piątek, 10 kwietnia 2015

Od Qetsiyah †

Stałam tuż obok niego, a on nawet mnie nie widział. Widziałam jego smutek, ale wiedziałam, że on nie będzie trwał wiecznie. Musi być tylko trochę bardziej cierpliwy. Mam plan, z resztą ten co wcześniej, ale ja też muszę być trochę bardziej cierpliwa i oczywiście muszę poczekać na pomoc z świata Fero. Szkoda tylko, że jestem między światem żywych, a światem umarłych. To jest okropne, nie mogę widzieć umarłych, ale żywi mnie też nie widzą. To tylko ja widzę żywych, ale nie wiem dlaczego wszyscy żywi myślą, że słyszę ich myśli. Przecież nie mam mocy telepatii. Przez cały czas rozmyślam, jak dać znak Ferraro, ale mogę tylko robić niewielkie zmiany w ich świecie. Tutaj nikt mnie nie słyszy, jestem w pustce, ale na szczęście nie sama. Tak jak za tamtym razem. On też tu jest, tak jak obiecał. Pojawia się codziennie i dotrzymuje mi towarzystwa. Chociaż mógłby się bardziej postarać, ale to nie jest na razie ważne. Przez całe dnie paczę się na Ferraro i nic już nie czuję. Jakbym umierając straciła przywiązanie do niego, jakby nigdy nie istniał. Jedyne co szuje, to lodowaty podmuch Masselina, na karku. Tak bardzo bym chciała, aby Ferraro mnie widział, albo chociaż usłyszał, ale nie mogę tego zrobić. Nie umiem poprosić Masselina o pomoc. Jego moc zawsze ma wysoką cenę. Ostatnim razem była to niewinna dusza, ale teraz będzie żądał tego, czego zawsze pragnął. A ja nie umiem mu tego dać, więc zabierze to co ja najbardziej pragnę, albo pragnęłam. No trudno, już nigdy nie będę mogła porozmawiać z Ferraro, bo nie mogę oddać tego na czym mi najbardziej zależy. Zatem najlepiej milczeć jak trup, jakim już jestem. Jedyna rzecz, która zadowoliłaby całą naszą trójkę, to powiedzenie Ferraro, że nawet po śmierci nie będzie miał możliwości zobaczenia mnie. Łamanie mu serca może być niewyobrażalnie trudne, ale chyba nie będę miała wyboru. Postanowiłam dogadać się z Masselinem i to tak, żeby tylko on miał z tego korzyść. Tej pokusie za żadne skarby się nie oprze, ale najpierw trzeba go znaleźć. To chyba nie będzie takie łatwe. Szybko ruszyłam na poszukiwania. W ciągu paru minut go znalazłam. Jak zwykle zadowalał się cierpieniem innych. Podeszłam lekkim krokiem ku niemu i postanowiłam spokojnie zacząć.
-  Słuchaj Massy… tak sobie myślałam, że może pozwoliłbyś mi dokonać takich malutkich zmian w tamtym świecie ? – Zapytałam kładąc się obok niego. – Uwierz mi… to wyjdzie tobie tylko na dobre.
- Kochana… dobrze wiesz, że to nie w moim guście, zostawiać Cię. Dopiero co tutaj przyszłaś, nie chce cię tak szybko stracić.
- Ale ja nie chcę odejść … - Położyłam się obok niego. – Chcę tylko dokończyć pewną niedokończoną rzecz w moim żywym życiu …
- Ostatnim razem też tak mówiłaś… a zamiast załatwić niedokończone rachunki, to przywiązałaś się do jakiejś rodziny, dostałaś nowe imię, potem dołączyłaś do jakiejś sfory i nie wspomnę tego co się stało potem. – Zaczął się wkurzać.
- Chodzi Ci o Ferraro, tak ?                                                                                              
- Tak !
- Tak naprawdę, to tym razem też chodzi o Fero… - Przykryłam głowę łapami.
- Co!? – Wstał wzburzony.
- Chciałam mu tylko powiedzieć, że śmierć nie rozwiąże jego problemów. Jakby mi się może udało z nim pokłócić, to by przestał o mnie myśleć. A co do zmiany imienia, to zrobiłam to tylko dlatego, że to mi się nie podoba… - Dodałam.
- Dlaczego ? Quija to fajne imię …
- Tak się nazywa deska do wywoływania duchów ! –Zezłościłam się. – Ty też zastanów się nad zmianą swojego imienia.
- Co ? Przecież Masselin to też fajne imię.
- To jest nazwa paskudnego demona.
- E tam… paskudnego…
- Przestańmy o tym rozmawiać, bo zmieniamy temat. – Wtrąciłam. – Proszę pozwól mi mu to powiedzieć…
- No dobra, ale jak wiesz wszystko ma swoją cenę. – Powiedział, uśmiechając się złośliwie.
- Dobra… czego chcesz ?
- Wiesz, jak bardzo lubię cierpienie innych, prawda ?
- Tak wiem.
- Zatem chce, żeby cierpiał, tak jak ja… masz mu powiedzieć prawdę. – Po tych słowach zamarłam. Jakbym to powiedziała Ferro, to by się już na pewno zabił. Massy nigdy jeszcze mnie nie prosił o coś tak głupiego.
 – A nie chcesz może jakiejś ofiary, albo może wrócisz ?
- To chyba nawet nie taki zły pomysł, ale wiesz, że cena nie zależy ode mnie. Za powrót musisz zapłacić czyimś przyjściem. – Zamyślił się.
- A jakbym spłaciła dług, to na jak długo bym została w świecie żywych ?
- Tyla lat, ile przeżyła i mogła przeżyć twoja ofiara, ale teraz potrzeba nie jednej, a dwóch ofiar. W końcu ja też mam wpływ na równowagę świata.

- Ok., to ty się możesz zająć swoją ofiarą, a ja się zajmę swoją. – Odeszłam jak najszybciej. Wiedziałam, że Masselin szybko zdobędzie swoją ofiarę i będzie się niecierpliwić. Musiałam teraz tylko znaleźć kogoś, kto chce się zabić, albo jego życie, to porażka. Szybkim spacerkiem obserwowałam miasto. Po chwili zauważyłam coś. Po jeden z ulic spacerowała jakaś suczka. Była przygnębiona i chyba nie z byle powodu. Po jej chodzie stwierdziłam, że będzie miała szczeniaki. Coś mnie zaczęło nakłaniać, żebym skorzystała z takiej okazji. Suczka przeszła przez ulicę i stanęła pod jednym z domów. Gdy próbowała wejść po schodach, zaatakowałam. Ponieważ byłam duchem, to mogłam bez problemów wejść do jej wnętrza, to jednak sprawiało jej niewyobrażalny ból. Dwie dusze nie mogą być w jednym ciele, więc musiałam się spieszyć. Na początku miałam w planach zabicie jej, ale po dłuższej analizie stwierdziłam, że jej szczenięta będą żyły raczej dłużej od niej. Chwyciłam duszę jednego z nich i wyrwałam z ciała suczki. Piszczała z bólu, który jej sprawiłam. Dopiero wtedy się zorientowałam,co zrobiłam.
- O nie... co ja zrobiłam ? - Sama myśl, że zabiłam nienarodzone młode, przyprawiała mnie o dreszcze. Zachowałam się jak jakaś bestia... jak Masselin. Samo jego towarzystwo zmieniało mnie w potwora. Nagle zaczęłam słyszeć jakiś głos w mojej głowie. Przypominał głos Masselina.
- " Poddaj się, przecież sama tego chcesz..."- Przeszły mnie ciarki, gdy to usłyszałam. Nie mogłam już siebie kontrolować. Czułam, jakby to Massy za mnie myślał. Szybko uciekłam z miejsca mojej zbrodni i poszłam na wcześniej umówione miejsce, w którym miałam spotkać Masselina. Stał tam i także przyniósł szczeniaka. Jego był już starszy od mojego. Miał może sześć, siedem miesięcy.
- Dlaczego wziąłeś takiego dużego ?
- Bo chciałem zobaczyć, jak jego rodzice cierpią widząc na własne oczy jego ból i śmierć.
- Jesteś okropny ! - Wtrąciłam.
- Dziękuje... ale z tego co widzę, to ty też się nie oszczędzałaś. - Dodał spoglądając na moją ofiarę.
- To gdzie ten portal? - Zapytałam zniecierpliwiona.
- Przed nami... - Pokazał łapą dziwną czarną dziurę.- No więc to działa tak... dusze ofiar zostają tutaj,a my wchodzimy do świata żywych. Ich dusze przeżyją tyle ile mogły przeżyć i po tym idą do góry, a my wracamy tutaj. Zrozumiałe ?
- Tak. - Przyznałam przełykając ślinę.
- Damy przodem. - Wskazał portal. Powoli ruszyłam w jego stronę. Gdy przez niego przeszłam, Byłam w tym samy miejscu, w którym umarłam, jednak nie byłam pewna, czy aby na pewno wciąż nie byłam duchem. Chwyciłam ostry kamień i przecięłam sobie nogę. Zaczęły spływać z niej drobne krople krwi. To był dobry znak. Ale na moje nieszczęście historia znowu się powtarza. Przede mną pojawił się wampir. Zaczął biec w moją stronę. Nagle Masselin rzucił się na stworzenie. Wyrwał mu serce z piersi. Wampir padł.
- Jeszcze raz któryś z was tknie Qet, to wybiję cały gatunek. - Powiedział do jednego z uciekających wampirów, po czym zwrócił się do mnie. - To należysz tylko do mnie.
- O nie źle wyglądasz, jak jesteś żywy... - Wtrąciłam przyglądając się mu. Można było powiedzieć, że jest nawet przystojny i trochę onieśmielający.


- Zaraz nazwałeś mnie Qet ?
- No tak, skoro tak bardzo chcesz Qet, to niech będzie Qet. - Przyznał. - Skoro ty będziesz Qet, to ja też muszę coś wymyśleć dla siebie... może...
- Bealfire ( czyt. Belfajer) - Wtrąciłam.
- Bealfire ? .... no dobra, niech będzie Beal ( czyt. Bej) - Powiedział po dłuższym zamyśleniu.
- Ok, to ty się rozglądnij po okolicy, a ja idę porozmawiać z Ferro...
- O, nie ! Idziesz ze mną skarbie. - Powiedział łapiąc mnie.
- Gdzie ?
- Powiedziałaś kiedyś, że jeśli Cię ożywię, to dla mnie zaśpiewasz, więc... ożywiłem Cię, a ty mi jeszcze nie zaśpiewałaś. - Powiedział dumny.
- No dobra. - Zaczęłam powoli nucić piosenkę.
- Ale nie tutaj .... jak już masz śpiewać, to w miejscu z klasą. - Powiedział zaciągając mnie do miasta. Było tam coś w stylu sceny, na której pokazywały swoje umiejętność różne psy. Było to w dziwnym, opuszczonym budynku, ale mimo tego roiło się tam od widowni. Beal przepchnął mnie przez tłumy i kazał mi śpiewać. Ale przecież nie miałam ustalonego tekstu. Starałam się teraz powiedzieć mu jak się przez niego czuję.



Ferraro ?




Brak komentarzy: