Bardzo spodobał mi się ten pomysł.
- Tylko jak do nazwiemy?- zapytałem.
- Hmmm... Może połączymy nasze imiona?- zaproponował.
- Jak to?- nie zrozumiałem za bardzo.
- No na przykład Codson... Albooo Thodie.- zaśmiał się.
- Ahahaa...- uśmiechnąłem się.- Okey. To niech zostanie Thodie.
- Dobra. Teraz musimy znaleźć dla niego dom.
Machnąłem łapą na znak żeby podążał za mną. Razem z Thom'em ruszyliśmy. Odwróciliśmy się a koń nawet nie ruszył się z miejsca. Przecież on nas nie rozuuumie... Uderzyłem się łapą w czoło. skoczyłem na pierwszą gałąź i zerwałem jakąś lianę. Jednym końcem obwiązałem Thodie szyję a drugi złapałem w zęby. Wiedziałem że jest silniejszy więc bałem się że nas gdzieś pociągnie. Ale kłusował spokojnie obok mnie. Przypomniało mi się że tamto miejsce w które się udawaliśmy jest daleko i jak mamy iść takim tempem to dojdziemy tam jutro rano. Stanąłem na dwóch tylnych łapach i oparłem się o bok konia. Thom wskoczył na mnie a potem na grzbiet konia. Podciągnął mnie i już razem siedzieliśmy na koniu. Przelazłem na przód i złapałem ogiera za grzywę. Thom złapał mnie za ogon i kopnął konia w bok. Thodie zaczął biec z taką prędkością że kręciło nam się w głowie. Potem się przyzwyczailiśmy. Kierowałem konia przez las i rzekę. W końcu dotarliśmy. Rumak popatrzył się w niebo i nie zauważył drzewa przed nami. Wpadł na nie i wszyscy poupadaliśmy. Wszystkie mnie bolało ale byliśmy na miejscu.
- Jesteśmy?- zapytał obolały Thomson.
- Na to wygląda...
Thomson?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz