niedziela, 11 grudnia 2016

Od Jem'a

Wielopiętrowe ciasta, przystrojone bitą śmietaną, kolorowymi pisakami i maleńkimi, cukrowymi figurkami aniołków. Pączki w słodkim lukrze, bądź polewie czekoladowej, z malinowym nadzieniem. Ciasteczka na kształt serduszek i gwiazdek, z różową posypką. Wszystko to i więcej, jeszcze więcej słodkości. Wystawy w tej cukierni zawsze wyglądały bardzo spektakularnie. Ślina leciała na sam widok. Chciałoby się zjeść to wszystko na raz. Ale co może zrobić pies? Niestety tylko siedzieć i patrzeć, jak ludzie wchodzą i wychodzą ze sklepu. Obserwowałem każdy ich krok i czekałem na okazję. Kto wie, może ktoś coś upuści? Nie było to jednak zbyt prawdopodobne. Ludzie zwracali dużą uwagę na to, żeby nic nie upadło. Postanowiłem więc, że może dzięki słodkim oczkom udałoby się coś wyżebrać. Zdobyłem w tej sposób kawałem ciastka marchwiowego, niezbyt dobrego. Reszta ludzi omijała mnie szerokim łukiem. Inaczej - ten pomysł również nie należał do dobrych. Pozostało mi jedno wyjście, trzeba coś komuś zabrać. Rozejrzałem się po okolicy. Na rynku zawsze kręciło się dużo osób, nie trudno wypatrzeć sobie ofiarę. Potruchtałem do fontanny, dookoła której stały jak zwykle zapełnione ławki. Od razu zauważyłem tam wycieczkę szkolną. Duża grupa dzieci upychała się na jednej ławce, a przed nimi stał mężczyzna z brodą i opowiadał jakąś nieciekawą historię. Niewiele osób go słuchało. Większość zajmowała się fontanną - wrzucali tam monety i chlapali wodą na siebie nawzajem. Trochę na uboczu siedział chłopiec opychający się pączkami. Na jego kolanach stało ich całe opakowanie. "Idealna okazja!" - pomyślałem. Podszedłem do dziecka, radośnie merdając ogonem. Od razu zwrócił na mnie uwagę. Wyciągnął w moją stronę lepką, tłustą rączkę i poklepał mnie po łbie. Podskoczyłem bliżej i oparłem łapy na jego nodze. Chyba trochę się przestraszył, ale zaraz zaczął drapać mnie za uszami i się śmiać. Wykorzystałem chwilę jego nieuwagi. W mgieniu oka chwyciłem za jednego z pączków i wyrwałem się z jego rąk. Ile sił miałem w łapach pognałem między tłumem ludzi, aż zniknąłem zapewne całkiem z pola widzenia chłopca. Skręciłem gwałtownie za róg, w jedną z tych uliczek zastawionych koszami na śmieci. Upuściłem zdobycz na ziemię. Wypiąłem dumnie pierś, śmiejąc się w duszy z głupoty rasy ludzkiej. Obejrzałem się za siebie, by sprawdzić czy dzieciak mnie nie goni. Nie, dobrze. Więc pora wziąć się za jedzenie. Schyliłem łeb by pochwycić pączka i... Nie było go tam. Rozejrzałem się dookoła. Były tylko dwa wyjścia z uliczki. I w jedym z nich dostrzegłem psa biegnącego tak szybko, że aż się za nim kurzyło. Nie czekając puściłem się biegiem za złodziejem. Poczułem aż wszystko się we mnie gotuje, co właściwie dało mi więcej siły by gonić zbiega. Wymijał ludzi chodzących po rynku. Był z pewnością młodszy ode mnie i chyba ciut zwinniejszy. Mimo to, udało mi się wreszcie zbliżyć do niego. Najwyrażniej gubił się trochę w mieście, za to ja znałem je doskonale. Gdy dzieliła nas już bardzo niewielka odległość wybiłem się mocno w górę tylnym łapami, lądując na grzbiecie złodzieja. Pies pisnął i runął na ziemię pod moim ciężarem. Pączek poturlał się dalej. Obnażyłem kły i zacząłem warczeć na złodzieja. Ten jakimś cudem wydostał się z pode mnie i złapał zębami za moją łapę. Odpowiedziałem, drapiąc przeciwnika w bok. Szarpanina trwała niezbyt długo gdyż byłem silniejszy. Nienajomy cofnął się pod ścianę budynku. Dostrzegłem, że jest to suczka. Wyprostowałem się i postawiłem uszy. Zrobiłem krok w przód i jedną łapą zagarnąłem pączka w swoją stronę. Przypatrzyłem się uważnie nieznajomej. Wyglądał jak typowy włóczęga. Była lekko wychudzona, miała potarganą sierść. Ale coś ją wyróżniało z tłumu - oczy. Jedno błękitne, drugie jasno brązowe. Ha, jeśli myśli, że dzięki temu mnie zwiedzie, to grubo się myli. Podszedłem jeszcze bliżej, warcząc ostrzegawczo.
Anastasia?

Brak komentarzy: