Obudziłam się cała mokra. Zawsze obrywam z rana przez te głupie wybryki Codie'go i Thomson'a. Tylko Michelle poskarżyła się dla rodziców. Ja zignorowałam to i wyszłam smętnie z jaskini. Wskoczyłam na pierwsze lepsze, niskie drzewo. Z niskiego na coraz wyższe aż w końcu znalazłam się na tak wysokim że mogłam zobaczyć wszystkie tereny sfory. Bawiłam się w odnajdywanie psów. Pierwszy był Jocker.
- Jocker... Jocker... O tam! Z Rachel...
Kolejna była Lea.
- Hmmm... Lea? Lea jest... Tam!
Teraz... Może... Levar?
- Emm.. Levar... Nie ma go!
Zdziwiłam się jego nieobecnością. Zawsze wszędzie go pełno. A teraz nie ma po nim śladu. Zaczęłam zeskakiwać z gałęzi tak aby dostać się na ziemię. Gdy byłam już prawie na dole gałąź złamała się i spadłam na saaam dół. Wpadłam na... Levara.
- To dla tego nie mogłam ciebie znaleźć.- zaśmiałam się.
- Szukałaś mnie?- pomógł mi wstać.
- No taaak...
- Po co?- zapytał.
- Grałam w taką grę.- przyznałam.
- Okeyy...- zaśmiał się.- Ale co robiłaś na drzewie?
- Nooo... Grałam w fajną grę.
- Spoczko.- ukłonił się.- Idziemy gdzieś?
- Nie mam nic przeciwko.- powtórzyłam jego ruch.
Levar?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz