknąłem się. Miałem jakiś wielki bandaż na swojej klatce piersiowej.
-Ech..Mogę...Wst..ać? - Wydusiłem z siebie.
-Lepiej nie. Czekamy na lekarza. - Powiedziała Naveda.
Zaraz przybiegł Mashine i Jocker. Za nimi pojawiła się Winnie.
Wszyscy usiedli obok mnie.
-A więc. Naveda, Harrison. W jakim stanie był pso-wampir? - Zapytał Mashine.
-No...Zabity. - Zaśmiał się Harrison.
-Nie o to mu chodzi. - Pacnęła go w łeb Naveda. - Rayan odgryzł mu nos.
Poważna rana powodująca krwotok i śmierć. Roy miał szczęście, i to
wielkie.
-Dobrze, a co z nim ? - Wskazał na mnie łapą Jock.
-Ma lekkie zadrapania na nosie i głębokie rany na klatce piersiowej. Nic
poważnego, zagrażającego jego życiu. Tylko...Rayan nic nie czuje. Coś
się stało z jego nosem. Te zadrapania w jakiś dziwny sposób zaszkodziły
węchowi. Niestety..Będzie musiał na jakiś czas odpuścić sobie rolę
strażnika granicznego. W razie kolejnego ataku, nie będzie mógł wywęszyć
przeciwnika. - Odeszła. Do wieczora została tylko Suzzie. Cały czas
wypytywała mnie o walkę. Co zrobiłem, jak wyglądał. W końcu przyszedł
Unbroken i powiedział mi że mogę już iść. Zdjąłem bandaż. Blizny zostaną
mi do końca życia. Suzzie odprowadziła mnie aż pod samą jaskinię.
-Su, nie musisz tak o mnie dbać. Dojdę do domu. - Uśmiechnąłem się.
-Ja o ciebie nie dbam. Po prostu...Dobra nie ważne. Koniec tematu. - Doszliśmy do jaskini. - Do jutra.
*Rano*
Obudziła mnie Suzzie.
-Cześć Rayan! - Krzyknęła. - Wstawaj! Idziemy na patrol.
-Co? Zakazano mi na razie!
-Ja zmieniam zasady. Możesz iść z kimś. - Uśmiechnęła się.
-To gdzie chcesz patrolować? - Zapytałem.
Suzzie? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz