W nocy...Lon trochę przegięła. Nie byłem przygotowany na to
wszystko...To się dzieje zbyt szybko. Obudziłem się bardzo wcześnie. W
sumie...to jakąś godzinę po tym wszystkim...no wiecie czym. Wstałem i
wyszedłem na świeże powietrze. Usiadłem przed jaskinią i oparłem się
plecami o ścianę. Wpatrywałem się w księżyc. On jest taki
samotny...Nagle poczułem na swoim ramieniu czyjś pysk. To była Lay.
-Levar? - Zapytała. - Wszystko okej?
Spojrzałem się na nią.
-Właśnie...Czuję się tak...dziwnie....Całkiem inaczej niż zwykle. - Powiedziałem.
-Zawsze tak jest. Dorastamy...-Przytuliła mnie.
-Ale...Czuje że czegoś mi brakuje...Wszyscy mają normalne rodziny. Mamę,
tatę...Kochające rodzeństwo..Czemu moi rodzice mnie zostawili?
Lonlay odsunęła się i rzuciła na odchodne :
-Nie wspominaj ich. Może kiedyś wrócą...
Rankiem obudził mnie ciepły głos partnerki.
-Lev, wstawaj na śniadanie.
-Już już kochanie. - Szepnąłem i wstałem.
Lonlay?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz