Wszyscy, którzy znajdowali się obecnie w jaskini otoczyli Vice,
wlepiając w nią wzrok. Niektórzy nawet śmieli parsknąć śmiechem, a gdy
inni spojrzeli w ich stronę natychmiast zatykali pysk łapą. Chyba jako
jedyny nie zainteresowałem się całym tym zdarzeniem. Choć było to
przyjęcie na moją cześć zostałem na uboczu. Po krótkiej chwili suczka
przeszła przez tłum i wyszła na zewnątrz. Poczułem jak ktoś pcha mnie za
nią w stronę wyjścia. Nie odwracałem się już w tył, również wyszedłem.
Błądziłem wzrokiem po okolicy, szukając Vice. Odnalezienie jej nie mogło
zająć dużo czasu, nie zdołałaby bardzo oddalić się od jaskini w
przeciągu zaledwie kilku minut. Wreszcie dostrzegłem ją pod drzewem,
patrzącą w jasne niebo. Nie wyglądała na smutną, złą, szczęśliwą. Nie
spojrzała w moją stronę, mimo, że wcale nie starałem się zachować cicho.
Została w tym samym miejscu, nawet nie przekręcając odrobinę łba, by
ujrzeć mnie kątem oka. Usiadłem obok i również uniosłem lekko łeb,
spoglądając na horyzont. Niebo przybrało teraz pomarańczowe barwy,
słońce zachodziło. Delikatne chmurki sunęły powoli przed siebie. Mimo
pięknego widoku, sytuacji, która właściwie zdarza się tak rzadko - ja
wciąż siedziałem, i nawet nie próbowałem zwrócić na siebie jej uwagi.
Może nie powinienem psuć jeszcze bardziej naszych stosunków. Nie chcę
mieć w sforze wrogów.
Vice. Brak weny, wybacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz