czwartek, 10 grudnia 2015

Od Louche

Położyłam się na plecach i patrzyłam na zaśnieżone niebo. Nie mam z kim tak sobie leżeć więc chyba wiadomo że robię to sama. Rozmyślałam SAMA co by tu można porobić. Jak na cholere nic nie przychodziło mi do głowy. Po chwili przeturlałam się na brzuch i zmarszczyłam brwi. Mój mózg jakby przestał wogle funkcjonować. Miałam ochotę teraz przeklnąć ale na księżniczkę to chyba nie wypada... Nagle poczułam straszne zimno w moją głowę. Szybko dotknęłam łapą miejsca gdzie nagle zrobiło się strasznie zimno. Śnieżka?! Odwróciłam się a za mną stały szczeniaki. Nie jestem w stanie określić jak się nazywały ale była ich piątka. Patrzyły na mnie wystraszonym wzrokiem i czekały na moją reakcję.
- Mam nadzieję że to było niechcący.- wstałam i podniosłam srogo nos.
Szczeniaki tylko pokiwały małymi główkami.
- W takim razie odpuszczam wam grzechy.- zaśmiałam się.- Lećcie się bawić.
Maluchy uszczęśliwione uciekły z horyzontu. Za to pojawił się na nim ktoś nowy. Był to całkiem spory pies. Rasy z tak daleka nie potrafiłam określić. Odwróciłam się szybko udając że go nie widzę. Lecz on chyba już wiedział co zrobić. Podszedł do mnie i usiadł obok mnie.
 - Witaj niewiasto.- zaśmiał się szarmancko.
- Heej.- zaśmiałam się.
- Jestem Martin a ty??- zapytał pies.
- Louche.

Martin??

Brak komentarzy: