Patrzyłam ukradkiem raz na
lekarza, raz na Vussera. On, który teraz okazał mi tyle troski, nawet
nie wiedział, jak mam na imię.. Szybko zeskoczyłam z krzesełka, z
którego odchodziła biała farba. Trochę skrzypiało, co zbytnio nie
sprawiało radości właścicielowi jaskini.
- Przepraszam.. - położyłam uszy po sobie, okazując skruchę - I dziękuję.
Jeszcze
raz przeprosiłam psa, aby nie miał mi za złe demolowania swego
miejsca.. pracy. Wyszłam z jaskini, potrącając jakiegoś psa.
- Naprawdę nie chciałam, wybacz. - powiedziałam, opuszczając łeb.
Ten
jednak podniósł łapą delikatnie mój pysk, tak, aby mógł bezpośrednio na
mnie spojrzeć. Wtedy przestałam czegokolwiek się obawiać. To był
Vusser, i naprawdę nie wyglądał na zdenerwowanego.
- Vusser.. - wyszeptałam, bo zdarte gardło tylko na tyle pozwalało.
- Tak? - zapytał, od czasu do czasu patrząc na padający śnieg.
- Jestem Shairen. - orzekłam, wyciągając łapę. - Mam na imię Shairen..
Pies lekko się skrzywił. Rozumiem, że niezbyt przypadło mu do gustu, nie każdy ma wymyślne imiona.
- Nic nie szkodzi - stwierdziłam - Mnie też niezbyt się podoba.
Przeszliśmy
się jeszcze po Wąwozie, - a było ciężko, uwzględniając kontuzję łapy -
następnie Vusser odprowadził mnie do jaskini. Popatrzyłam ostatni raz
na biały puch i okryłam się niestarannie kocem, próbując zasnąć.
Vusser?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz