~Znam jej imię... Znam ją może od 30 minut, jednak do tej pory wydawała
mi się tylko tajemniczą, piękną damą, w której mógłbym się zakochać po
uszy... Jest cicha, każde wypowiedziane przez nią słowa są prawie
niesłyszalne. To na swój sposób piękne i urocze. W dodatku to imię -
Sunshine - Światło Słoneczne. Jakby była światłem w ciemnym tunelu dla
zgubionych i samotnych. Ratunkiem przed całkowitym zamknięciem w
sobie... Ratunkiem i światłem dla mnie... ~
Spojrzałem po łapy. Leżał tam spory zając. Cały pyszczek miał we krwi, a
maleńkie kropelki cieczy kapały mu z wąsów na śnieg wywołując tam
ciekawy kolor. Uszy zwierzęcia było mocno poranione, pewnie za nie
suczka trzymała ofiarę. Pochyliłem łeb i pociągnąłem kilka razy nosem
nad zdobyczą Shine. Od razu poczułem zapach świeżej krwi. Uśmiechnąłem
się do siebie rozmarzony. Rzuciłem okiem na suczkę, która stała metr ode
mnie i przyglądała mi się. Warknąłem na nią cicho, choć próbowałem to
powstrzymać. Suka zrobiła krok w tył kuląc się. Co teraz o mnie myślała?
Raz jej pomagam, raz warczę i wyglądam jakbym chciał dorwać się do jej
gardła. Na samą myśl o tym przypomniał mi się zając. Opuściłem całe
ciało na ziemię kładąc się. Łapami odwróciłem ofiarę na plecy tak by nic
nie przeszkadzało mi w jedzeniu, później przygniotłem ją do ziemi.
Ostrożnie wbiłem kły w podbrzusze zwierzęcia i pociągnąłem w swoją
stronę. Po kilku razach udało mi się rozpruć zająca. Wciąż obserwowałem
Sunshine. Cały czas stała w tym samym miejscu i przyglądała mi się. O
czym myślała? Nie wiem, jednak do mojej głowy również zaczęły płynąć
inne myśli niż te o jedzeniu.
Suka wydawała się być nieśmiała i cicha. Bała się? Cóż, nie dziwię się.
Też bałbym się psa niemowy, który co chwilę warczy na ciebie. Dziwne, że
dała mi się złapać. Po innych spodziewałbym się raczej, że będą się
wyrywać. Ciekawe czy odkryła to, że nie będę nic mówił od początku do
końca naszej znajomości. Trudnej znajomości...
Podniosłem się i otrzepałem ze śniegu na którym leżałem. Po
"wynagrodzeniu" zostały już tylko resztki. Podszedłem do Sunshine
mierząc ją morderczym spojrzeniem. Podkuliła ogon i położyła uszy.
Pewnie spodziewała się ataku. Ja jednak kiwnąłem elegancko głową w
podziękowaniu. Odwróciłem się szybko i nieostrożnie. Podreptałem w swoją
stronę.
* * *
Szedłem i szedłem, a droga dłużyła się niesamowicie. Jedyne czego
szukałem to jakiś wodopój. Zatrzymałem się widząc starą szopę, a niej
niezałataną dziurę. Niedaleko stał dom, a obok buda. W odróżnieniu od
reszty podwórka dom był zadbany. Pomalowany na biało, dach był chyba
nowy. Na oknach stały kwiaty i wisiały w nich kolorowe zasłony. Na
podwórzu leżały zabawki ludzkich dzieci, stała huśtawka. Działka
ogrodzona była drewnianym płotem, niedokładnie zbudowanym. Wyglądał
raczej jak parę bali wbitych w ziemię i "połączonych" kawałkami desek.
Na niebie kłębiły się czarne chmury burzowe, zapowiadało się na deszcz,
więc uznałem szopę za dobre miejsce na postój. Przeszedłem zwinnie pod
płotem i równie zgrabnie wskoczyłem przez dziurę do niewielkiej szopy.
Było tam zdecydowanie cieplej niż na zewnątrz, pomijając fakt, że
wszędzie były dziury, przez które do środka wlatywał wiatr. Dookoła
leżały ścierki i przeróżne ludzkie sprzęty. Pod sufitem były jakieś
malutkie, opuszczone gniazdka. Zdawało się, że nie ma tu żywej duszy,
jednak szybko pozbyłem się tych myśli gdy pod łapami przebiegły mi dwie
myszki, a w kącie usłyszałem kocie miauknięcie. Zza stolika wyszła
czarna kotka o złotych oczkach lśniących w ciemności. Wyszedł za nią dwa
kocięta - pręgowana kotka i czarny kocurek. Zrobiłem krok w bok, żeby
kotka spokojnie przeszła. Nie miałem już ochoty wdawać się w kłótnie,
tym bardziej z kotami. Zebrałem z ziemi kilka szmatek i ułożyłem je w
kącie. Nim się spostrzegłem zapadł mrok, światła w domu zgasły.
Zamknąłem oczy i równie szybko odpłynąłem do krainy snów...
* * *
Od razu po otwarciu oczy ujrzałem kolorowy świat. Tuż obok mnie leżała
kocia rodzina zwinięta w kłębki. Podniosłem się ostrożnie, żeby ich nie
obudzić. Czułem, że czegoś tu brakuje. Czegoś ważnego. Podszedłem do
drzwi szopy i pchnąłem je. Na podwórzu było pusto. Wyszedłem cicho i na
paluszkach podbiegłem na ganek na którym zauważyłem miskę z jedzeniem.
Może była dla tych kotów? Tak czy siak, nie zjadłem wszystkiego.
Odsunąłem miseczkę na bok, w nadziei, że tyle jedzenia ile go zostawiłem
wystarczy kotce by nakarmić młode. Uśmiechnąłem się w duszy na myśl o
malutkich kotkach. Mimo, że mój brzuch nie był już pusty i tak czułem,
że czegoś brakuje. Złapałem się odruchowo za szyję. Obroża... nie ma
medalionika... Super, tylko dzięki temu mogłem "powiedzieć" komuś jak
mam na imię. Chwila... może zgubiłem go w drodze? W nocy padał deszcz, z
większości śniegu została teraz tylko błotnista papka. Jest jeszcze
nadzieja. Prędko wyskoczyłem przez dziurę w płocie i pobiegłem drogą
która wcześniej dotarłem na podwórko. Oglądałem uważnie okolicę aż...
zobaczyłem ją. Sunshine stała naprzeciwko mnie trzymając coś w pyszczku.
Potruchtałem do niej. Suczka upuściła przedmiot na ziemię.
- Jem? - spytała. Już wiedziałem, że to ona znalazła medalion i go
trzymała w pysku. Prędko chwyciłem przedmiot w łapą i pokiwałem nerwowo
łbem.
Sunshine? ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz