niedziela, 7 czerwca 2015

Od Sunshine C.D opowiadania Mashine

Powoli spoglądałam na całą jaskinię. Moje oczy dostrzegały wszystkie detale tego miejsca. Było w nim ciepło, ale i też jaskinia była dość przestrzenna. Nie byłam pewna w jaki sposób utrzymuje się tutaj takie przyjemne ciepło, ale to mi nie przeszkadzało. W końcu jak ktoś całkowicie obcy przyjmuje cię w gościnę, to nie należy jeszcze narzekać.
- Nie wiem, czy mogę... nikogo tutaj nie znam. - Położyłam po sobie uszy i jeszcze raz rozejrzałam się w około.
- Ale poznasz, wystarczy, że przyjmiesz moją propozycję. - Wtrącił po chwili spokojnym głosem. Ja jeszcze na chwile schyliłam głowę, aby krew mi spłynęła do mózgu i trochę go ożywiła. Miałam nadzieję, że tym razem podejmę dobrą decyzję i nie będę cierpieć.
- W zasadzie, to czego by nie ? Mogę dołączyć... - Powiedziałam cicho, próbując wstać. Niestety gdy tylko moje łapy dotknęły twardej powierzchni, moje poduszki zaczęły pękać. Przewróciłam się wydając z siebie cichy pisk.
- Nie tak szybko... Musisz odpocząć. - Powiedziała suczka. - Musi Cię obejrzeć lekarz.
- Lekarz ? - Zaniepokoiłam się.
- Nie martw się, zajmie się twoimi łapami i będziesz mogła już iść, bo widzę, że Ci się gdzieś spieszy.
- A kiedy ma on przyjść ? - Trochę się uspokoiłam.
- Tak w zasadzie to chyba my musimy do niej przyjść... - Przyznał pies. - Może lepiej będzie jak ty tutaj zostaniesz, a my pójdziemy powiadomić którąś z lekarek, aby przyszła i zobaczyła twoje łapy... - Powiedział i razem z Ace, bo chyba tak miała na imię towarzysząca mu suczka, wybiegli z jaskini... Zostałam sama w nieznanym miejscu. Delikatnie i lekko zaczęłam stawiać łapy na ziemi. Nie było to zbytnio przyjemne, bo poduszki znów zaczęły krwawić, ale chyba nie aż tak bardzo jak wcześniej. Robiłam harmonijny krok za krokiem, kierując się w stronę wyjścia. Burza śnieżna w zasadzie, to już trochę ustała. Nie wiał już taki silny wiatr, więc wyszłam z jaskini i wpuściłam do płuc trochę chłodnego powietrza. Usiadłam opierając się o jeden z kamieni i zaczęłam rozglądać się w około. Pamiętam jak wiosną często dało się słyszeć w lasach śpiew słowików, ale jest zima, a jedyne ptaki które widziałam to kruki.
 Zbliżyłam się do nich powoli, ale one z przerażenia zaczęły prostować skrzydła i uciekać z wiatrem. Tylko jeden, najodważniejszy z nich, został i stroszył piórka. Skorzystałam z okazji i kawałkiem węgla zaczęłam go szkicować na jednym z kamieni. Była to trochę ciężka robota, bo kruk co chwilę zmieniał pozycję.
- Proszę... stój w miejscu i się nie ruszaj. - Powiedziałam spokojnie, poprawiając jego kontury. Nie było to dzieło sztuki, bo nie umiałam narysować mu głowy, ale bez niej też wyglądał ładnie. Nagle coś go wypłoszyło. Rozłożył czarne jak noc skrzydła i zaczął uciekać. W tym samym czasie zza drzew wyskoczył jakiś pies i złapał go za ogon. Rzucił go na ziemię i dobił. Stałam jak wryta, patrząc jak ptak zostaje wypatroszony. Po chwili, widząc, że pies chyba mnie zauważył, cofnęłam się do tyłu i podkuliłam ogon...

Ktoś ?

Brak komentarzy: