Czyli przybyłeś z... miasta, tak?
Czułem się jak na przesłuchaniu, naprawdę. To zadawanie pytań, te
spojrzenia spod łba, ostrożne uwagi. Jakbym był cykająca bombą. Lub
innym dziadostwem. Wybuchającym. No i nie miałem kontaktu z nikim od
jakiś sześciu miesięcy.
- Tak, z okolic, nie mieszkałem w centrum - odparłem ze wzrokiem wbitym w swoje łapy.
Padło kolejne pytanie, na które posłusznie odpowiedziałem. Zwięźle, konkretnie.
- Nie masz żadnych złych intencji? Nie jesteś szpiegiem, narzędziem,
które miałoby niszczyć to miejsce? - Alfa spojrzała mi w oczy, jakby
czytała w myślach.
Patrzyłem na nią beznamiętnie z ledwie zauważalnie zmarszczonymi brwiami. Na mój pysk wkradł się lekki ironiczny uśmiech.
- Gdybym był, przyznałbym się? - spytałem twardo nie spuszczając wzroku.
Wadera uśmiechnęła się szczerze i zaczęła:
- Świetnie, więc oficjalnie jesteś członkiem sfory.
Siedziałem w cieniu drzewa rozkoszując się jeszcze chłodnym wiatrem.
Jeszcze parę dni i nie będzie tak bajecznie. Pamiętam, jak zeszłego roku
słońce spaliło większość traw i ziemi i zamiast świeżej, zielonej, była
tylko ta krusząca się.
Oby ten poranek trwał wiecznie, pomyślałem.
Usłyszałem czyjeś dyszenie. Odwróciwszy głowę ujrzałem jakąś suczkę.
Przez chwilę zachwycała się widokami stąd. Jej głowa latała tam i z
powrotem, a kiedy zauważyłem, że przekręca głowę w moją stronę -
obróciłem łeb w przeciwną.
- Cześć, jestem Hope, a ty? - usłyszałem nagle jej głos.
Wpatrywałem się w jasne niebo i delikatne obłoki. Westchnąłem ciężko i nie odwracając głowy do wadery odpowiedziałem:
- Percy.
Przymknąłem oczy i zwróciłem uwagę na łapy suczki. A potem spojrzałem w
jej oczy. Ciemne ślepia wpatrywały się w moje nagle z pewnym niepokojem.
Jakby zobaczyła ducha. Bała się? A przed chwilą wydawał się na tak
radosną.
- Co? - spytałem marszcząc czoło.
- N-nic - zmieszała się, a czarne kulki pobłądziły po błękitnym niebie. - Percy to zdrobnienie od Per...
- Nie. Jest to pełne imię - powiedziałem sucho.
- O... - suczka spuścił głowę i zapadła cisza. Ale nie ta niezręczna. No, przynajmniej dla mnie.
Chmury lekko sunęły po błękitnym tle. Wiatr śpiewał w koronach drzew,
wszystko było takie... piękne. Znając życie zaraz wszystko się posypie, a
jak nie zaraz, to za parę dni. Pech i kłopoty nigdy mnie nie
opuszczają. To trochę przygnębiające, a zwłaszcza, gdy nie mam z kim o
tym porozmawiać. I może to nie jest wina samotności, tylko mojego
głupiego charakteru. Siedzę cicho ignorując psinę, która prawdopodobnie
nawiedziła mnie, ponieważ chciała się do kogoś odezwać. Niestety musiała
trafić na mnie, psa, który świeci apatią, aż razi.
Wciągnąłem powoli powietrze przez nos i zmusiłem się do rozmowy.
- Jesteś nowa?
Suczka jakby nagle się ożywiła. Na jej pysku ponownie pojawił się uśmiech, a w oczach pojawił się błysk radości.
- Tak - kiwnęła smukłą głową.
- To tak jak ja - zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się pod nosem. -
Niestety nie zabłysnę swoją szarmanckością, i nie zaproponuję pani
spaceru po terenach - powiedziałem i oparłem się o pień drzewa. Oczy
dalej miałem przymknięte, ale kiedy cień wadery przysłonił mnie,
otworzyłem je. Suczka stała na przeciwko pochylona w moją stronę. Była
blisko. Za blisko.
- Więc chodźmy razem. A, i mówmy sobie na ty - uśmiechnęła się odsłaniając białe kły.
Skrzywiłem się mimowolnie i odsunąłem Hope na odległość łapy. Kiedy
odsunęła się jeszcze o dwa kroki, wstałem i otrzepałem się z pyłu i
suchej trawy. Spojrzałem na nią. Była prawie mojego wzrostu.
- Dobrze - zgodziłem się.
<Hope? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz