Długo rozważałam, czy dojście do sfory będzie dobre. Bo może to w
pewien sposób zakłócić moją harmonię oraz typ samotniczki
trzymającej się na uboczu, z daleka od problemów. Wmówiłam sobie,
że
robię to dla mojej mamy, która była psem bardzo towarzyskim. Luke,
mój
brat, też miał w tym większy udział - myślałam, iż może miał on
tyle szczęścia, co ja, i trafił na to miejsce. Niestety, nie. Mimo
wszystko, nie chciałabym odejść. Zawsze uciekam, tym razem tego nie
zrobię.
Nie wiedząc, gdzie mam iść, szłam przed siebie. To wydawało się
być
najlepszym rozwiązaniem. Tylko przez parę minut spacerowałam sama;
potem na około mnie pojawiły się inne psy. Każdy uśmiechnięty,
szczebioczący między innymi. Wydawać by się mogło, że prowadzą
życie tak odległe od mojego; że nie pasuję tu. Myliłam się,
ponieważ gdy weszłam w głąb małego zbiorowiska, wszystkie psie pyski
zwróciły się w moją stronę, następnie zaczęły się szczerzyć.
Rozejrzałam się dookoła szukając ucieczki z tego tłocznego miejsca.
To chyba klaustrofobia, albo zwyczajny lęk przed bliskością. Nie
wiedziałam, czy jestem zła bądź nie, kiedy podszedł do mnie jakiś
pies. Był wyższy ode mnie, przez co skuliłam się w sobie. Nie mogłam
pokazać, że się wystraszyłam - to nie leżało w mojej psiej naturze.
- Jesteś nowa, prawda? - spytał.
- Tak, jakiś problem? - naprawdę starałam się, być miła, ale to nie
idzie mi za bardzo. Dużo minie, zanim wróci stara JA.
- Nah, żadnego. Jak masz na imię? - zauważyłam, jak inne psy
spoglądały na nas. Oczywiście, nowe zawsze jest atrakcją.
- Sheyla. Mam na imię Sheyla. Twoje to...?
Prawdopodobnie nie powinnam pisać twojego imienia, bo ''przecież go nie
znam'', ale okej, Bitter Sweet?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz