-Może ja? - spytałem niepewnie.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. Z pewnością nie spodziewali się tego po mnie. Ja zresztą też. Sam nie wiem co mi odbiło, święta jakoś dziwnie na mnie działały.
-Jak zamierzasz to zrobić - Coco przekręciła łeb.
-Zobaczysz - uśmiechnąłem się tajemniczo.
Poprosiłem Stanley'a aby stanął na Masziego, a ja, zgrabnie jak kot, wskoczyłem na jego grzbiet. Szybko włożyłem gwiazdę na czubek choinki. Niestety nie przewidziałem jednego... Stanley nie był przyzwyczajony do dźwigania, w ogóle jak na przedstawiciela swojej rasy był dość słaby i wiotki. Niestety na to nie było rady. We dwójkę runęliśmy na miękki śnieg. Stan zaczął się śmiać, a ja spojrzałem na niego złowrogo.
-Nie mogłeś jeszcze chwilę wytrzymać?! - warknąłem na niego.
-Mogłem, - uśmiechnął się szeroko - ale wtedy nie byłoby zabawnie.
-Zabawnie?! - już miałem ochotę go opieprzyć, ale Maszi wyskoczył z jakimś świątecznym tekstem, więc nie chciałem wszczynać kłótni.
Wszyscy śmiali się, śpiewali i życzyli sobie w kółko tego samego. Wolałem się więcej nie ośmieszać; usiadłem w "kącie" i patrzyłem na nich.
-Czas na prezenty! - krzyknął ktoś.
Ktokolwiek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz