To była jedna z tych rzeczy których najbardziej się obawiałem.
-Cóż, ekhem - zamyśliłem się. - Coś wymyślę... Oj, będzie dobrze. Trzeba myśleć pozytywnie.
Posłała mi ciepły uśmiech. W rzeczywistości nie byłem pewny, czy faktycznie będzie dobrze. Czułem się jak wymiętolony tobołek, a przez zbyt długie przebywanie w niskiej temperaturze bez żadnej warstwy ochronnej, wiedziałem, że zapalenie płuc, to tylko kwestia kilku dni lub godzin. Ponoć ta choroba jest dość poważna, więc chcąc nie chcąc, bałem się tego co dalej będzie.
-Musisz znaleźć sobie coś do okrycia - palnęła nagle Sky. - Wiesz, zamiast futra. Inaczej zamarzniesz.
-Myślałem o tym - westchnąłem. - Na razie jednak nie będę się tym przejmować. Chociaż faktycznie, robi się coraz zimniej.
Gwałtownie uderzyło we mnie coś na kształt fali dźwiękowej. Zakuło w głowie, powodując zawroty i zmuszając do stłumionego jęknięcia. Niemal przywarłem do podłoża, trzymając łapą za głowę, jakby z obawy, że zaraz rozbryźnie.
-Stan?! - suczka natychmiast skoczyła w moim kierunku. - Co się dzieje?
-Nic - uspokoiłem, powoli się prostując i rozsuwając zaciśnięte jeszcze chwilę przedtem powieki. Oddychałem płytko i niemiarowo, ale ból jak szybko się pojawił, tak znikł. Nie było po nim śladu, z wyjątkiem otumanienia.
-Powinien obejrzeć cię lekarz - powiedziała z powagą. - No chodź, zaprowadzę cię.
-Nie! - zaparłem się. - Już w porządku. Naprawdę. To przez stres, Sky, już mi przeszło.
Pokiwała bezradnie głową, zdając sobie sprawę z tego, że nie może mnie zmusić, a siłą też mnie raczej nie zaciągnie. Zacząłem temat o kaczkach, by jakoś rozluźnić atmosferę. Udało się. Spędziliśmy jeszcze godzinę na rozmowie, żartach i bezsensownych ciekawostkach z życia. Zdawało mi się, że Skyres nawet mnie lubi, chociaż wyrażenie "toleruje mój charakter" byłoby bardziej trafne.
Tymczasem zaczynało się ściemniać, toteż podmuchy coraz to zimniejszego wiatru, zaczęły mi doskwierać. Najwyższa pora wyruszyć do domu. Tknęła mnie myśl, aby po drodze nazbierać liści, które, niczym puchowy koc, pozwoliłyby mi na w miarę znośne przetrwanie nocy.
-Wracamy? - spytała Sky, zupełnie jakby czytała mi w myślach.
Skinąłem głową i już chwilę później wracaliśmy z terenów przybrzeżnych.
-Dziwię się, że twój partner pozwala ci tak chadzać - podjąłem temat. - Nie pilnuje cię?
-Przecież nie będzie mnie trzymał na sznurku - odpowiedziała, śmiejąc się lekko. - Jak kogoś się kocha, to ma się do niego zaufanie.
-Mhm - westchnąłem. - Ciekawe...
-Co ja ci tu będę truć, sam się przekonasz. Poznasz jakąś suczkę, założysz rodzinę...
Uśmiechnąłem się, lecz tylko z grzeczności, bowiem czułem, że w środku coś mnie rozrywało. W nieszczerym grymasie pozostawałem przez kilka sekund, aż w końcu spuściłem łeb i wbiłem wzrok w ziemię.
-Ja... - zakłopotała się suczka. - Jeśli powiedziałam coś nie tak, to przepraszam.
-Co? - wyrwałem się z zawieszenia. - Nie, nie, skąd... Ja tylko... Zmęczony jestem. Tyle.
-Stan, coś cię gryzie? Możesz mi o wszystkim powiedzieć - ujrzałem troskę w jej oczach.
-Nie, dzięki - położyłem uszy. - Nie widzę potrzeby rozmawiania o moich... Ogólnie o mnie. Zresztą z czasem, pewnie się dowiesz.
-Dowiem o czym?! - spojrzała zdziwiona, jednocześnie zaprzestając marszu.
Nie miałem siły tego ciągnąć, więc powiedziałem krótkie "cześć" i ruszyłem w swoją stronę. Zapomniałem kompletnie o liściach, które miałem nazbierać po drodze, zapomniałem o całym świecie, w głowie cały czas mając odbijające się echem słowa Skyres. "Partnerka", "rodzina".
Skyres?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz