Wczoraj było dosyć ciepło, jak na zimę. Nie można jednak powiedzieć tego samego o dniu dzisiejszym. Wyjrzałam przez niewielką szczelinę obok wejścia do mojej jaskini. Silny i zimny wiatr mierzwił moją sierść. Na zwykły spacerek nie jest to najlepsza pogoda.. Ale na śniadanie z pewnością tak. Właściwie, na posiłek wręcz musi być odpowiednia pogoda. Stanęłam stabilnie i rozprostowałam kończyny, robiąc różne fikołki. Podeszłam do drewnianej sztalugi i zaczęłam przesuwać pędzlem po płótnie. Farba była zaschnięta, ale dało się nią malować. Był jednak jeden, duży problem - w zamkniętej szczelnie jaskini nie docierało zbyt wiele światła. Czy też tego chciałam, czy nie; musiałam wyjść na zewnątrz. Bo co takiego można było robić w ciemnym pomieszczeniu? Odsłoniłam głaz, który zasłaniał wejście do mej jaskini i wolno wyszłam na zewnątrz. Przytargałam jeszcze sztalugę i niewielką paletę z farbkami. Nie miałam jednak dużej chęci na malowanie. Rzuciłam okiem na smukłe drzewa, które lekko uginały się pod wiatrem. Podeszłam ostrożnie pod niską jodłę i czekałam, aż przez dróżkę przejdzie jakaś grupka saren.
* * * * * * * * * *
Po niezbyt udanym polowaniu usiadłam na niewielkim stosie drewna. Zaczęłam w myślach układać różne, rymowane wierszyki. Kiedy było mi zbyt zimno, wstawałam i biegałam dookoła niewielkiej polany, mówiąc owe wiersze na głos. Gdy usiadłam po raz trzeci na moim miejscu, ktoś zaskoczył mnie swoją obecnością.
- Witam. - usłyszałam głos zza drzew.
- Cześć.. - mruknęłam cicho, przesuwając się na koniec drewnianej belki.
Suczko albo psie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz