Siedziałem przy drzwiach wpatrując się w klamkę. Po co ona mnie na szosę
prowadziła? A co powie jej mama? Co powiedzą moi bracia? Co wujek
Vincent? Nie mam pojęcia....Zaraz wbiegła dwójka dzieci. Mnie w drzwiach
wyminęli i pobiegły do salonu, gdzie właśnie Lonlay przyglądała się
telewizorowi. Krzyczały ze szczęścia.
-Mamo! To husky wiesz? Musi dużo biegać i się bawić! - Krzyczały razem.
Zabrały ją na górę i zaczęły stroić. Znudzony położyłem się przy
kanapie. Pan zdziwił się, że na niej nie leżę. Była biała...Taka
pachnąca...Ale nie chciałem robić czegoś złego na początek. Popatrzyłem
się oczekująco na mężczyznę. Usiadł na kanapie i zaczął mnie głaskać.
-Jak by cię tu nazwać kolego...-Mruczał pod nosem. - Może...Biały?
Szczeknąłem i wyszczerzyłem zęby.
-To nie!....Może tak jak ten sławny koleś - "LeVar Burton" ?
Pokiwałem głową. Facet się uśmiechnął i poszedł na górę. Przyniósł Lay, a dziewczynki zaraz za nim zbiegły po schodach.
-Ty będziesz Lonlay, a on jest Levar. Zrozumiałyście dziewczyny?
-Tak tato, Lonlay zapamiętamy. A Levar'a.....Chyba też. - Uśmiechnęły się.
-Dobra, teraz sio do ogrodu . - Otworzył drzwiczki i kazał nam iść. Jak
oparzony wybiegłem. Pod płotem była dziura. Lonlay spokojnie wyszła i
zaczęła zwiedzać.
-Lay! Nie pora na wycieczki! Uciekamy!! - Krzyknąłem.
Lonlay?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz