Kolejny piękny dzień. Promienie słońca od razu mnie obudziły. Otworzyłam
powoli ślepia, lecz od razu je zamknęłam przez nadmiar słońca.
Przekręciłam się na drugi bok i próbowałam jeszcze spać. Nie mogłam
jednak spać, ani się podnieść. Przekręciłam się tak, by moja głowa była w
stronę jaskini. Otworzyłam znów oczy. Słońce na szczęście już tak mocno
nie świeciło, może dla tego, że świeciło od drugiej strony. Mogło też
nie świecić dlatego, że nagle wygasło i zaraz wszyscy zginiemy.
Słyszałam, że po zgaśnięciu słońca, życie na ziemi może trwać tylko
osiem minut. To nawet długo. W osiem minut można zrobić wiele rzeczy.
Szczerze mówiąc, nie wiem jakie są to rzeczy, ale pewnie jest ich dużo.
Przetarłam łapą oczy i zaczęłam się bujać, próbując wstać. Było trudne,
bo mózg chciał co innego, a łapy co innego. W końcu udało mi się stanąć
na cztery łapy. Zaczęłam iść w stronę wyjścia. Dobrze, że nikt mnie nie
widział bo powiedziałby, że chodzę jak pijany zając. Przeciągnęłam się i
podeszłam do wyjścia. Usiadłam i zaczęłam rozglądać się po okolicy.
Żadnej żywej duszy nie było. Westchnęłam i obróciłam się, a moim oczom
ukazał się Stanley. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Podeszłam do niego
cicho. Wyciągnęłam łapę, lecz się zatrzymałam. Może niech śpi. Machnęłam
łapą i cofnęłam się. Ciekawe po co on tu przyszedł. Mam nadzieje, że
miał jakiś dobry powód. Oparłam się o ścianę jaskini i uniosłam łeb. Po
niedługiej chwili obudził się Stan.
- Cześć - powiedziałam spokojnie.
- Witaj - powiedział trochę zdenerwowany.
- Co Cię tu sprowadza? - zapytałam od razu.
Stanley?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz