wtorek, 9 czerwca 2015

Od Joey'a

Był biały, mroźny dzień. Ever, Nav, Shel i Tasza jeszcze spali. Po cichu wyszedłem z jaskini. Śnieg spadał mi na sierść, która z każdą minutą była bielsza. Pomimo śniegu, który obsypał całą sforę, udało mi się wypatrzeć mojego znajomego, Indianę. Był jakieś 15 metrów ode mnie. Szybkim krokiem przybliżaliśmy się do siebie. Gdy byliśmy wystarczająco blisko, wymieniliśmy kilka słów i poszliśmy do ośnieżonego lasu. Sfora wyglądała jak biała, nieskończona pustka. Moje przemyślenia przerwał skowyt wilka. Potem tylko widziałem coś szarego, poczułem przeszywający ból i to coś szarego również leżącego na ziemi. Widocznie Indiana mnie uratował. Podziękowałem mu, jak tylko odzyskałem świadomość. Indy pomógł mi dojść do domu skrótem, który wiódł przez most. Woda była zamarznięta, a most nie był już mostem, tylko rozwalonymi po lodzi deskami. Nie opłacało nam się wracać, więc postanowiliśmy iść przez wodę. Moje łapy rozjeżdżały się na śliskim lodzie i nagle...trzask! Znalazłem się w lodowatej wodzie. Przytomność straciłem szybciej niż wpadłem do wody. Obudziłem się dopiero w jaskini. Raven kończyła mnie badać. Usłyszałem tylko ,,Jest bardzo wychłodzony, może umrzeć, a poza tym, jest ryzyko wścieklizny"...

Tasza? Ryzyko...

Brak komentarzy: