Tom uśmiechnął się lekko i popatrzył w oczy Mere.
- A nie powinno być na odwrót? - cicho zaśmiał się pies i popatrzył na sukę. Jej pyszczek rozświetlał uśmiech. - Mogę być twoim partnerem, o ile Ty będziesz moją partnerką - mruknął Thomson, a z jego pyska nie schodził uśmiech. Była to jedna z bardziej szczęśliwszych chwili w jego życiu, więc dlaczego miałby być smutny.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała cicho Mere i przybliżając do niego psyk, pocałowała go. Tom kolejny raz się uśmiechnął i spojrzał na zachodzące słońce.
- Piękne - wyprzedziła go Meredith, a pies tylko skinął łbem. Oboje usiedli wokół pachnących krzaków lawendy, przyglądając się zachodowi słońca.
- Jako szczeniak, nawet nie sądziłem, że ułoże sobie życie właśnie z Tobą - zaśmiał się cichi Tom.
- Tak - odpowiedziała cicho, kładąc głowę na barku psa - Pierwszy startował White - westchnęła Mere, na myśl o zmarłym przyjacielu.
- Ten jednak szczęśliwie połączył się z Rose - uśmiechnął się Thomson, by dodać otuchy swojej partnerce, od niedawna. Meredith pokiwała głową i po chwili wstała.
- Niestety, trzeba się zbierać - westchnęła i popatrzyła na psa. Ten również westchnął i przytulił Meredith. Chciał, żeby ten dzień trwał wiecznie, jednak nic nie jest wieczne.
- Odprowadzę Cię - powiedział, chociaż to było jasne, że i tak i tak odprowadziłby ją. Mere kiwnęła głową i lekko się uśmiechnęła. Zaczęli łapa za łapą wracać do domu. Nie spieszyło się im.
- Może przeprowadzimy się do jakiejś pustej jaskini? - zapytał Tom i spojrzał na sukę czy podziela jego pomysł. Życie z rodzeństwem, które ma już partnerów, jednak nadal kotłuje się w jednej jaskini, było uciążliwe.
- Ale tak od razu? - zapytała lekko nieprzekonana Meredith.
- Tak za dwa... trzy dni...
Mere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz