Nie wierzyłam Indianie. Po tym co się stało nie potrafiłam nikomu uwierzyć.
Źle się działo między nami. W ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Czasami miałam ochotę pocałować dzieci na pożegnanie, rzucić wszystko w cholerę i uciec. Nie zrobiłam tego. Jednak musiałam z nim porozmawiać, ustalić... co zrobimy. Gdy spał podłożyłam mu kartkę:
"O 12:00 na Lawendowym Polu"
Czekałam tam na niego już o jedenastej. Punkt dwunasta zaczęłam się rozglądać na wszystkie strony. Nie było go.
***Pół godziny później***
Nie przyszedł. Powlokłam się do jaskini. Leżała tam karteczka ode mnie. Podarta. W kącie jaskini leżał ostry pręt. Zaczęłam... Wbijać go sobie w łapy, robiąc wielkie dziury. Powoli się wykrwawiałam.
Indiana?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz