Plaża In Litore - miejsce dla prawdziwych samotników, bądź psów, które
muszą wszystko dokładnie przemyśleć. Choć w czasie zimy wszystko
wyglądało nieco inaczej wciąż można było powiedzieć o tym, jako o oazie
spokoju. Rzadko kiedy spotykało się tu innych. Tym bardziej zdziwił mnie
widok Suzzie. Spośród tylu psów, na tak ogromnym terenie musiałem
trafić właśnie na nią. Od ostatnich wydarzeń minęło jedynie kilka dni,
lecz to one były najgorsze. Wiadoma osoba, rozproszyła plotki, przez
które obydwoje chcieliśmy unikać towarzystwa innych. Ale ja, niestety,
byłem wciąż wzywany do Mashine na różnego rodzaju narady, związane z
wojną. Natomiast Ona była jego córką. Po pierwsze, takie nagłe
zniknięcie mogłoby wywołać zamieszanie. Po drugie, nie miałaby co zrobić
ze szczeniętami. Dobre i to, że sam Alfa jeszcze niczego się nie
dowiedział, bo obydwoje mielibyśmy ładnie mówiąc, przechlapane. Jej
widok wzbudził we mnie dziwne odczucia. Obrzydzenie? Mimo wszystko
podeszliśmy blisko do siebie, znów patrząc sobie w oczu.
- Przepraszam - z jej ust wypłynęło ciche słowa. Według niej, znaczące
pewnie wiele, według mnie - zupełnie nic. Odwróciłem się tyłem i
usiadłem na ziemi. Ponownie stanęła przede mną. Przekręciłem łeb, chcąc
uniknąć jej spojrzenia.
- Je...m - powiedziała stanowczo pierwsze dwie litery, ale przy
ostatniej jej głos jakby się załamał i zmiękł. Minęła mnie i odeszła.
Schowałem pysk między łapy, znów skupiając się na innych rzeczach.
Obejrzałem się jeszcze za siebie, a tam jej sylwetka powoli znikała na
horyzoncie, pomiędzy wieloma krzewami, drzewami...
Z dnia na dzień humor zdawał się wracać. Dobry humor, trzeba dodać.
Spędziłem ostatni czas z przyjacielem z miasteczka - kocurem o
wdzięcznym imieniu - Lassar, zwanym zdrobniale "Lesik". To drugie wbrew
pozorom, wzięło się od nazwiska byłego właściciela... Z reszt, nigdy nie
wiedziałem gdzie dokładnie mieszka. Kot ten był chyba zwyczajnym w
swoim gatunku. Był naturalnie zwinny i szczupły, powiedziałbym nawet
wychudzony - życie na ulicy nie było łatwe. Miał krotką, rudą sierść w
czarne prążki. Najlepsze w całej jego postaci i zdecydowanie
najładniejsze były oczy, duże i zielone. Pokryty był bliznami,
pamiątkami po wielu walkach, choć to nie to było jego ulubione zajęcie. Z
tego co wiedziałem, najbardziej lubił się spotykać z "dziewczynami", co
było swojego czasu całkiem śmieszne. Co kilka dni znajdował inną, a
oczywiście wszystkie mi przedstawiał. Może nawet odstraszało je
towarzystwo psa, ponieważ Lesik pozwalał mi wszędzie z nim chodzić, ale
jedna została długo... I to była chyba ta prawdziwa miłość mojego
przyjaciela. Niestety zachorowała i zmarła w krótkim czasie. Lassar jako
jedyny był osobą, która wiedziała o wszystkim co zaszło między mną i
Suzzie. Nie obawiałem się o nic, lecz pewnego dnia zachowywał się
szczególnie dziwnie. Wypytywał, co zaczynało mnie powoli denerwować. Po
długich piętnastu minutach usłyszeliśmy dzwonek. Dzieci wybiegły ze
szkoły, a w tłumie byli także nasi ulubieńcy. Pobiegliśmy na pobliski
plac, na którym zawsze bawiliśmy się po lekcjach. Jeden z chłopców
złapał za patyk i zaczęła się zabawa w aportowanie. Lesik znikł. Nie
wywołało to na mnie większego wrażenia, bo takie rzeczy były w jego
typie. Bardziej zaskoczył mnie widok Suzzie w bramie, a obok mojego
przyjaciela, z tajemniczym uśmiechem.
Suzzie? Brakus wenus totalus... Czy jak to tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz