Z czasem zacząłem się przyzwyczajać do natrętnych spojrzeń nieznanych mi
dotąd sforzan. Sam nie wierzę, ale muszę to przyznać - życie w sforze
ma pewne plusy. Można poznawać zwyczaje psów, które wydają mi się
odrębną cywilizacją i jest zawsze ktoś, na kim wyładować złość. Tzn.
jest Mashi. Ale co za dużo to nie zdrowo. Także następnego dnia poczułem
potrzebę pobycia samemu. Nie przywykłem jeszcze do ciągłego towarzystwa
po tak długiej przerwie. Być może uciekałem, nie pamiętam. Za dużo.
Zdecydowanie za dużo tego wszystkiego. Położyłem się pod drzewem, by
chwilę odsapnąć. Upalne promienie słońca, to ostatnie, czego
potrzebowałem. Leżałem tak dłuższą chwilę zastanawiając się nad
przemijaniem, gdy zobaczyłem jakąś istotę. Powoli zakradłem się do niej.
Na trawie leżał spadnięty ptak z wygiętym skrzydłem. Podobny był do
orła, ale o połowę mniejszy. Gdybym potrafił choć trochę współczuć,
powiedziałbym coś w stylu "biedaczek, pomogę mu". Chciałem już odejść,
ale ptak otworzył oczy i spojrzał na mnie. Szybko wstał i zamiast uciec
na niezłamanych kończynach, podszedł do mnie. Spojrzałem na niego
zaciekawiony. Przypomniałem sobie o towarzyszach, o których dzień
wcześniej opowiadał mi Mashine. Kto wie, może ten ptaszek to znak. W
końcu taki latający przyjaciel mógłby się do czegoś przydać.
-Pójdziesz ze mną? - spytałem go.
Orzeł kiwnął łebkiem.
-Rozumiesz, co do ciebie mówię?!
Znów przytaknął.
-Słuchaj, może chciałbyś, oczywiście jeśli masz czas... - nie wychodziło
mi to całe bycie miłym. - Dobra, powiem prosto z mostu. Ja będę się
tobą zajmował, a ty zostaniesz moim towarzyszem. Wchodzisz w to?
Przekręcił łeb. Miałem wątpliwości, czy zrozumiał, ale po chwili dotarło do mnie, że się zastanawia.
-Tak czy nie? - zapytałem w końcu.
Pokiwał łebkiem, po czym wskoczył mi na grzbiet.
-Zatem witaj w mojej jednoosobowej rodzinie - uśmiechnąłem się po raz pierwszy od miesięcy.
Ruszyliśmy wąską ścieżką w kierunku mojej jaskini.
-Przydałoby się jakoś cię nazwać - zamyśliłem się.
Ptak spojrzał na mnie zaciekawiony. Dotąd nie miał nikogo, kto mógłby wołać go po imieniu.
-Może... Rambo! - wykrzyknąłem.
"Rambo" zaskrzeczał, aż zakręciło mi się w głowie.
-Minimum kultury! Jeśli mamy żyć pod jednym dachem, musisz przestrzegać pewnych zasad - ja tu żądzę i musisz mnie szanować.
Pokiwał głową. Wiedziałem, że z "Ramba" nic nie będzie.
-A Jarvis? - skierowałem łeb w jego stronę. - Podoba ci się.
Jarvis ochoczo przytaknął. Wyglądało na to, że powoli zaczynam się odnajdywać w jednej z tych pokręconych społeczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz