niedziela, 24 maja 2015

Od Alany

Minął już któryś dzień bezczynnego siedzenia na szosie. Jak oni mogli mnie tak zostawić? Przecież byłam dla nich ważna. Nie raz mi to mówili. Może nie zdawali sobie sprawy z tego, że ich słyszę?
"Uspokój się Alano, oni już nie wrócą" - próbowałam powstrzymać się od płaczu. - "Musisz zacząć żyć własnym życiem".
Nie wytrzymałam, wybuchłam. Ja nawet nigdy w lesie nie byłam! Jak mam się zachować, kiedy jakiś psychopata z siekierą mnie zaatakuje?! Zawał murowany. Lepiej nie siedzieć w tym samym miejscu... Lepiej chodzić. Wstałam i zaczęłam chodzić to w prawo, to w lewo. Drzewa sterczały wokół mnie niczym opuszczone wieżowce tworząc gęsty busz, przez który bałam się przedrzeć. Czułam, że nie spotka mnie tam nic dobrego. Położyłam się na drodze i zaczęłam cicho szlochać. Niech mnie rozjadą, zgwałcą, zabiją. Wszystko jedno, gorzej być nie może. Śmierć przecież nie jest końcem, jest początkiem nowego, lepszego życia. A zatem wszystko wskazuje na to, że ta część mojej historii zmierza ku końcowi. Trzy noce w tym miejscu, trzy doby bez jedzenia i picia. Nigdy nie przypuszczałam, że zginę śmiercią głodową. Zwłaszcza, że w domu nigdy jedzenia nie brakowało. O cholera, dom... Znów zaczęłam płakać. Łzy powoli sączyły się z moich oczu mieszając się z ziemią, która natychmiast przylegała mi do policzków. Wiatr zaczął mocniej wiać, przesuwając chmury w kierunku słońca. Słońce wcale nie uciekało. Świeciło dalej nie zwracając uwagi, że jego promienie nie mogą do mnie dotrzeć. Najwyraźniej woli świecić dla kogoś innego. Nie dostrzega już mnie, tak jak ja nie dostrzegam jego. Może to i dobrze, bo nie wypada się komuś narzucać.
-Cześć! - powiedział jakiś głos z pomiędzy drzew.
Zerwałam się na równe nogi. Serce biło mi jak oszalałe.
-Cześć! - z ciemności wyłonił się pies. - Zgubiłaś się?
-N...nie - wydukałam próbując opanować emocje. - To mnie zgubiono.
-A może chcesz dołączyć do sfory? - spytał.
Słyszałam kilka razy to określenie i od zawsze wydawało mi się czymś ciekawym. Czymś, co chciałam utożsamiać ze swoim imieniem. Śmierć zawsze można przełożyć, ale życia się nie da... Oślepiło mnie słońce, zmuszając do przymknięcia powiek. Czyżby wróciło do mnie? Może uznało, że zasługuję na jego promienie, a może przez ich chwilowy brak chciało mi pomóc się pozbierać?
-Chciałabym - westchnęłam. - Jeśli to nie kłopot...
-Żaden kłopot - uśmiechnął się pies. - Chodź ze mną.

Ktoś?

Brak komentarzy: