Pewnego dnia z rana obudziłam się z bolącą łapą. Nie bez powodu. Była cała zakrwawiona! Szybko zlizałam krew. Wstałam kulejąc. Rodzice i Ferraro, Coco i Snowy jeszcze smacznie spali. Ja poszłam sobie przewietrzyć się. Jak wyszłam z jaskini trochę zakręciło mi się w głowie. Przede mną nic nie było. To pewnie ze względu że była duża mgła. Przeszłam się nieco. Rozmyślałam o mnie... I Toro. Jak ja go kocham! Zrobiłabym wszystko żeby go raz jeszcze zobaczyć. No ale cuszzz. Przysiadłam na chwilkę. Byłam nieziemsko zmęczona. Niestety lekko przysnęłam...
***
Śniło mi się że... Jak się obudziłam usłyszałam warki i ryki. Za mną stał pies-wampir. Patrzył na mnie złowrogo a z paszczy kapała mu krew innej ofiary. Patrzyłam na niego przerażona. Miał coś w oczach... Coś okropnego ale i olśniewającego... Myślicie że tak długo wymienialiśmy się spojrzeniami?! O nie! On zaczął działać. Zaryczał potężnie i skoczył na mnie nie zwlekając ani chwili dłużej. Nie poradziłam sobie oczywiście... Padłam nieżywa na ziemie.
***
Po moim ''śnie'' usłyszałam tylko:
- Quiet!
- Wstawaj!
- O boże!!! Cholera wstawaj słyszysz?!
Wstałam?... Już chyba nie... Ponieważ teraz jestem z Toro. Szczęśliwa.
Żegnajcie... [*]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz