piątek, 11 grudnia 2015

Od Jem'a CD opowiadania Suzzie

Plaża In Litore - miejsce dla prawdziwych samotników, bądź psów, które muszą wszystko dokładnie przemyśleć. Choć w czasie zimy wszystko wyglądało nieco inaczej wciąż można było powiedzieć o tym, jako o oazie spokoju. Rzadko kiedy spotykało się tu innych. Tym bardziej zdziwił mnie widok Suzzie. Spośród tylu psów, na tak ogromnym terenie musiałem trafić właśnie na nią. Od ostatnich wydarzeń minęło jedynie kilka dni, lecz to one były najgorsze. Wiadoma osoba, rozproszyła plotki, przez które obydwoje chcieliśmy unikać towarzystwa innych. Ale ja, niestety, byłem wciąż wzywany do Mashine na różnego rodzaju narady, związane z wojną. Natomiast Ona była jego córką. Po pierwsze, takie nagłe zniknięcie mogłoby wywołać zamieszanie. Po drugie, nie miałaby co zrobić ze szczeniętami. Dobre i to, że sam Alfa jeszcze niczego się nie dowiedział, bo obydwoje mielibyśmy ładnie mówiąc, przechlapane. Jej widok wzbudził we mnie dziwne odczucia. Obrzydzenie? Mimo wszystko podeszliśmy blisko do siebie, znów patrząc sobie w oczu.
- Przepraszam - z jej ust wypłynęło ciche słowa. Według niej, znaczące pewnie wiele, według mnie - zupełnie nic. Odwróciłem się tyłem i usiadłem na ziemi. Ponownie stanęła przede mną. Przekręciłem łeb, chcąc uniknąć jej spojrzenia.
- Je...m - powiedziała stanowczo pierwsze dwie litery, ale przy ostatniej jej głos jakby się załamał i zmiękł. Minęła mnie i odeszła. Schowałem pysk między łapy, znów skupiając się na innych rzeczach. Obejrzałem się jeszcze za siebie, a tam jej sylwetka powoli znikała na horyzoncie, pomiędzy wieloma krzewami, drzewami...
Z dnia na dzień humor zdawał się wracać. Dobry humor, trzeba dodać. Spędziłem ostatni czas z przyjacielem z miasteczka - kocurem o wdzięcznym imieniu - Lassar, zwanym zdrobniale "Lesik". To drugie wbrew pozorom, wzięło się od nazwiska byłego właściciela... Z reszt, nigdy nie wiedziałem gdzie dokładnie mieszka. Kot ten był chyba zwyczajnym w swoim gatunku. Był naturalnie zwinny i szczupły, powiedziałbym nawet wychudzony - życie na ulicy nie było łatwe. Miał krotką, rudą sierść w czarne prążki. Najlepsze w całej jego postaci i zdecydowanie najładniejsze były oczy, duże i zielone. Pokryty był bliznami, pamiątkami po wielu walkach, choć to nie to było jego ulubione zajęcie. Z tego co wiedziałem, najbardziej lubił się spotykać z "dziewczynami", co było swojego czasu całkiem śmieszne. Co kilka dni znajdował inną, a oczywiście wszystkie mi przedstawiał. Może nawet odstraszało je towarzystwo psa, ponieważ Lesik pozwalał mi wszędzie z nim chodzić, ale jedna została długo... I to była chyba ta prawdziwa miłość mojego przyjaciela. Niestety zachorowała i zmarła w krótkim czasie. Lassar jako jedyny był osobą, która wiedziała o wszystkim co zaszło między mną i Suzzie. Nie obawiałem się o nic, lecz pewnego dnia zachowywał się szczególnie dziwnie. Wypytywał, co zaczynało mnie powoli denerwować. Po długich piętnastu minutach usłyszeliśmy dzwonek. Dzieci wybiegły ze szkoły, a w tłumie byli także nasi ulubieńcy. Pobiegliśmy na pobliski plac, na którym zawsze bawiliśmy się po lekcjach. Jeden z chłopców złapał za patyk i zaczęła się zabawa w aportowanie. Lesik znikł. Nie wywołało to na mnie większego wrażenia, bo takie rzeczy były w jego typie. Bardziej zaskoczył mnie widok Suzzie w bramie, a obok mojego przyjaciela, z tajemniczym uśmiechem.


Suzzie? Brakus wenus totalus... Czy jak to tam.

Brak komentarzy: