niedziela, 6 grudnia 2015

Od Ansii

Niby należę do społeczności. Niby jestem jej częścią, pojedynczą jednostką tworzącą jedność. Jakim więc cudem nie znam nikogo z sąsiadujących mi, pełniących tą samą funkcję jednostek? Okej, pomijając najważniejszą. Jego nie da się nie znać. To się nie liczy.
Nie, żeby samotność bardzo mi przeszkadzała. Jednak chcę, by moje życie było jak najbardziej uporządkowane i logiczne, a to w jakim statusie teraz żyję nie wpisuje się w żadne moje kryteria.
Nie miałam pojęcia, jakie życie wiodą tu psy. Gdzie mogę je spotkać? Gdzie lubią chodzić? W jak dużych grupach? Na kogo uważać? Kto jest najniżej w hierarchii? Do kogo można zawsze zwrócić się o pomoc? Kto słynie z przyjaznego nastawienia?
Więc z braku laku chodziłam. Całymi dniami brnąc w śniegu. Odpuszczając sobie bieganie, bo i na co mi po całym dniu w ruchu.
Marszruta w końcu się opłaciła. Ujrzałam pierwszego od pięciu dni psa. Wysoki i masywny, ciemnej barwy, poruszający się z gracją i lekkością, chodź właśnie brodził w śniegu - a równocześnie stanowczo stąpającym po ośnieżonej ziemi. Wpatrywał się w śnieg, który przebierał między łapami. Podniósł łeb dopiero, gdy przebył znaczącą część dzielącej nas odległości. Podczas gdy ja stałam i ostentacyjnie gapiłam się na przybysza.
Czekałam, aż się przywita. Kiwnie łbem. Czy cokolwiek. Ale nie, patrzyliśmy się na siebie nawzajem - ja w jego karmelowe oczy, on w moje, bliżej nieokreślone.
Gdy chwila milczenia się wydłużała, coś mi nie grało. Normalny pies zrobiłby coś, by mnie poznać. To wypłoch? Jakiś chory? Whatever...
Robię krok w jego stronę i patrzę. Szukam zakazu czy jakiejkolwiek zmiany w jego postawie.
Nic. Robię drugi krok. Trzeci i czwarty. Po jedenastym stoimy tak blisko siebie, że odwracając się - ja w lewo, on w prawą stronę - moglibyśmy zetknąć się nosami.
Wyciągam szyję, zaciągam się powietrzem. Nie przerywam kontaktu wzrokowego. Nie mam odwagi.
Czuję zapach mokrej sierści, piżmu. Gdzieś tam na końcu wyczułam cedr, pewnie wyszedł z lasu.
Pies nie pozostawał mi dłużny. Nachylił się nade mną o wiele pewniej niż zrobiłam to ja. Wetknął wilgotny nos w moją sierść i zaciągał się. Dałam mu chwilę i odsunęłam się w bok.
Pies. Młody, dojrzały. Względnie zdrowy. Spotkał po drodze dwie suczki, bez bliższych kontaktów. Jedna z nich jest chora, pewnie ma zbyt krótką sierść na tę zimę.
Jestem trzecia. Kasanowa? Uśmiechnęłam się na to porównanie.
Chciałoby się zapytać: dlaczego nic nie mówisz?
Chciałoby się uzyskać odpowiedź bez potrzeby zadania pytania.

Jem. No!

Brak komentarzy: