niedziela, 18 grudnia 2016

Od Haydena

   Wlokłem się do przodu, starając się zmusić chorą łapę do współpracy. Skóra po całej długości kończyny była rozerwana, a krew cicho po niej spływała, znacząc za mną krwawy ślad. Pamiątka po ostatniej walce z wilkiem. Owszem, wygrałem, ale za to kosztem łapy. Obawiałem się, że jeśli szybko nic z nią nie zrobię, nie będzie już z niej większego pożytku i będę musiał ją amputować. Lub wykrwawię się na śmierć. Obie wersje nie były zbyt przyjemne.
   Mój ponury nastrój sprzyjał wspominaniu niezbyt przyjemnych momentów z moją byłą w roli głównej. Starałem się wyrzucić Cathy z mojej głowy, jednak niezbyt mi się to udawało. Rozmowę z którą wszystko się rozpoczęło, pamiętałem jakby to było wczoraj.

— Cathy... — Kręci głową, zażenowany. — My nie możemy... To nie jest... To jest nienormalne, złe... Wbrew wszystkim zasadom...
— Och, Hayden. — Na jej pysk wpływa zadowolony, słodki uśmiech. Pies przełyka głośno ślinę. Uczucia biorą górę. Jest zły za to, co czuje, ale nie potrafi tego zaprzestać. Nienawidzi swojej słabości i nie może jej kontrolować. To Cathy jest jego słabością, a ona zawsze podąża własnymi ścieżkami. Jej nie da się ujarzmić. Tak samo jak olbrzymiej fali pożądania, która sprawia, że Hayden ma ochotę wyć. — Hayden, Hayden, Hayden... — Powtarza suka, smakując jego imię i powoli się do niego zbliżając. Nie ma już odwrotu. — Braciszku, tu nie ma żadnych zasad. Żadnych. — Znów się uśmiecha, a chwilę później go całuje. Oboje poddają się temu zakazanemu uczuciu. Bo zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej.

   Zacisnąłem szczęki, odpychając od siebie obraz. Jej obraz. Mojej siostry, kochanki... miłości. Byłem słaby, pozwalając się jej omotać, ale teraz muszę po prostu o niej zapomnieć. I skupić się na teraźniejszości. Wiedziałem jednak, że to nie będzie takie proste. Nasza ostatnia rozmowa wyryła w mojej psychice trwały ślad, jeszcze większy niż ta pierwsza.
— Nie możesz tego zrobić, Hayden... — Głos jej się łamał. Dawniej pies by się nabrał, ale teraz wie, że to po prostu kolejna z miliona masek.
— Cathy. — Urywa, bierze głęboki oddech i powtarza: — Cathy. Odejdź. Po prostu odejdź.
Ona już wie, że go nie przekona, że nie da rady. W jej oczach coś błysnęło; nie były to jednak łzy.
— Dobrze. — Pauza. — Dobrze. Ale pamiętaj o jednym — mówi stanowczym głosem, patrząc mu prosto w oczy.
— O czym? — pyta po raz ostatni Hayden. To koniec, oboje o tym wiedzą. Oboje na swój sposób to przeżywają.
— Pamiętaj... Pamiętaj o tym, że cię kochałam. — Po tych słowach odchodzi, a pies robi to samo, zostawiając dawne „ja” daleko za sobą.

   Tym razem to nie ja przerwałem potok wspomnień. Zrobił to ktoś inny. Wyczułem czyjąś obecność. Rozejrzałem się uważnie, starając się wypatrzyć intruza. Udało mi się to zrobić szybko, gdyż tamten wcale się nie krył. Siedział na dużym kamieniu. Instynktownie wyczułem, że to suczka. Dokładnie mi się przyglądała, przekrzywiając głowę. W jej hipnotyzującym spojrzeniu błękitnych tęczówek dostrzegłem dziwny błysk, który upodabniał ją w jakiś nieokreślony sposób do dzikuski. Mimowolnie zjeżyłem się, powoli odsłaniając kły. Gdyby teraz okazała się zbiegłym z psychiatryka szaleńcem, nie miałbym z nią większych szans. Chora, osłabiona i krwawiąca kończyna wszystko utrudniała. W razie ataku zostało mi tylko zdanie się na logikę.
Ekhem... Silence, dokończysz?

Brak komentarzy: