W miarę szybko dotarliśmy do jeziora. Podeszliśmy aż do samego brzegu. Nachyliłam się nad taflą wody i wypatrzyłam pstrąga. Błyskawicznie go złapałam, wyciągnęłam na brzeg i zjadłam. Po chwili Weza zrobił to samo. Zjedliśmy jeszcze po kilka pstrągów i położyliśmy się na trawie. Westchnęłam cicho i przytuliłam się do psa.
- Nawet nie wiesz, jakie mam szczęście mając takiego przyjaciela jak ty - uśmiechnęłam się do niego.
- A ja taką przyjaciółkę, jak ty - odwzajemnił uśmiech. Nagle usłyszeliśmy wołanie. Ja i Wez podnieśliśmy się i zobaczyliśmy Shantelle pędzącą w naszym kierunku.
- Nesty! - krzyknęła - Twojego tatę poważnie pogryzły wilki! Moja mama go operuje! I on... może umrzeć - wysapała.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zachwiałam się i upadłabym, ale Weza mnie przytrzymał.
- Nesty, dobrze się czujesz? - spytał zaniepokojony. W moich oczach pojawiły się łzy. Zaczęłam uciekać nie zważając na wołania tej dwójki. Chyba pierwszy raz odkąd żyje, popłakałam się. Ale w końcu chodzi o mojego tatę! Usiadłam na jakiejś polance, w cieniu drzew i rozpłakałam się na dobre. Po około pół godzinie, usłyszałam kroki.
- Nesty... - powiedział cicho Zi. Odwróciłam się do niego cała zapłakana, a on mocno mnie przytulił. Jeszcze bardziej rozbeczałam się w jego ramię.
Weza??? Pociesz mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz