Nie czułem zbyt wielkiej przyjaźni do Honey ale gdy mnie przytuliła zrobiło mi się ciepło na sercu. Moje smutki na chwilę odleciały i przestałem płakać. Na moim pysku pojawił się lekki uśmiech ciesząc się że mam się do kogo przytulić. Również objąłem Hon. Po paru godzinach wyszliśmy ze szpitala i udaliśmy się do mojej jaskini. Usiadłem na jej środku i rozejrzałem się dookoła.
- Kiedyś... Strasznie dużo się tu działo... Była mama, tata... Quiet, Ferraro, Coco, Snowy... A teraz zostaliśmy ja i Suzzie.- te moje wspomnienia wprawiły mnie w jeszcze większy smutek.
- Nie martw się już tak.- pomasowała mnie łapą po plecach Hon.- Wiem że ci ciężko ale przypominaj sobie ciągle moje słowa. Nie warto. Mashi nadal z tobą jest. Stoi tutaj obok ciebie tylko że ty go nie widzisz. Będzie z tobą nadal mieszkał i będzie ci pomagał. Żyj tak jak z nim żyłeś tylko wyobraź sobie że wylał na siebie farbę niewidkę i po prostu go nie widać. Ale jest.
Pocieszyły mnie słowa Honey.
- Dzięki Hon. To pomaga.- uśmiechnąłem się do niej.
Hon?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz