Ranek. Jedyna pora, kiedy mogę się wymknąć niezauważona. Mówiąc niezauważona, mam na myśli totalnie zauważona.
- Uważaj jak chodzisz - syknął Thomson i przewrócił się na drugi bok. Przewróciłam oczami.
- Uważaj jak śpisz - mruknęłam i dalej poszłam na przód. Po drodze usłyszałam to samo jeszcze od Codie'go. Poszłam spokojnie przed siebie. Po kilku minutach drogi, doszłam do Doliny Życia. Czy ja wiem, czy ta nazwa tak pasowała? Szczerze mówiąc nie było tam żadnego życia. Pokręciłam do siebie raczej przecząco głową. Podeszłam do jakiejś rzeki, czy tam jeziora..... W sumie to to samo. Jest woda, ziemia... Nie chciało mi się siedzieć przy tym zbiorniku wody, więc stałam. Oczywiście puki mnie łapy nie zaczęły boleć. Wtedy zaczęłam kierować się w stronę Centrum Sfory. Stamtąd mogłabym określić, gdzie mogłabym się jeszcze wybrać. Popatrzyłam w górę. Słońce było na samym środku nieba, więc nie miała bym o co prosić, żeby znów zapadł zmrok. Będąc w centrum, niedaleko mnie była grupka szczeniaków.
- Kurcze - warknęłam sobie pod nosem. Jakoś nie przepadam za towarzystwem, a jeszcze takim obszernym?! Poczłapałam tak, żeby ich obejść. Jednak coś nie wyszło. Jakiś szczeniak najwidoczniej odłączył się na chwilę od tamtej grupy i mnie zauważył.
- Witaj - podbiegł do mnie i zamachał ogonem.
- Kim jesteś? - zapytałam bez żadnego wstępu.
Jakiś szczeniak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz