Zatrzymałem się i rzuciłem suczce obojętne spojrzenie. Słyszałem co nieco
o rozbiciu alfowej rodziny, ale jakoś nie miałem odwagi zagłębiać się w
temat, który nijak mnie nie dotyczył. Obróciłem się w jej stronę,
starając się wyrazić wyrazy współczucia.
-Przykro mi - zacisnąłem wargi w grymasie i niemrawo pokiwałem łbem. - Nigdy bym nie pomyślał, że... Mogą tak odejść.
-Ja też - wydała z siebie odgłos westchnienia, - Ciężko jest nam teraz.
Bez nich. Zachowali się samolubnie. Nie opuszcza się przyjaciół i
rodziny od tak.
Przełknąłem ślinę, starając się doszukać, czy w jej wypowiedzi jest
ukryty przekaz, skierowany bezpośrednio do mnie. Nie znalazłem nic takiego, więc nieco uspokoiłem nerwy i przyglądając się uważnie reakcji
suczki, ponowiłem temat.
-Nie możesz ich obwiniać. Zrobili to co uznali za stosowne. Z pewnością mięli jakieś ważne powody, dla których...
Zawiesiłem głos. Meredith milczała.
-Jak Mashine sobie z tym radzi?
Zaśmiała się ironicznie, unosząc oczy ku niebu.
-Wiesz, nawet-nawet - odparła. - Owszem, bywało ciężko, ale powoli
wychodzi na prostą. W końcu ma rodzinę, przyjaciół, którzy zawsze mu
pomogą - tu zatrzymała wzrok na mnie i milczała przez chwilę.
Poczułem się głupio, że jeszcze nie udałem się do przyjaciela, by jakoś
pomóc mu przez to przebrnąć. Ale z drugiej strony, to jego problemy, a
psy się schodzą i rozchodzą, nie robiąc przy tym jakiś histerii. Ace
wciąż żyje i raczej ma się dobrze, więc po co składać kondolencje i
rozpamiętywać? Według mnie ich związek od samego początku był głupotą.
To nie była miłość tylko zakochanie, fascynacja, ale oczywiście co ja
mogę wiedzieć? Nic. Tylko trochę o wszystkim. Ocknąłem się.
-Niedługo do niego zajrzę - odpowiedziałem na niesformułowane jeszcze pytanie. - Chyba, że nie znajdę czasu, albo zapomnę.
Odwróciłem się w swoją stronę i już miałem zamiar ruszyć, gdy przerwał mi rozgoryczony głos Meredith.
-Tylko tyle?! - powiedziała jakby z wyrzutem. - "Chyba"?! Wiesz, co? Nie
trzeba. Skoro sprawia ci to tak wielki kłopot to obejdzie się bez
twojej litości. Myślałam, że jesteś jak członek naszej rodziny i zrobisz
wszystko żeby się jeszcze bardziej nie rozpadła.
Mogłem się sprzeciwiać, tłumaczyć, wyjaśniać. Nie. Nie czas i miejsce.
-Ale nie jestem waszą rodziną - odszedłem.
Meredith? / -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz