niedziela, 17 stycznia 2016

Od Lokiego

Mashine pada na plecy. Podbiegam do niego i osłaniam światłem z latarki.
-Maszin, idioto! - krzyczę. - Co ty sobie myślisz?!
-Prze... przepraszam - wyrzuca z siebie i uśmiecha się do mnie. - J... ja...
-Zamknij się! - przerywam mu, zaciskając zęby.
Pies śmieje się i kładzie głowę na śniegu. Zaczyna oddychać niemiarowo. Łzy napływają mu do oczu, a zimowa biel wokół nas coraz bardziej pokrywa się czerwienią. Nie dociera to do mnie, krew to nic takiego. Kompletnie wyłączyłem część mózgu, odpowiedzialną za odbieranie bodźców. Upuściłem latarkę, przestałem śledzić poczynania wrogów. Liczy się tylko przyjaciel. Przyjaciel, który jest dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Moją jedyną rodziną, ukochaną osobą. Odrzucam przykre myśli i również się uśmiecham. Nie pamiętam nawet, żeby być złośliwym. Nie potrafię się gniewać.
-Będzie dobrze - staram się nie wybuchnąć. - Wygrywamy, słyszysz? - szepczę. - Już wygraliśmy. Słyszysz, Maszi? Maszi!!!
Pies ledwo kontaktuje. Czuję, że to ten moment, jednak nie potrafię przyswoić tej myśli.
-Pamiętasz jak wpadliśmy na siebie po raz pierwszy przy fontannie w parku? - z trudem hamuję potok łez. - Ja się przed tobą otworzyłem, a wtedy ty powiedziałeś, że jestem najgłupszym psem, jakiego w życiu spotkałeś. Pamiętasz, jak zafundowałem ci kąpiel w tej fontannie? W grudniu przy minus dwudziestu stopniach? Jak chorowałeś?... Oboje chorowaliśmy. Jak obiecałeś, że mnie nie zostawisz, bo jestem ofiarą i sam nie potrafię nic zrobić? - urywam.
-L...Lo-ki - odzywa się po chwili milczenia. - T-ty zawsze b...będziesz najgłupszym psem, j-jakiego spotka-łem.
Tego już nie potrafię znieść. Wybucham histerycznym śmiechem połączonym z płaczem. Mam gdzieś, co sobie o mnie pomyślą.
-J... ja... Kocham cię... - szepczę.
Zamyka oczy, a jego ciało przestaje drżeć. Kładę na nim łeb i wtulam się w jego sierść. Płaczę. Jego serce zamiera w bezruchu.

Budzę się.
       W pierwszej chwili myślałem, że to tylko sen. Nie, to nie był sen. To wspomnienie sprzed kilku godzin, dni, może nawet tygodni. Nie miałem pojęcia, bo od tamtego czasu zamknąłem się w swojej jaskini i ani razu nie wychodziłem na światło dzienne. Nie jadłem, nie piłem. Przez cały czas leżałem na boku, zastanawiając się co dalej. Czy to wszystko prawda, z którą nie chcę się pogodzić. Nie, nie płakałem. Nie w sposób, w jaki płaczą 'normalne' psy. Starałem się nawet nie myśleć. Nie wyszło. Tęsknię.
       Postanowiłem, że wyjdę z jaskini. Tylko w celu dowodnienia, ale zawsze coś. Okazało się, że nie tylko ja cierpię. Ogłoszono coś w stylu żałoby narodowej. Nikt nie imprezuje, nikt się nie bawi. Nawet szczeniaki. Wszyscy snują się po terenach sfory, niczym duchy po cmentarzu, próbując na nowo sobie wszystko poukładać. Niektórzy płaczą, szukają pomocy u psychologów, inni lepiej to znoszą i po prostu żyją dalej. Ja nie potrafię.
       Już nic mnie tu nie trzyma.

Brak komentarzy: