sobota, 16 maja 2015

Od Mey „Gdzie rosną przebiśniegi…”

Wstałam rano, przez tego durnego Weze, który zaczął mi chrapać nad uchem.
- Wez - warknęłam cicho i szturchnęłam go. Ten jednak nic nie zrobił i spadł dalej. Odwróciłam się na drugi bok i znów próbowałam zasnąć. Jednak chrapanie Wezy było zbyt głośne. Westchnęłam i cicho wyszłam z jaskini. Gdyby widział to tato, od razu zaczął by swój monolog. Zaczęłam iść w stronę łąki z fiołkami. Było tam zawsze kolorowo i pięknie! Spokojnie podreptałam w tamtą stronę, aż planów nie pokrzyżowała mi jakaś głęboka dziura. Wstałam i otrzepałam się z pisaku i ziemi. Spojrzałam w przód i zobaczyłam jakiś długi, ale to dłuugi korytarz. Niepewnie ruszyłam do przodu.
- Witaj - usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się szybko i skuliłam. Zobaczyłam za sobą psa...
http://www.adriansundeaddiary.com/gfile/75r4!-!HGKMKM!-!zrzor45!-!ODNDFFFF-EKKL-HGKP-NFDK-KOQPPOHJDJIQ/d51a140c-288d-449a-9402-8faf42679a05.jpg
- Dzień dobry... - powiedziałam cicho, drżącym głosem. Pies obszedł mnie, a jego ślina kapała mu z pyska. Znaczy, chyba ślina... Była ona czarnego koloru...
- Co taka mała psinka robi w moich zakątkach? - zapytał słodko, lecz z nutką złośliwości.
- W-wpadłam przez tamtą dziurę - powiedziałam cicho i wskazałam otwór w górze.
- A wiesz, że tu się nie wchodzi - odparł znów z nutą złośliwości. Pokręciłam głową.
- Prze-przepraszam - dodałam szybko, chowając się w kąt. Pies już nic nie odpowiedział i poszedł przed siebie, korytarzem. Dogoniłam go, nie chciałam zostać sama. Ten chyba nawet nie zauważył mnie. W końcu wyszliśmy z korytarza i wszędzie zapanowała światłość. Rozejrzałam się wokół.
- Wooo - powiedziałam cicho, z zachwytem. Pies momentalnie się odwrócił i popatrzył na mnie.
- Co tu robisz? - zapytał z niepokojem.
- Nie chciałam zostać sama - powiedziałam szybko, przygotowując się do ucieczki.
- Uciekaj stąd szczeniaku - warknął i popatrzył na mnie z wrogością.
- Jestem Mey - przedstawiam się cicho i przeczytałam napis na jego obroży - A Ty się nazywasz chyba Gorssie - powiedziałam.
- Uciekaj stąd - warknął jeszcze raz pies. Rozejrzałam się wokół. Nigdzie nie było wyjścia z tego miejsca.
- Możesz mnie wyprowadzić na świeże powietrze? - zapytałam niepewnie, patrząc na jego czerwone oczy.
- Nie - rzucił szybko i zaczął iść. Znów zaczęłam iść za nim. Po chwili znaleźliśmy się na... łące. Było tam pięknie! Rosły tam wszystkie kwiaty. Podeszłam i zarwałam piękne przebiśniegi.
http://www.zdjecia.biz.pl/zdjecia/duze/przebisniegi-wiosna-8.jpeg
Po czym szybko dogoniłam Gorssiego.
- To wyprowadzisz mnie stąd? - zapytałam jeszcze raz i popatrzyłam na niego błagalnie.
- Niech Ci będzie - powiedział i zaczął się kierować w inną stronę. Poszłam więc za nim.

* Kilkadziesiąt minut później *

- Dziękuje - powiedziałam na powierzchni i dałam mu zerwane przebiśniegi. Pies wziął je w łapę i zaczął... płakać. Uśmiechnąłem się i przytuliłam go.
- Do zobaczenia - powiedziałam i pomachałam mu łapą.
- Do zobaczenia - powtórzył i schował się do podziemi. Zaczęłam się kierować w stronę jaskini. Szczerze mówiąc, za dużo wrażeń jak na dziś... Idąc tak wpadłam na jakiegoś szczeniaka. Od razu odeszłam w tył i skuliłam się.
- Przepraszam - powiedziałam lekko drżącym głosem.

Jakiś szczeniak? XD

Brak komentarzy: