- Rose - zawołałam cicho - Rose!
- Co? - zapytała, przystając na chwilę. Przyciągnęłam ją na chwilę tak, aby rodzice nie widzieli.
- Zagadasz rodziców? - zapytałam szybko, patrząc błagalnie na siostrę.
- Dobra - wzruszyła ramionami i podbiegła do taty i mamy. Wykorzystałam ich chwilę nieuwagi i pobiegłam gdzieś przed siebie.
- Gdzie idziemy? - usłyszałam nagle znajomy głos. Weza...
- Co Ty robisz... tutaj? - zapytałam zdziwiona, patrząc na brata.
- Poszedłem - wzruszył ramionami - To gdzie idziemy? - powtórzył.
- Na przygodę! - zaśmiałam się i poszłam do tego miejsca co wcześniej. Niestety, Wez musiał iść za mną. Znów wpadłam przez tą samą dziurę co wcześniej. Zapukałam dwa razy w ścianę i spojrzałam w ciemność korytarza. Zobaczyłam dwa czerwone punkciki, zbliżające się do nas.
- Co to? - zapytał z ciekawością Wez. W jego głosie nie było nawet nutki przestraszenia... Ten to zawsze chce przeżyć przygody. W końcu przed nami pojawił się Gorssie...
- Witaj - uśmiechnął się lekko piesowaty i przykuł wzrok w mojego brata - Kto to? - zapytał, a Weza zaczął machać ogonem. Stuknęłam się łapą w czoło i podniosłam głowę do góry.
- To... - zaczęłam mówić.
- Jestem Weza, jestem bratem Mey! - zawołał, merdając ogonem - A Ty to kto? - zapytał ciekawie.
- Ja jestem Gorssie - odpowiedział spokojnie i potrząsną łapą mojego brata - Co Cię tu sprowadza? - zapytał, spoglądając na mnie.
- Dawno się nie widzieliśmy - zaśmiałam się. Pies skinął łapą i zaczął iść. To chyba był znak, żeby pójść za nim.
- Chodź - powiedziałam cicho do Wezziego. Brat od razu podążył za Gorssie. Mam nadzieje, że nie będzie z nim kłopotów.
- Właśnie - Gorssie znów zwrócił się do mnie - Pokażę Ci swoją rodzinę - odparł z lekkim smutkiem i zaprowadził nas korytarzem do wielkiego pomieszczenia. Była tam czarna, wykonana z aksamitu kotara.
- Oni tam są? - zapytałam, biorąc w łapy miękki materiał.
- Można tak powiedzieć - westchnął i szarpnął za kotarę, zasłaniając sobie oczy łapą. Zobaczyłam tam psy... nie były zbyt żywe. Od razu mocno przytuliłam Weze.
- Co się z nimi stało? - zapytał cicho Zi.
- Zginęli z rąk ludzi - powiedział od razu i szybko znów zasłonił je kotarą. Z rąk... ludzi? Wiedziałam, że to krwiożercze istoty, ale, że aż tak...
- Chodźmy już stąd - powiedział cicho Gorssie i szybko wyszedł przed nami - Jesteście głodni? - zapytał nas, chyba by jak najszybciej zmienić temat. Kiwnęliśmy głowami i po chwili przed nami leżał piękny, wielki jeleń.
- Smacznego - mruknął psowaty i razem z Wezą zaczęliśmy jeść.
* Kilka minut później *
- Może już wracajmy? - zapytał Wez - Rodzicie będą się o nas martwić - dokończył i popatrzył na mnie.
- Dobra - kiwnęłam głową - Do zobaczenia Gorssie - pomachałam mu łapą i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Jeszcze zapamiętałam ją, gdy ostatni raz tu byłam.
- Gdzie idziecie? - zapytała słodko Gorssie - Zostańcie u mnie - powiedział, a znów czarna ślina zaczęła mu lecieć z pyska.
- Odwrót - szepnęłam cicho w stronę Wezziego.
- Co? - zapytał zdezorientowany.
- Odwrót! - krzyknęłam i odwróciłam się momentalnie. Zaczęliśmy biec przez ciemny korytarz, aż do dziury. Weza szybko stanął tak, że mogłam spokojnie na niego wejść i wydostać się. Później sama szybko go wciągnęłam do góry. Spojrzałam jeszcze na ślepia tego... mordercy...
- To nie ludzie zabili twoją rodzinę! - krzyknęłam prawie płacząc - To TY!
- Chodź już - powiedział cicho Wezzy.
- A ja Ci ufałam! - teraz już płakałam. Przytuliłam mocno mojego brata i wróciłam do domu.
- Dobra - kiwnęłam głową - Do zobaczenia Gorssie - pomachałam mu łapą i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. Jeszcze zapamiętałam ją, gdy ostatni raz tu byłam.
- Gdzie idziecie? - zapytała słodko Gorssie - Zostańcie u mnie - powiedział, a znów czarna ślina zaczęła mu lecieć z pyska.
- Odwrót - szepnęłam cicho w stronę Wezziego.
- Co? - zapytał zdezorientowany.
- Odwrót! - krzyknęłam i odwróciłam się momentalnie. Zaczęliśmy biec przez ciemny korytarz, aż do dziury. Weza szybko stanął tak, że mogłam spokojnie na niego wejść i wydostać się. Później sama szybko go wciągnęłam do góry. Spojrzałam jeszcze na ślepia tego... mordercy...
- To nie ludzie zabili twoją rodzinę! - krzyknęłam prawie płacząc - To TY!
- Chodź już - powiedział cicho Wezzy.
- A ja Ci ufałam! - teraz już płakałam. Przytuliłam mocno mojego brata i wróciłam do domu.
* Kolejne kilka minut później *
W jaskini od razu przybiegł do mnie tata, a do Wezziego mama.
- Co się stało? - zapytał zmieniając ton na miękki. Widać, że chciał na nas nakrzyczeć, przez to, że uciekliśmy.
- Ni-nic - przetarłam łapą oczy i mocno przytuliłam tatę - Już nigdy nie ucieknę. Obiecuję - powiedziałam łkając. Tato pogłaskał mnie po głowie i podszedł do Wezy.
- Dobrze, że z nią byłeś - uśmiechnął się lekko i pogłaskał go. Rodzice znów zaczęli skakać wokół Wezy i przyczepili się do Robin. Wykorzystałam kolejny raz ich chwilę nieuwagi i wymknęłam się na zewnątrz. Szłam przed siebie, cały czas myśląc o Gorssie. Był niby dobrym psowatym, jednak coś w nim nie było tak... Od samego początku można było wywnioskować to po jego wyglądzie, ale jak to mówią, nie oceniaj innych po wyglądzie. Może czasem trzeba... Westchnęłam i podniosłam trochę wzrok.
- Cześć - usłyszałam za sobą wesoły głos. Odruchowo odwróciłam się, skuliłam i zaczęłam warczeć.
Codie? xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz