- Jak małe? - spytałam, gdy się odwrócił.
Zastygł w pół kroku. Odwrócił tylko głowę.
- Małe? - powtórzył.
- No, twoi potomkowie. - prychnęłam.
Przewrócił oczami.
- Dalej chcesz się o to kłócić?
- A jak mam je nazywać?! Sieroty? - warknęłam. Skoro on rzekomo nie był ich ojcem, a matka się ich wyrzekła... Właśnie tym się stały.
Spuścił oczy, lecz tylko na chwilę.
- Amy ciągle o nas mówi. O tobie też. Reszta trzyma się o wiele lepiej. Jest dobrze. - powiedział, jakby na jednym wdechu.
Kręciłam łapą, wsłuchując się w chwilę ciszy.
- To dobrze. - mruknęłam.
Patrzyłam w lód pomiędzy moimi łapami. Temat się skończył, na inny nie należy rozmawiać, a rzucać bluzgami by nie wypadało.
- Przychodzą kiedyś w odwiedziny? - spytałam ostatni raz.
Steve wzrusza ramionami.
- Może. Prędzej ja pójdę do nich.
Ja. No jasne. Vice nic nie zrobiła, toteż na nic nie zasługuje.
Usiadłam, ignorując chłód lodu przenikający przez moje krótkie futro. Przede mną stał prawie ten sam Steve co kiedyś i rozmawiamy trochę inaczej niż kiedyś, w zupełnie innych okolicznościach niż rozmawialibyśmy kiedyś. Nie patrzyłam na niego, nie miałam odwagi. Myślałam, co zrobić, którą opcję wybrać. Miałam plan B - to on miał ode mnie odejść, nie ja od niego, więc to on się zasiedzi jeśli nie podejmiemy rozmowy.
Steve
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz