Patrzyłem w gwieździste niebo. Myślałem o Meredith. To tylko rozkapryszona, łamiąca wszystkim serca, głupia... nie dokończę zdania. Ale teraz mam Rose. Kocham ją całym swoim sercem. A Mere to już tylko wspomnienie. Niech sobie łamię serca innych, mnie już nie będzie to obchodzić. A co do tego, co dzisiaj się wydarzyło... Rodzice wcale nie byli źli. Nawet byli szczęśliwi. A to dziwne, bo Honey nie pozwalali się spotykać z Roney'em. Wiem, co się między nimi stało (słyszałem, jak Ho mówiła o tym mamie i tacie z płaczem). Kocham moją siostrę i kiedy ją pomszczę. Niech tylko ja z bandą kolegów dopadniemy samego Rona, to nic z niego nie zostanie... Moje mściwe rozmyślania przerwał powrót ptaka, którego wysłałem do Rosie. Trzymał w dziobie liścik. Było tam napisane: "
Myślę o Tobie to samo. Spotkajmy się rano na Lawendowych Polach". Szybko odpisałem: "
Dobrze" i zasnąłem.
* Rano *
Wymknąłem się z domu. Łapa nadal mnie bolała, ale nie zwracałem na to uwagi. Gdy doszedłem na Lawendowe Pole, usłyszałem krzyk:
- White!!!
Na ułamek sekundy zobaczyłem Robin, zanim ta mocno mnie pocałowała.
Rose???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz