wtorek, 9 czerwca 2015

Od Jem'a CD opowiadania Sunshine

~Znam jej imię... Znam ją może od 30 minut, jednak do tej pory wydawała mi się tylko tajemniczą, piękną damą, w której mógłbym się zakochać po uszy... Jest cicha, każde wypowiedziane przez nią słowa są prawie niesłyszalne. To na swój sposób piękne i urocze. W dodatku to imię - Sunshine - Światło Słoneczne. Jakby była światłem w ciemnym tunelu dla zgubionych i samotnych. Ratunkiem przed całkowitym zamknięciem w sobie... Ratunkiem i światłem dla mnie... ~
Spojrzałem po łapy. Leżał tam spory zając. Cały pyszczek miał we krwi, a maleńkie kropelki cieczy kapały mu z wąsów na śnieg wywołując tam ciekawy kolor. Uszy zwierzęcia było mocno poranione, pewnie za nie suczka trzymała ofiarę. Pochyliłem łeb i pociągnąłem kilka razy nosem nad zdobyczą Shine. Od razu poczułem zapach świeżej krwi. Uśmiechnąłem się do siebie rozmarzony. Rzuciłem okiem na suczkę, która stała metr ode mnie i przyglądała mi się. Warknąłem na nią cicho, choć próbowałem to powstrzymać. Suka zrobiła krok w tył kuląc się. Co teraz o mnie myślała? Raz jej pomagam, raz warczę i wyglądam jakbym chciał dorwać się do jej gardła. Na samą myśl o tym przypomniał mi się zając. Opuściłem całe ciało na ziemię kładąc się. Łapami odwróciłem ofiarę na plecy tak by nic nie przeszkadzało mi w jedzeniu, później przygniotłem ją do ziemi. Ostrożnie wbiłem kły w podbrzusze zwierzęcia i pociągnąłem w swoją stronę. Po kilku razach udało mi się rozpruć zająca. Wciąż obserwowałem Sunshine. Cały czas stała w tym samym miejscu i przyglądała mi się. O czym myślała? Nie wiem, jednak do mojej głowy również zaczęły płynąć inne myśli niż te o jedzeniu.
Suka wydawała się być nieśmiała i cicha. Bała się? Cóż, nie dziwię się. Też bałbym się psa niemowy, który co chwilę warczy na ciebie. Dziwne, że dała mi się złapać. Po innych spodziewałbym się raczej, że będą się wyrywać. Ciekawe czy odkryła to, że nie będę nic mówił od początku do końca naszej znajomości. Trudnej znajomości...
Podniosłem się i otrzepałem ze śniegu na którym leżałem. Po "wynagrodzeniu" zostały już tylko resztki. Podszedłem do Sunshine mierząc ją morderczym spojrzeniem. Podkuliła ogon i położyła uszy. Pewnie spodziewała się ataku. Ja jednak kiwnąłem elegancko głową w podziękowaniu. Odwróciłem się szybko i nieostrożnie. Podreptałem w swoją stronę.
* * *
Szedłem i szedłem, a droga dłużyła się niesamowicie. Jedyne czego szukałem to jakiś wodopój. Zatrzymałem się widząc starą szopę, a niej niezałataną dziurę. Niedaleko stał dom, a obok buda. W odróżnieniu od reszty podwórka dom był zadbany. Pomalowany na biało, dach był chyba nowy. Na oknach stały kwiaty i wisiały w nich kolorowe zasłony. Na podwórzu leżały zabawki ludzkich dzieci, stała huśtawka. Działka ogrodzona była drewnianym płotem, niedokładnie zbudowanym. Wyglądał raczej jak parę bali wbitych w ziemię i "połączonych" kawałkami desek. Na niebie kłębiły się czarne chmury burzowe, zapowiadało się na deszcz, więc uznałem szopę za dobre miejsce na postój. Przeszedłem zwinnie pod płotem i równie zgrabnie wskoczyłem przez dziurę do niewielkiej szopy. Było tam zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, pomijając fakt, że wszędzie były dziury, przez które do środka wlatywał wiatr. Dookoła leżały ścierki i przeróżne ludzkie sprzęty. Pod sufitem były jakieś malutkie, opuszczone gniazdka. Zdawało się, że nie ma tu żywej duszy, jednak szybko pozbyłem się tych myśli gdy pod łapami przebiegły mi dwie myszki, a w kącie usłyszałem kocie miauknięcie. Zza stolika wyszła czarna kotka o złotych oczkach lśniących w ciemności. Wyszedł za nią dwa kocięta - pręgowana kotka i czarny kocurek. Zrobiłem krok w bok, żeby kotka spokojnie przeszła. Nie miałem już ochoty wdawać się w kłótnie, tym bardziej z kotami. Zebrałem z ziemi kilka szmatek i ułożyłem je w kącie. Nim się spostrzegłem zapadł mrok, światła w domu zgasły. Zamknąłem oczy i równie szybko odpłynąłem do krainy snów...
* * *
Od razu po otwarciu oczy ujrzałem kolorowy świat. Tuż obok mnie leżała kocia rodzina zwinięta w kłębki. Podniosłem się ostrożnie, żeby ich nie obudzić. Czułem, że czegoś tu brakuje. Czegoś ważnego. Podszedłem do drzwi szopy i pchnąłem je. Na podwórzu było pusto. Wyszedłem cicho i na paluszkach podbiegłem na ganek na którym zauważyłem miskę z jedzeniem. Może była dla tych kotów? Tak czy siak, nie zjadłem wszystkiego. Odsunąłem miseczkę na bok, w nadziei, że tyle jedzenia ile go zostawiłem wystarczy kotce by nakarmić młode. Uśmiechnąłem się w duszy na myśl o malutkich kotkach. Mimo, że mój brzuch nie był już pusty i tak czułem, że czegoś brakuje. Złapałem się odruchowo za szyję. Obroża... nie ma medalionika... Super, tylko dzięki temu mogłem "powiedzieć" komuś jak mam na imię. Chwila... może zgubiłem go w drodze? W nocy padał deszcz, z większości śniegu została teraz tylko błotnista papka. Jest jeszcze nadzieja. Prędko wyskoczyłem przez dziurę w płocie i pobiegłem drogą która wcześniej dotarłem na podwórko. Oglądałem uważnie okolicę aż... zobaczyłem ją. Sunshine stała naprzeciwko mnie trzymając coś w pyszczku. Potruchtałem do niej. Suczka upuściła przedmiot na ziemię.
- Jem? - spytała. Już wiedziałem, że to ona znalazła medalion i go trzymała w pysku. Prędko chwyciłem przedmiot w łapą i pokiwałem nerwowo łbem.


Sunshine? ;3

Brak komentarzy: